Metody Marnowania Czasu: czerwca 2012

piątek, 22 czerwca 2012

Kamień przeznaczenia, tom 3 [Tomasz Kleszcz] [recenzja]

1 komentarz:
Wszystkim czytelnikom lubiącym obserwować rozwój twórców, Tomasz Kleszcz, autor serii Kamień przeznaczenia, od pewnego czasu dostarcza sporej ilości ciekawego materiału. Ostateczną opinię dotyczącą przygód jego bohaterów będzie można wydać dopiero po lekturze ostatniego tomu cyklu, ale póki co praktycznie od samego początku trzymam kciuki za ten komiks, nawet pomimo kilku moich wcześniejszych słów krytyki. Kamień przeznaczenia zasługuje na krytykę, ale i na pochwały. Autor nie odpuszcza, ciągle pracuje nad swoimi umiejętnościami, systematycznie stara się pozbywać tego, co mu nie wychodzi. Wystarczy wziąć do ręki pierwszą i trzecią część, a na pierwszy rzut oka widać spory przeskok, jeśli chodzi o poziom ilustracji. Trudno, żeby po takim czasie Kleszcz przeszedł do ekstraklasy polskich rysowników, ale świadomość, że idzie mu coraz lepiej i obserwowanie jego postępów to duża przyjemność. Mam nadzieję, że kiedyś rozłożę sobie większą ilość jego komiksów i będę oglądał je chronologicznie, patrząc, od czego zaczynał i do czego doszedł, oraz że w tych późniejszych już nie będzie się do czego przyczepić. [więcej na stronie Gildii Komiksu]

środa, 20 czerwca 2012

Ulisses 31 [recenzja]

Brak komentarzy:

Kolejną, po Tajemniczych Złotych Miastach, kreskówką, którą uwielbiałem w dzieciństwie, jest japońsko-francuski Ulisses 31, emitowany w polskiej telewizji w 1991 albo 1992 roku. Byłem pięciolatkiem. Tajemnicze Złote Miasta pamiętam o wiele lepiej, zresztą w przeciwieństwie do Ulissesa obejrzałem je w całości, wszystkie odcinki miałem nagrane na kasetach VHS, natomiast animowaną Odyseję oglądałem przypadkowo, kiedy akurat leciała. W tamtych czasach kilka epizodów zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W ciągu paru ostatnich tygodni obejrzałem wszystko i siłą rzeczy poddałem dobre wspomnienia z dzieciństwa weryfikacji osoby, powiedzmy, że dorosłej. Ulisses 31 dziewiętnaście lat później.


Liczba 31 w tytule kreskówki wzięła się stąd, że główni bohaterowie przeżywają swoje przygody w XXXI wieku. Czyli Odyseja w wersji science fiction, w dodatku takiej, która nie bawi się w przenoszenie czasu akcji w przyszłość odległą zaledwie o jedno czy dwa stulecia. Główne założenia pozostają mniej więcej takie same, jak w znanej wszystkim, przynajmniej ogólnie, opowieści: Ulisses wraca z wojny, po drodze trafia na planetę zamieszkałą przez cyklopy i, ratując swojego syna, Telemacha (w tej wersji Odysei nie został przy matce) zabija Polifema, sprowadzając na siebie gniew bogów. Reszta w polskiej czołówce:


Fabuła wszystkich 26 odcinków z oczywistych powodów bardzo często nawiązuje do greckiej mitologii. Odyseja to nazwa statku kosmicznego Ulissesa, Scylla i Charybda to dwie sąsiadujące ze sobą planety, jest zagadka Sfinksa, Syzyf, Minotaur, Orfeusz, syreny i mnóstwo innych ogólnie znanych postaci, a wszystko to w otoczeniu robotów, cyborgów oraz nowoczesnej broni. Mieszanka ciekawa nawet dzisiaj, w kreskówce wykorzystana bardzo dobrze, choć nie pozbawiona wad, zwłaszcza jeśli już nie ogląda się jej oczami dziecka.


Co jest nie tak? Wcale nie pojawiający się trochę za często i nie zawsze w odpowiednich momentach głupkowaty humor (głównym jego źródłem jest w Ulissesie należący do Telemacha robot Nono). Mogę to strawić, rozumiem, że oglądam serial dla najmłodszych. Główny problem to brak rozwoju fabuły. Jedyne odcinki, jakie należy obejrzeć w odpowiedniej kolejności, to pierwszy i ostatni, na końcu każdego z pozostałych bohaterowie wracają do punktu wyjścia. To, co robią, nie ma najmniejszego znaczenia. Brakuje zmian charakteru postaci, choćby niewielkich, brakuje poczucia, że działania Ulissesa i reszty niosą ze sobą jakieś konsekwencje. Na początku odcinka nikt nie przypomina, co działo się w poprzednim epizodzie, bo i tak żaden z poprzednich epizodów nie ma wpływu na ten, który właśnie oglądamy. A szkoda.


Druga denerwująca wada to naiwna szlachetność bohaterów. Jak ja nie lubię takich rzeczy. W tym przypadku nie przyjmuję do wiadomości tłumaczenia, że to kreskówka dla dzieci. Narzekałem na to już wcześniej, pisząc o Tajemniczych Złotych Miastach. Tutaj charakter Ulissesa jest jeszcze śmieszniejszy od jego dziwnej fryzury. Zawsze dobry, zawsze wyrozumiały, sprawiedliwy, honorowy i pozbawiony dylematów moralnych, a przez to będący postacią z papieru. Przy nim nawet szlachetny w każdej sytuacji Thorgal jest niezwykle rozbudowanym wewnętrznie bohaterem. Dobrze, że przynajmniej w odcinku z Kalipso Ulisses pokazuje trochę więcej ludzkich emocji, co widać przy niedwuznacznym napięciu, jakie w pewnej chwili zaczyna być obecne pomiędzy tą dwójką. Jest jakaś próba, zresztą udana, pokazania nie tylko jednej twarzy głównego bohatera, momentami przypominającego robota zaprogramowanego wyłącznie w celu czynienia dobra, jednak to i tak trochę za mało.


Czyli co, jest kiepsko? Nie oglądać? Właśnie, że oglądać. Po to, żeby zobaczyć, co autorzy zrobili z Odyseją po dodaniu do niej elementów science fiction i bardzo ciekawym przetworzeniu wielu znanych wcześniej widzowi wątków, na pewno warto dla kilku bardzo dobrych motywów muzycznych. Przede wszystkim warto jednak, nawet mając więcej niż dwadzieścia lat, obejrzeć całość dla w ogóle nie pasującej do kreskówki dla dzieci, przygnębiającej, wręcz dołującej atmosfery kilku epizodów. Momentami jest strasznie, co robi wrażenie, ale moim zdaniem wygrywa właśnie wszechobecna beznadzieja. Bogowie uwzięli się na Ulissesa. Bohaterowie nie mają szans na pokonanie ich; za każdym razem, kiedy już prawie im się udaje, Zeus i cała reszta wbijają mu kolejny nóż w plecy. Widz oczywiście wie, że kilkunasty odcinek z rzędu znowu skończy się w podobny sposób, ale twórcy zrobili to tak, że chce się oglądać, na jaki okrutny pomysł wpadli bogowie tym razem.


Jako dziecko trochę bałem się odcinka Kwiaty strachu, ale dużo gorsze były Sekret Sfinksa i (zwłaszcza) Wieczna kara, w której poznajemy żyjącego samotnie na pustynnej planecie Syzyfa, dzień w dzień wtaczającego pojawiające się nowe głazy na szczyt stromej góry. Bogowie proponują Syzyfowi wolność w zamian za uwięzienie na pustyni Ulissesa, który właśnie wylądował w okolicy. Widz może mieć pewność, że będzie źle. Są w tej kreskówce rzeczy naprawdę okrutne i przygnębiające, nie tylko dla dziecka. I przede wszystkim dlatego warto ją zobaczyć, nawet będąc dużo starszym.


Na koniec anegdota. Kiedyś, chyba na początku liceum, jeszcze zanim wiedziałem, czym jest Internet i wszechpotężna wyszukiwarka Google, szukałem tej kreskówki, pytając o nią znajomych. "Odyseja, przygody Ulissesa, tylko w przyszłości", mówiłem. Ktoś stwierdził: "Nie znam takiej kreskówki, ale pewnie zrobiono ją na podstawie książki. Była książka o przygodach Ulissesa w czasach późniejszych niż mitologiczne". "Kto ją napisał?", spytałem. Odpowiedziano mi, że James Joyce.

wtorek, 19 czerwca 2012

Profesor Bell tom 2 [Joann Sfar & Tanquerelle] [recenzja]

2 komentarze:

Drugi tom Profesora Bella to komiks, na który czekałem więcej niż dwa lata i nie było to czekanie na zasadzie "jeśli się pojawi, to dobrze, jeśli nie, trudno". Opowieści Dwugłowy Meksykanin i Lalki Jerozolimy zapamiętałem jako jedne z najlepszych komiksów przeczytanych przeze mnie w 2010 roku i naprawdę tęskniłem za powrotem Sfara i jego bohatera. Wreszcie Mroja wydała ciąg dalszy, zawierający dwa kolejne albumy, Frachtowiec Króla Małp i Promenada Angielek.

Pierwsza myśl: szkoda, że tym razem Joann Sfar zajął się wyłącznie pisaniem scenariusza. Cały drugi tom narysował Tanquerelle, ilustrator gorszy od Sfara, co wcale nie znaczy, że zły. Jego kreska w połączeniu z kolorami znanej z poprzedniej części Brigette Findakly (Frachtowiec Króla Małp) tworzy tajemniczy nastrój znany z poprzedniej części, a zmiana kolorysty z Findakly na Waltera w Promenadzie Angielek pokazuje, że to nie tylko zasługa barw. Ostatecznie Tanquerelle przekonuje, tworząc nastrój podobny do tego, jaki stworzyły kadry jego poprzednika, jednocześnie bezmyślnie go nie kopiując, chociaż z odbiorem jego rysunków i cieszeniem się warstwą graficzną komiksu jest niestety pewien spory problem, o którym wspomnę później.

Jeśli chodzi o scenariusz, na szczęście wszystko gra i myślę, że w podsumowaniu tego roku Profesor Bell znowu znajdzie się w mojej osobistej czołówce, tak samo jak w 2010. Tym razem niektóre przygody Profesora są bardziej wulgarne i, powiedzmy, niegrzeczne niż ostatnio, przy zachowaniu całej charakterystycznej niezwykłości cyklu, ale niezależnie od pomysłów Sfara, z każdej strony wylewa się niesamowity klimat i magia. Scenarzysta po raz kolejny zbudował nastrój, z jakim nie spotkałem się w żadnym innym komiksie, a finał Promenady Angielek sprawił, że znowu nie mogę doczekać się dalszego ciągu. Będzie to już piąty, ostatni album serii. Mam nadzieję, że Mroja wyda go jak najszybciej.

Mam też nadzieję, że wyda go lepiej, bo drugi tom Profesora Bella ma jedną, ogromną wadę. Wcześniej były to mikroskopijne litery, problem być może nie do uniknięcia, jednak tym razem wydawnictwo podarowało czytelnikom piksele. Piksele w takim komiksie? Niestety tak. Przez dużą część albumu aż przykro na to patrzeć i wygląda na to, że nie posiadam jedynego wadliwego egzemplarza; inni narzekali na to samo. Nie znam się na druku ani wydawaniu opowieści obrazkowych, ale czy naprawdę nie dało się tego sprawdzić i jakoś temu zapobiec? Powtórzę jeszcze raz: piksele w takim komiksie?

niedziela, 17 czerwca 2012

Kajtek i Koko: Kajtek i Koko w Londynie [Janusz Christa] [recenzja]

Brak komentarzy:
Album Kajtek i Koko w Londynie, czwarty tom Klasyki Polskiego Komiksu z historiami obrazkowymi Janusza Christy, składa się z trzech części: zbioru osiemdziesięciu humorystycznych pasków zatytułowanego Dni Gdańska oraz dwóch dłuższych opowieści: fantastycznej Zwariowanej wyspy i detektywistycznego Londyńskiego kryminału. [więcej na stronie Gildii Komiksu]

czwartek, 7 czerwca 2012

Battle Royale tom 2 [Koushun Takami & Masayuki Taguchi] [recenzja]

Brak komentarzy:

W Battle Royale nie istnieje coś takiego jak zwykła śmierć albo walka ze zwykłym zakończeniem. Jeśli ktoś umiera, żegna się ze światem w zalewających wszystko strugach krwi oraz łez, czasem pozbawiony jakiejś kończyny, jeśli ktoś walczy, czytelnik na pewno będzie mógł liczyć na widoki takie jak połamane i powyginane pod nieprawdopodobnymi kątami ręce. Dzieje się, jest grubo, jest pierdolnięcie. Bohaterowie są uzbrojeni we wcześniej wylosowany oręż, brak skrupułów, masę wulgaryzmów i umieszczone w dymkach z tekstami serca, zaś tłumacze w interesujące nawiązania do naszego kraju ("Jeśli się tam znajdziesz, to wiedz, że coś się dzieje!", poza tym w poprzednim tomie jedna z bardziej przypakowanych postaci została określona mianem "Pudziana"). Znowu trochę się nabijam, ale tak naprawdę zmierzam do tego, że choć jest lepiej, seria Battle Royale to za wysoki jak dla mnie poziom groteski. Ten komiks jest zbyt niedorzeczny, żeby mógł przypaść mi do gustu. Może będę pożyczał kolejne tomy, ale na pewno nie mam zamiaru ich kupować, recenzowanie dalszego ciągu raczej też nie ma sensu. Wiem, że to, co stworzyli Koushun Takami oraz Masayuki Taguchi może się podobać i na pewno spodoba się wielu osobom, jednak ja odpadam. Podtrzymuję to, co napisałem w recenzji pierwszej części, a szkoda. O Battle Royale napiszę coś więcej tylko w sytuacji, gdy czytając resztę, nagle i niespodziewanie zmienię swoją opinię.
stat4u