Metody Marnowania Czasu: Moje ulubione gry planszowe (2017): miejsca #10-1

czwartek, 5 stycznia 2017

Moje ulubione gry planszowe (2017): miejsca #10-1


Przechodzimy do pierwszej dziesiątki moich ulubionych gier (o tytułach z miejsc #20-11 możecie przeczytać tutaj):


10: Alien Frontiers

Na samą myśl o tej grze zaczynam się uśmiechać. Wspominałem trochę o tym, jak bardzo ją lubię, tutaj i tutaj – od tej pory nic się nie zmieniło. Chcę więcej, muszę zdobyć dodatki (szczególnie Factions), kocham Alien Frontiers i jest to dla mnie idealny przykład tego, że gra polegająca na rzucaniu kostkami niekoniecznie musi mi się nie podobać. Zasłużone miejsce w pierwszej dziesiątce.


9: Legendary: A Marvel Deck Building Game [poprzednie miejsce: 5]

Recenzowałem już podstawkę i dodatek, dalej lubię (jak widać po miejscu na liście), ostatnio jakoś mniej grałem w Legendary, ale cóż, nie można grać we wszystko. Świetna, epicka przygoda z komiksowymi bohaterami, mająca o wiele więcej sensu niż Dice Masters (o DC Comics Deck-Building Game wolałbym nie pamiętać). Za dużo nowych tytułów, żeby regularnie zdejmować z półek wszystkie stare, ale na pewno będę wracał. 


8: Martwa Zima: Gra Rozdroży [poprzednie miejsce: 7]

Myślę, że moja recenzja zawiera wszystko, co mam do powiedzenia na temat Martwej Zimy. Teraz pytanie, jak sytuacja będzie wyglądała za rok – niedawno ukazało się rozszerzenie (i jednocześnie nowa podstawka) zatytułowane Długa Noc i wszystko wskazuje na to, że mogę spodziewać się jeszcze lepszych rozgrywek. Niestety, na razie pudło leży na półce, miałem okazję zagrać tylko raz, w dodatku w szkoleniowy scenariusz łagodnie zapoznający graczy z nowymi rzeczami. Pewnie wkrótce opiszę swoje pierwsze wrażenia. 


7: Cyklady

Cyklady bardzo polubiłem już na samym początku – fantastyczny tytuł, boję się tylko, że po wielu partiach może zacząć trochę się nudzić (swoją drogą, piszę te słowa 23 grudnia – ciekawe, czy pod choinką czeka na mnie jakiś dodatek?). Wygląda na to, że tak samo, jak potrzebuję rozrywkowej, pozwalającej mi wrócić do dzieciństwa gry ze statkami kosmicznymi (Alien Frontiers), niezbędna jest mi również planszówka z elementami mitologii oraz walk starożytnych armii na lądzie i morzu. Cyklady mają to wszystko, a do tego bardzo ciekawą mechanikę licytacji, całkowicie zmieniającą standardowe podejście do tego rodzaju gier, gdzie w swojej turze za każdym razem możemy wykonać kilka standardowych, zawsze tych samych rodzajów działań. Tutaj nie, najpierw trzeba złożyć ofiarę odpowiedniemu bogu. Nie wszystko w Cykladach mi odpowiada (to właściwie zbędna wypowiedź, nie ma gry, w której odpowiada mi wszystko), nie mam też za sobą niesamowitej ilości partii, ale jak na razie siadam do tej planszówki z prawdziwą przyjemnością. 


6: Robinson Crusoe: Adventure on the Cursed Island [poprzednie miejsce: 4]

Ostatnio nie grałem w Robinsona za często (czuję, że pisałem to już o wielu innych grach na tej liście i trochę się powtarzam, prawda?). Nadal nie ukończyłem kampanii ani kilku dodatkowych scenariuszy, mam więc w co grać... tyle że wspominałem o tym już rok temu. Trochę wstyd. Nie zmienia to jednak faktu, że Adventure on the Cursed Island planszówką świetną jest, a jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego, zapraszam do przeczytania mojej recenzji.


5: Mare Nostrum: Imperia

Może to tylko złudne pierwsze wrażenie, może grałem za mało i po kilku kolejnych partiach zmienię zdanie o Mare Nostrum, na razie jestem jednak tą planszówką zachwycony i zafascynowany. Gdybym zrobił podsumowanie tytułów, które poznałem w 2016 roku i w które chce mi się jak najczęściej grać, Imperia z pewnością byłyby w pierwszej trójce, razem z Cykladami (które mają z Mare Nostrum dosyć dużo wspólnego) i... grą, która dopiero pojawi się na liście. Dla uważnych czytelników (mam w ogóle takich?) nie będzie to niespodzianką, ale przeczytacie o niej dopiero za chwilę.


4: Cosmic Encounter [poprzednie miejsce: 3]

Dalej chciałbym grać w Cosmic Encounter częściej. Może będzie okazja, bo gra w końcu ma ukazać się po polsku, co, poza rewelacyjną wiadomością związaną z moją ulubioną grą, jest chyba najciekawszą planszówkową zapowiedzią na przyszły rok. Już nie mogę się doczekać, bo głównym problemem był brak tłumaczenia kart obcych ze wszystkich dodatków, co wybitnie przeszkadzało w graniu z osobami, które angielski znają tak sobie albo wcale. Na początek polska podstawka, potem zobaczymy. Trzymam kciuki, bo Cosmic jest wielki.


3: Neuroshima Hex! [poprzednie miejsce: 2]

Znowu będę się powtarzał... tak, Neuroshima (recenzja o tu) to kolejny tytuł, który uwielbiam, ale ostatnio nie robię z nim nic poza patrzeniem, jak ładnie wygląda pudełko z grą na półce. Tak, wiem, że wypadałoby to zmienić, bo to pozycja, która zdecydowanie zasługuje na więcej partii na moim koncie. Za rok zobaczymy, co z tego wyszło, póki co wysokie miejsce na liście raczej pewne.


2: Android: Netrunner

To najwyższy debiut w tym wydaniu listy moich ulubionych gier. Dlaczego tak wysoko? Moja recenzja jest jeszcze dość świeża i od czasu jej napisania nie pojawiły się żadne nowe wnioski, odsyłam więc tutaj. To najlepsza karciana jeden na jeden w jaką grałem i wygrywa z nią tylko...


1: Vampire: the Eternal Struggle [poprzednie miejsce: 1]

Tak jest! Król może być tylko jeden. Pierwsze dwa miejsca mojej listy mówią też wiele o tym, jakim jestem graczem – najwyraźniej lubię dostosowywanie tego, czym gram, do własnych potrzeb i różnorodność, której raczej nie zapewnią zwykłe planszówki, gdzie wszystko mamy w pudle z grą (ewentualnie w dodatkach). W recenzji jęczałem, że nie mam okazji grać, na szczęście ostatnio znowu się to zmieniło i ponownie staramy się spotykać ze dwa razy w miesiącu i pić krew swoich wrogów, redukować poola oraz diabolizować. VTES to najlepsza karcianka, w jaką grałem, niezrównana jeśli chodzi o system grania z wieloma innymi oponentami (zapomnijcie o bezsensownym naparzaniu się każdy z każdym, od którego chce mi się wymiotować, kiedy widzę go w grach tego typu). Że niektóre karty są brzydkie? Że rozgrywka może trwać dwie godziny? Że konfliktogenna? Że przeszkadza eliminacja graczy? Że od czasu do czasu każdemu graczowi zdarzą się partie, w czasie których niemal od początku do końca jest „warzywem” i nie może prawie nic zrobić? Wszystko to jest brutalnie stratowane przez satysfakcję, jaką daje mi granie w Vampire'a. Od 2014 roku 113 rozgrywek na koncie i już nie mogę doczekać się kolejnych. 

Piszę to wszystko z jeszcze szerszym uśmiechem, niż powinienem, bo tym razem prezenty zaczęły pojawiać się dzień przed Wigilią: co prawda wiedziałem o tym już trochę wcześniej, ale wreszcie oficjalnie potwierdzono, że The Eternal Struggle po latach wraca do druku. Na razie nie wiadomo, czy będzie to jednorazowy strzał, czy początek kontynuacji, a może gra powróci po całkowitym resecie... nie wiem, ale moje martwe serce wampira ostatnio bije znacznie szybciej. Wygląda na to, że VTES zaliczy kolejny w swojej historii powrót, choć wydawało się, że to już niemożliwe. Ha! 

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u