Metody Marnowania Czasu: maja 2015

poniedziałek, 25 maja 2015

Co tam czytam? [5] (Tomie, tom 1)

Brak komentarzy:
Wracamy do jednego z moich starszych pomysłów. Co tam czytam? to efekt chęci podzielenia się z Wami wrażeniami z lektury komiksów, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, czasem o jednej pozycji, czasem o kilku naraz, o serii, albumie lub o pojedynczym zeszycie. Taki jest plan.

Pierwsza cegła z przygodami Tomie to prawie 400 stron historii poświęconej młodej dziewczynie, która jest regularnie mordowana przez kolejnych mężczyzn, ale za każdym razem wraca do życia i doprowadza do nowych katastrof. Na kartach komiksu można zaobserwować rozwój kreski autora, na początku dosyć prostej i zachowawczej, niezbyt przyciągającej uwagę, ale szybko stającej się o wiele lepszą i bardziej szczegółową. Sama opowieść to może nie Uzumaki, Gyo czy Black Paradox (Remina niespecjalnie przypadła mi do gustu), ale mój ulubiony dentysta Junji Ito jak zwykle zaserwował porządny, groteskowy i momentami obrzydliwy horror. Piszę to wszystko jako wierny fan, który kupi każdy jego komiks, jaki ukaże się w Polsce. Jak tu nie lubić kogoś, kogo głowa wypełniona jest tak niesamowitymi, chorymi pomysłami? Niektóre z nich, razem z zachowaniami części postaci, mogą wydawać się niedorzeczne, ale można wytłumaczyć to sobie odmiennością kulturową albo nie zwracać na to uwagi, bo w żadnym wypadku nie mamy do czynienia z przeszkodą obniżającą poziom jego albumów. Prawda jest taka, że Junji Ito tworzy jedne z nielicznych opowieści obrazkowych mogących naprawdę mnie przestraszyć. Nie piszę tego z pozycji znawcy komiksowego horroru ani horroru w ogóle, stwierdzam tylko fakt. Niby moje ukochane medium nie ma wielu możliwości wywołania niepokoju, w przeciwieństwie do filmu nie może podkreślać nastroju muzyką, w przeciwieństwie do książek ma ilustracje niekoniecznie dające pole do popisu wyobraźni. Mimo to pamiętam swój powrót do domu późno w nocy, w ciemności, kilka dni po lekturze Uzumaki. Nie mogłem przestać myśleć o scenie z okiem wpadającym do wnętrza głowy kobiety, rozejrzałem się, sprawdziłem, czy ktoś albo coś mnie nie obserwuje... i nagle bardzo zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się we własnym pokoju. Tomie to mniejszy kaliber, ale niech was to nie zmyli: jest co czytać, jest na co popatrzeć i jest się czego bać. Kilka niezapomnianych pomysłów, świetnie ilustracje i drugi tom już w drodze. Co za szczęście.

niedziela, 24 maja 2015

Granice Internetu #1: Po kiego ci bierki o drugiej w nocy?! [Filip Bak] [recenzja]

Brak komentarzy:

Serce mówi: "To jest głupie i słabe, ale takie właśnie ma być", rozum podpowiada: "Może i ma takie być, ale świadomość tego nie zmienia faktu, że jest głupie i słabe". Czemu głupie, czemu słabe? I o co w ogóle chodzi z tym zinem? 

Filip Bąk, znany między innymi z prowadzenia komiksowej audycji Prosto z Kadru, a także z rysowania mniej lub bardziej poważnych rzeczy, założył jakiś czas temu stronę Granice Internetu, "najbardziej suche miejsce" na obrzeżach sieci. Wrzuca tam swoje krótkie, rysowane na szybko, humorystyczne historyjki obrazkowe. Nie skupia się na szczegółowej kresce czy wyrafinowanych żartach – po prostu idzie do przodu. Jest często oraz sucho, ale pomimo tego, choć może właśnie dzięki temu, strona dorobiła się całkiem sporej rozpoznawalności. Odcinków Granic Internetu powstało już dość dużo, autor postanowił więc zebrać jego zdaniem najlepsze, dodać kilka nowych i opublikować je w kserowanym zinku. 

Jeśli chodzi o poziom humoru, najbardziej kojarzy się on z rysunkowymi dowcipami Ojca Rene, przy czym Bąk niekoniecznie skupia się na samym seksie – mamy tu także sporą dawkę superbohaterów, czy wątki, powiedzmy, obyczajowe. Same pomysły i puenty są prymitywne, niejednokrotnie wulgarne, prawie nigdy nie zaskakują niczym poza faktem, że bywają jeszcze głupsze, niż oczekiwaliśmy. Postacie składają się z dosłownie kilku kresek; elementów krajobrazu, ani teł prawie nie ma. Najgorsze jest to, że niektóre z tych komiksów rzeczywiście bawią (na zasadzie: tak nieśmieszne, że aż śmieszne), chociaż mam dziwne wrażenie, że nie jest to coś, czym należy się chwalić. Z rzeczy takich jak Superman rozwalający głowę Lois Lane "przeklętą supersiłą i wytryskiem z prędkością początkową 300 m/s" chyba lepiej śmiać się gdzieś w piwnicy, gdzie nie ma nikogo poza odbiorcą, wpatrującym się w skserowane kadry przy skąpym świetle, a jeśli już ma jakieś towarzystwo, są to jedynie karaluchy i szczury. Być może niektóre wydają z siebie dziwne dźwięki. Spokojnie, to tylko dojadane resztki sucharów. 

Sprostowanie: w tekst wkradła się pomyłka. Oczywiście komiksy z cyklu Granice Internetu nie mogą bawić. Mnie na pewno nie bawią. Poprzedni akapit napisał ktoś inny. 

Czytając Po kiego ci bierki o drugiej w nocy?!, należy pamiętać, że wszystko jest tu świadomym wyborem twórcy. Czy wyszło to zinowi, a właściwie całej serii, na dobre? Zależy od czytelnika. Jasne, to zawsze zależy od czytelnika, jednak wydaje mi się, że w tym przypadku bardziej niż w większości innych. Podstawowa rada, jaką mogę dać nieświadomej osobie biorącej się za lekturę (spokojnie, zabierze mniej więcej trzy minuty) tego zbiorku to: nie spinaj się. To nie Monty Python, a głupie dowcipy, seks i bluzgi. Jeśli nie lubisz takich rzeczy, lepiej daj sobie spokój. W przeciwnym wypadku zaryzykuj. Może zejdź do piwnicy, ale niekoniecznie. A nuż kilka komiksów przypadnie ci do gustu i będziesz kontynuował swoją przygodę z serią Bąka w sieci. Jeśli przeczytasz tego zina i przeżyjesz, czemu nie? Już niewiele rzeczy będzie ci obcych albo groźnych. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
stat4u