Metody Marnowania Czasu: stycznia 2018

niedziela, 21 stycznia 2018

Harry Potter: Hogwarts Battle [recenzja]

Brak komentarzy:
DLACZEGO AKURAT HARRY POTTER: HOGWARTS BATTLE?

Jak wspominałem już co najmniej kilkakrotnie, mam w domu Potterheada. Magda uwielbia serię książek o czarodzieju z blizną na czole – czytała książki (nie raz), oglądała filmy (nie raz), kupiliśmy konsolę głównie po to, by mogła grać w Lego Harry Potter, ma bluzę z Dementorem, kubek z wizerunkiem tytułowego bohatera powieści Rowling, do tego koszulki, torby, poduszka… coś pominąłem? Bardzo możliwe, że tak. Nie mamy natomiast dobrej gry bez prądu o Harry’m, bo kolekcjonerskiej karcianki z pewnością nie mogę za taką uznać.

Hogwarts Battle to coś, co natychmiast zwróciło moją uwagę – gra sprawiała wrażenie ciekawego i dobrze prezentującego się tytułu, może poza widocznymi na kartach zdjęciami z filmów, co nieszczególnie mi odpowiada. Poza tym? Deckbuilding (a przecież uwielbiam Legendary), kooperacja (ostatnio Magda nie przepada za rywalizacją na planszy), całość spowita aurą tajemnicy (na dzień dobry dostajemy jedynie najbardziej podstawowe zasady, zaś reszta pochowana jest w kolejnych pudełkach z numerami rozgrywek) – czego chcieć więcej na początek? Trochę to zajęło, ale upolowałem pudło z bitwą o Hogwart. Dałem je Magdzie w prezencie. Pograliśmy. Jak było?

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Na szybko spisane 1980-2010 [Michał Śledziński] [recenzja]

Brak komentarzy:

Na finałową część trylogii Na szybko spisane Michała Śledzińskiego, jednego z bardziej znanych autorów komiksów w Polsce, przyszło nam czekać bardzo długo. Poprzednie tomy kupiłem jeszcze za czasów odwiedzania lokalnego sklepu z komiksami, który już od bardzo dawna nie istnieje. Tak naprawdę od kiedy poznałem pierwsze dwa epizody, w moim życiu zmieniło się właściwie wszystko i w jakiś sposób koresponduje to również z protagonistą tej ujmującej, quasi-autobiograficznej opowieści. Jednym z jej głównych tematów jest właśnie przemijanie i nostalgia, nawet jeśli bohater historii ma za sobą wiele przeżyć, za którymi najprawdopodobniej wcale nie tęskni – jak chyba każdy z nas. 

Większą część komiksów, jakie czytam, nawet tych lepszych od Na szybko spisane, łatwo rozłożyć na czynniki pierwsze: scenariusz, ilustracje, wydanie i tak dalej. Z albumem Śledzińskiego jest inaczej: dla mnie to po prostu wspomniana nostalgia w pigułce. Autor napisał całość z niesamowitą wrażliwością, a przeżycia wymyślonej przez niego postaci zawierają na tyle duży ładunek uniwersalności, że nawet jeśli ktoś nie ma podobnych wspomnień, z pewnością odniesie pewne wątki do wydarzeń z własnego życia. Ponadto komiks wypełniony jest pozornie mało istotnymi szczegółami, pozwalającymi czytelnikowi znaleźć punkty zaczepienia związane z tym, jak zapamiętał czasy, o których opowiada Śledziński. Mamy tu podwórkowe zabawy i osiedlowe wojny, rodzinne problemy i tragedie, ale także te szczęśliwsze chwile, pierwsze fascynacje płcią przeciwną, scenę komputerową lat 90., studia, czyli okres pomiędzy dzieciństwem a dorosłością i – w końcu, po tylu latach oczekiwania – dorosłość.

W przeciwieństwie do znanych do tej pory albumów, zawarte w wydaniu zbiorczym ostatnie odcinki nie przedstawiają już wydarzeń na przestrzeni dekad. Pokazują ten etap życia protagonisty, kiedy (choć czeka go jeszcze wiele) niektóre drzwi zostały już bezpowrotnie zamknięte, wybory zaś – dokonane. Teraz trzeba radzić sobie z konsekwencjami. Komiks przedstawia kilka kontrastów pomiędzy tym, co miało być, a tym, co jest. I znowu: jak wielu odbiorców znajdzie tu sytuacje czy emocje podobne do tych ze swojej codzienności? Pod tym względem Na szybko spisane to wspaniałe dzieło, bez analizowania jego poszczególnych części. Tak, scenariusz jak najbardziej się sprawdza. Rysunki – jeszcze jeden z wielu stylów, jakimi potrafi posługiwać się Śledziński – sprawiające wrażenie tworzonych naprędce szkiców (tak jakby również powstawały „na szybko”), budzą uznanie. Tyle że ten album to dla mnie wyjątkowa całość. Istnieją oczywiście komiksy lepsze, ale nawet one niekoniecznie będą w stanie trafiać prosto w moje serce tak, jak zrobił to niniejszy zapis przeżyć wymyślonej postaci w latach 1980-2010. Mam nieodparte wrażenie, że w głównym bohaterze serii jest odrobina każdego z nas, niezależnie od wieku osoby, która trzyma recenzowany album w rękach. 

Jako całość Na szybko spisane to rzecz, która mnie urzekła, natomiast czy warto było czekać tak długo na jej zakończenie (chociaż, kto wie, czy to naprawdę koniec…)? Uważam, że tak, choć zrozumiem, jeśli ktoś będzie miał inne zdanie. Przez tyle lat oczekiwania związane z tym tytułem nadzieje mogły urosnąć do takich rozmiarów, że czego by twórca Osiedla Swoboda nie zrobił, nie mógłby im sprostać. Może tak być, ale nie w moim wypadku. Są dzieła, których wady trudno wskazać komuś, kto czuje się z nimi emocjonalnie związany. Za sprawą talentu Śledzińskiego patrzę na jego komiks przez różowe okulary i nie dostrzegam niedociągnięć. Nie chcę ich widzieć, bo – choć nie mam z tym śmiesznym, łysawym człowieczkiem z okładki aż tak wiele wspólnego – Na szybko spisane niezaprzeczalnie jest w jakimś stopniu komiksem o mnie. I o Tobie. I… tak, o Tobie też.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPapieru

sobota, 13 stycznia 2018

Punisher MAX Gartha Ennisa [recenzja]

Brak komentarzy:

Co lubi Ennis, każdy widzi: epatowanie przemocą, pokazywanie kalectw oraz deformacji, nawiązywanie w swoich komiksach do religii oraz szeroko rozumianej wojny. Nie lubi za to superbohaterów. Dwa zdania, które właśnie przeczytaliście, to rzecz jasna ogromny skrót, ale mniej więcej oddaje to, czego można oczekiwać sięgając po historie napisane przez szalonego Irlandczyka. Wszystko to wydaje się idealnie pasować do postaci Punishera i swego czasu (swoją drogą, naprawdę minęło już tyle lat?) wiązałem spore nadzieje z Ennisem zajmującym się przygodami Franka Castle’a. Niestety, o ile (pomijając pewne niedorzeczności) początek wydawał się dokładnie taki, jaki powinien być, później robiło się coraz gorzej, aż w końcu autor Kaznodziei przekroczył granice absurdu. Mimo to cały czas pamiętałem, że przecież gdzieś tam na horyzoncie czeka na mnie jeszcze Punisher MAX, wiedziałem, że to dużo lepsza i bardzo mocna rzecz, bo czytałem już kilka zeszytów tej serii. Niedawno wreszcie przerobiłem całość i pierwsze, co przychodzi mi do głowy po lekturze, to pytanie: czemu zabrałem się za to tak późno?!

wtorek, 9 stycznia 2018

Moje ulubione gry planszowe (2018): miejsca #10-1

Brak komentarzy:

Trochę ponad tydzień po miejscach #20-11 zapraszam do zapoznania się z resztą kolejnego wydania mojej listy ulubionych gier bez prądu. Jeśli porównacie ją z zeszłorocznym spisem, zobaczycie, że jestem raczej stały w uczuciach – większość tytułów jest na bardzo podobnej pozycji, co ostatnio. Nie znaczy to, że w 2017 nie poznałem wielu nowych planszówek. Wręcz przeciwnie, ale tak jakoś wyszło, że do pierwszej dziesiątki trafił tylko jeden z nich.

niedziela, 7 stycznia 2018

Miazma [Mateusz Wiśniewski i Łukasz Mazur] [recenzja]

Brak komentarzy:

Na początek spójrzmy prawdzie w oczy: ja się na komiksach nie znam. Jestem tylko trzydziestojednoletnim chłopcem, który czyta ich całkiem sporo, lubi o nich pisać, ale znać się? To nie ten adres. Drżę, kiedy mam poświęcić choćby krótki akapit ilustracjom, bo zazwyczaj brakuje mi słów. Jeśli historia obrazkowa do czegoś nawiązuje, prawdopodobnie tego nie zauważę. Wydaje mi się, że tak samo będzie z Miazmą i nie do końca zrozumiałem ten album… ale po kolei.

sobota, 6 stycznia 2018

Alias, tom 2 [Brian Michael Bendis & Michael Gaydos] [recenzja]

Brak komentarzy:

Jessica Jones powraca. Jeśli komuś podobał się poprzedni tom serii Alias, nabycie kolejnego będzie dla niego jedynie formalnością. A mam nadzieję, że zadowolonych czytelników nie brakuje, bo cykl Briana Michaela Bendisa i Michaela Gaydosa zdecydowanie zasługuje na słowa uznania.

Helioplolis. Miasto przyszłości [Paweł "Gierek" Gierczak] [recenzja]

Brak komentarzy:

Heliopolis. Miasto przyszłości Pawła Gierczaka to zbiór kilku krótkich opowieści obrazkowych inspirowanych cyberpunkiem. We wstępie autor daje czytelnikowi do zrozumienia, że album jest swoistą podróżą sentymentalną do czasów, w których zaczął fascynować się tym gatunkiem. 

piątek, 5 stycznia 2018

Blueberry 7 [Moebius] [recenzja]

Brak komentarzy:

Po wielowątkowej historii zakończonej w szóstym tomie cyklu o Mike’u Blueberry’m dostaliśmy jeszcze opowieść Arizona Love, zaś po jej finale przed protagonistą serii świat stanął otworem – rozwiązał dręczące go przez długi czas problemy, pożegnał się ze starymi znajomymi (oraz jedną znajomą) i mógł zrobić właściwie wszystko, na co miał ochotę. Na szczęście dla czytelników, po latach nie odnalazł spokoju ani nie przestał przyciągać kłopotów. 

Tym razem wydanie zbiorcze zawiera jedynie dwa epizody: Mister Blueberry oraz Cienie nad Tombstone. Główny bohater, owszem, na początku albumu wiedzie dostatnie życie hazardzisty, jednak sielanka nie potrwa długo. Zawarte tu historie to tak naprawdę rozpoczęcie kolejnej bardziej rozległej opowieści, której finał poznamy dopiero później. Na razie będzie się działo bardzo wiele: od awantur wszczynanych przez miejscowych przestępców, przez problemy z Indianami, aż po tajemniczych ludzi próbujących odnaleźć Blueberry’ego – a jest tego wszystkiego dużo więcej. Cały komiks to po raz kolejny znakomita dawka westernu na najwyższym poziome, również pod względem wizualnym. Im dalej, tym na kreskę Moebiusa (z powodu śmierci Charliera pełniącego tutaj również rolę scenarzysty) ogląda się przyjemniej, a że seria zabrnęła już dość daleko, jego ilustracje są rewelacyjne. Kadry budzące podziw są tutaj regułą i choć sama historia niesamowicie wciąga, czasem trudno się zdecydować, co jest głównym atutem tego cyklu.

Stali czytelnicy raczej doskonale wiedzą, czego spodziewać się po Blueberry’m (nowi mogą rozpocząć znajomość z serią od siódmego wydania zbiorczego, bo to zupełnie nowa opowieść, chociaż naturalnie lepiej znać poprzednie wątki), ale mimo to brak elementu zaskoczenia nie jest tu wadą. To po prostu świetny komiks, tym lepszy, im dłużej się go czyta. Zdecydowanie polecam.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Moje ulubione gry planszowe (2018): miejsca #20-11

Brak komentarzy:

Kolejny rok, następna edycja listy moich ulubionych gier (poprzednią znajdziecie tutaj). Znowu dwadzieścia tytułów, ale wydaje mi się, że za dwanaście miesięcy będę już gotowy na listę z trzydziestoma (nie żebym nie mógł już w tej chwili wystrzelić z pięćdziesiątką,tyle że na razie raczej nie ma to większego sensu). Bez zbędnego przedłużania, zaczynamy: miejsca #20-11, w tym trzy nowości.

stat4u