Metody Marnowania Czasu: września 2017

wtorek, 19 września 2017

Insekt [Sascha Hommer]

Brak komentarzy:
Recenzja napisana w listopadzie 2009 roku. Piszę w niej, że Insekt mnie nie oczarował, ale z perspektywy czasu zapamiętałem to zupełnie inaczej. Choć rzadko zdarza mi się wracać do przeczytanych komiksów, tutaj warto będzie zrobić wyjątek.

Insekt nie jest bynajmniej żadną nowością, to ja przeczytałem go ze sporym opóźnieniem. W przypadku tego komiksu sprawdza się jednak stary zwrot "lepiej późno niż wcale", bo historia Saschy Hommera stanowi wyjątkową pozycję na mojej półce. Nie jest to coś, co mną wstrząsnęło, Insekt mnie nie oczarował, ale jego wielką zaletą i siłą jest to, że ciężko porównać tę opowieść z jakąkolwiek inną. Po krótkim zastanowieniu się nie potrafię przypomnieć sobie czegokolwiek podobnego. Świat wykreowany przez Hommera na potrzebę tego komiksu sam w sobie może skłonić do sięgnięcia po wydawnictwo Kultury Gniewu, tak jak stało się to ze mną po przeczytaniu, w jakich realiach odbywa się akcja powieści Vertical Rafała Kosika.

niedziela, 10 września 2017

T.I.M.E Stories: Tajemnica Maski [recenzja]

Brak komentarzy:
W Tajemnicę Maski zagraliśmy zaledwie cztery dni po ukończeniu Proroctwa Smoków, nie było więc zwyczajowej kilkumiesięcznej przerwy pomiędzy kolejnymi scenariuszami. Wcześniej nasze wrażenia opierały się na wspomnieniach z poprzednich partii w T.I.M.E Stories zniekształconych przez nomen omen upływ czasu i dziesiątki rozgrywek w inne planszówki pomiędzy jedną a drugą przygodą. Tym razem wzięliśmy się za następne rozszerzenie prawie od razu, na fali entuzjazmu spowodowanej tym, jak bardzo spodobało nam się Proroctwo Smoków. Już nie byliśmy sceptycznie nastawieni czy nie do końca przekonani. Wręcz przeciwnie, oczekiwaliśmy czegoś naprawdę dobrego. A jak wyszło?

niedziela, 3 września 2017

Storm, tom 5: Uśpiona śmierć/Piraci z Pandarwii [Don Lawrence & Martin Lodewijk] [recenzja]

Brak komentarzy:

Kto zna Storma, po lekturze piątego tomu raczej nie będzie szczególnie zaskoczony. Owszem, zmieniają się niuanse (a nawet nazwiska na okładce), ale ogólny wydźwięk serii pozostaje ten sam. Przyjemnie jest patrzeć, jak ten komiksowy cykl rozwija się i rozrasta w złożoną, wielowątkową opowieść, pytanie tylko, jak wygląda ów rozwój oraz jak długo będzie warto go śledzić?

Piąte polskie wydanie zbiorcze Storma to powrót do tego komiksu Martina Lodewijka, pomysłodawcy oraz autora drugiego albumu serii. Napisał on historię Piraci z Pandarwii – za fabułę dziewiątego tomu cyklu, czyli Uśpionej śmierci, odpowiada dotychczasowy rysownik, Don Lawrence. Mimo tych kilku zmian niełatwo jest oprzeć się wrażeniu, że czytelnik ma w Stormie do czynienia z pewnym schematem – czyżby główny bohater znowu musiał ratować Rudowłosą? Zgadliście. Czyżby po raz kolejny spotykał grupę/rasę/plemię rządzone przez czarny charakter? A jakże. Oczywiście jak zazwyczaj mamy też odkrywanie nowych terytoriów, niespotykane dotąd w serii światy, ale nawet pomimo tego coraz głośniejszy jest sygnał alarmowy dający do zrozumienia, że większość z tego gdzieś już na stronach Storma było.

Czy to znaczy, że nadszedł czas, by zrezygnować? Moim zdaniem nie, bo komiks nadal daje masę dobrej zabawy – nawet, jeśli jej źródłem jest głównie to, z jaką ramotką ma do czynienia czytelnik. Im dalej w las, tym wyraźniej widać, jak naiwne z dzisiejszej perspektywy są te historie. Czasem wywołuje to uśmiech, a czasem irytację, ale częściej to pierwsze. O ilustracjach nie wspominam, bo te w dalszym ciągu budzą ogromny podziw, szczególnie dzięki krajobrazom oraz fantastycznym stworzeniom i maszynom, jakie widzimy w kadrach. Całość wychodzi bardziej na plus, choć nie ma już we mnie tego entuzjazmu i dziecięcej radości, z jaką podchodziłem do początku serii. Mam nadzieję, że w kolejnych wydaniach zbiorczych pojawi się coś, co pozwoli na powrót tych odczuć, bo naprawdę chcę polubić Storma tak, jak lubiłem go wcześniej.

Nadal polecam, tym razem z zastrzeżeniem, że choćby coś nawet nie powtarzało cały czas identycznego schematu, ale ciągle brzmiało bardzo podobnie, trudno będzie rekomendować to w nieskończoność. Storm nie jest komiksem wybitnym, który osiągnął perfekcję i jego kolejne odcinki mogłyby podobać mi się tak samo bez wprowadzenia istotniejszych zmian.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

sobota, 2 września 2017

T.I.M.E Stories: Proroctwo Smoków [recenzja]

Brak komentarzy:
Bywa, że planszówka jest tak dobra, jak dobra była nasza ostatnia gra w dany tytuł. Przykład: uwielbiam Mare Nostrum, ale od kiedy zakończyliśmy pięciogodzinną, sprawiającą wrażenie ciągnącej się bez końca partię (fakt, że w jej czasie lała się wóda, z powodu której negocjacje „trochę” się przeciągały), przez jakiś czas w ogóle nie chciało mi się ściągać tej gry z półki.

Bywa też tak, że planszówka jest tak dobra, jak zapamiętaliśmy naszą ostatnią grę w dany tytuł. Dobrze wiem, co pisałem o Sprawie Marcy, ale po tych kilku miesiącach w mojej głowie utkwiło właściwie jedynie wspomnienie o gonieniu za żetonami. Dokładnie tak: nie zapamiętałem wezwania helikoptera czy innych fabularnych czynności, ale to, że biegaliśmy za kolorowymi kwadratami. Nadal podtrzymuję też opinię, że T.I.M.E Stories to niewiele więcej niż odpicowana paragrafówka. Trzeba bardzo się postarać, żeby wycisnąć z takiej gry coś ponad „Idź do punktu A, zdobądź żeton z różowym prostokątem, idź do punktu B” i tak dalej. Tyle że właśnie w tym „niewiele więcej” tkwi diabeł. Bo dobry scenariusz pozwala zapomnieć o wszystkich wątpliwościach, które wymieniłem w tym akapicie

piątek, 1 września 2017

Bękarty z Południa: Na boisku [Jason Aaron & Jason Latour] [recenzja]

Brak komentarzy:

Drugi tom „Bękartów z Południa” Jasona Aarona (scenariusz) i Jasona Latoura (ilustracje) można potraktować jako niekoniecznie oczekiwany przez czytelników przerywnik. Patrząc na ostatnią stronę tomu „Był to facet, co się zowie”, z pewnością wielu spodziewało się efektów żądzy zemsty ze strony postaci, którą poznaliśmy pod koniec pierwszego albumu serii. Tymczasem scenarzysta póki co zawiesił rozwój tego wątku – pytanie tylko, czy zrobił to z klasą.

„Na boisku” to zbiór czterech kolejnych zeszytów cyklu, w którym twórca „Skalpu” nie marnuje danych mu stron, jak zwykle przeciągając swoich bohaterów przez piekło. Recenzowany tom koncentruje się na przeszłości głównego czarnego charakteru „Bękartów z Południa”, trenera Eulessa Bossa. Nikogo nie powinien zaskoczyć fakt, że jest to mocna historia, na każdym kroku dająca czytelnikom do zrozumienia, w jak trudnych warunkach dorastał i próbował zostać uznanym futbolistą obecny trener drużyny Rebeliantów. 

W tego typu opowieściach zawsze martwi mnie jedno: poznajemy zepsutego do szpiku kości, ale jednocześnie interesującego antagonistę, po czym okazuje się, że jest taki, jaki jest, z powodu trudnego dzieciństwa. Takie zabiegi nazbyt często dążą do usprawiedliwiania łotra w oczach odbiorców – dobrym tego przykładem jest postać Kriss de Valnor, najgroźniejszej przeciwniczki Thorgala Aegirssona, która doczekała się własnej serii. Szczęśliwie, po lekturze „Na boisku” nie miałem wrażenia, że Aaron próbuje grać na uczuciach w tak prostacki sposób. Zamiast tego autor zaserwował kawał dobrego, bezkompromisowego komiksu i w dodatku jak narysowanego!

W recenzji „Był to facet, co się zowie” trochę narzekałem na warstwę wizualną – teraz jestem zaskoczony, że miałem wątpliwości. Fantastyczna kreska Latoura idealnie pasuje bowiem do „Bękartów z Południa”. Może potrzebowałem czasu, żeby „przetrawić” specyfikę kadrów debiutanckiego albumu, ale plastyczną zawartość drugiego uważam za coś pięknego, rzecz jasna, na swój nieestetyczny sposób. Prace artysty świetnie komponują się z przedstawioną przez scenarzystę atmosferą miejsca, w którym wydarzenia mrożą krew w żyłach. W ramach dodatków otrzymujemy standardowy pakiet szkiców i galerię okładek, zabrakło natomiast kolejnego przepisu kulinarnego rodem z południowej części Stanów Zjednoczonych. Ale przez wzgląd na wysoki poziom komiksu jestem w stanie wybaczyć ten mankament oraz zdecydowanie polecić cykl, zapewniając przy tym, że bez wahania sięgnę po następny tom. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPapieru

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Sierpień 2017

Brak komentarzy:
Pocket Mars
27 partii w 11 tytułów (ostatnio 33 partie w 10 tytułów)

Najwięcej partii: Karciane Podziemia (5) i Pocket Mars (5)

Karciane Podziemia: Po pierwszych czterech grach solo miałem ochotę albo natychmiast sprzedać tę grę albo wyrzucić ją za okno. Zresztą, zajrzyjcie tutaj. Później zagrałem z Magdą i wyszło dużo lepiej, nawet nie dlatego, że wygraliśmy, ale po prostu w czasie rozgrywki działo się coś poza szybkim umieraniem z powodu nieudanych rzutów. Nadal mam z tą grą spory problem, uważam, że jest o wiele za trudna, co samo w sobie niekoniecznie jest wadą... mam jednak wrażenie, że w Karcianych Podziemiach graczy zabija przede wszystkim losowość. Na tym etapie mojej znajomości z tą karcianką wydaje mi się, że stwierdzenia takie jak "Musisz nauczyć się ogrywać poszczególne postacie" to bzdura, że nie wspomnę o kwasie związanym z kostkami, które chyba nie do końca są takie, jakie miały być, i z kilkoma źle przetłumaczonymi zasadami oraz kartami. No nic. Jeszcze trochę pogram, tylko dzięki piątej partii - gdyby nie ona, One Deck Dungeon już dawno szukałaby nowego właściciela.

stat4u