Metody Marnowania Czasu: lutego 2012

poniedziałek, 27 lutego 2012

Żywe Trupy: Odnajdujemy siebie [Robert Kirkman & Charlie Adlard] [recenzja]

Brak komentarzy:
Po przeczytaniu poprzedniego tomu Żywych Trupów przeważyło moje sceptyczne nastawienie do tej serii. Zastanawiałem się nawet nad przerwaniem kupowania kolejnych części, zakładając, że przygody Ricka oraz reszty ocalałych i tak już nie zdołają mnie niczym zaskoczyć. Odnajdujemy siebie, piętnaste wydanie zbiorcze cyklu Roberta Kirkmana i Charliego Adlarda, z jednej strony potwierdza moje założenie, a z drugiej nie mogę zaprzeczyć, że to bardzo dobry odcinek i przeczytanie go było świetną zabawą. Kto by się spodziewał, zwłaszcza po tym, co napisałem o Żywych Trupach ostatnio?

Bohaterowie znowu są ukryci za murami, oddzieleni od zombie i pozornie bezpieczni, ale równocześnie uwięzieni w zamkniętej społeczności, gdzie nie każdy jest przyjaźnie nastawiony do innych i gdzie wiadomo, że prędzej czy później coś pęknie i dojdzie do tragedii. Skąd my to znamy? Tak, to już było, Kirkman opowiada tę samą historię po raz kolejny. Jest kilka zmian, bo przecież tak dobry scenarzysta nie zrobiłby stuprocentowej kopii, ale ogólne mamy do czynienia z powtarzaniem się. Mimo to dobre dialogi, ciekawe wątki obyczajowe oraz wiszące w powietrzu nieszczęście (i ciekawość, co dokładnie je spowoduje) wynagradzają wtórność i wspomniany w recenzji tomu Bez wyjścia fakt, że seria od pewnego czasu zjada swój własny ogon.

Rick i reszta próbują zrobić z miejsca, gdzie trafili, prawdziwy dom, tak normalny, jak to tylko możliwe w świecie, w którym przyszło im żyć. Tym razem największą przeszkodą w dążeniu do tego celu będą inni ludzie, nie zombie. Na szczęście z kilkoma rzeczami bohaterowie radzą sobie inaczej, niż zwykle, robiąc czytelnikowi niespodziankę i pozwalając choć na chwilę zapomnieć o tym, że Odnajdujemy siebie to w dużej części powtórka z rozrywki. Dobrze, że wszystko zostało zrobione na wysokim poziomie, pozwalającym przymknąć oko na to, że raczej nietrudno zgadnąć, co będzie dalej. Ten komiks po prostu świetnie się czyta i w czasie lektury w ogóle nie myślałem o jego wadach. A to, że mimo wszystko Kirkman ciągle potrafi podtrzymywać zainteresowanie przygodami swoich postaci, świadczy jedynie o tym, że umie bardzo dużo, co zresztą nie jest żadnym odkryciem. Oby jeszcze nie raz udało się mu mnie zaskoczyć.

piątek, 24 lutego 2012

Logikomiks [Apostolos Doxiadis, Christos H. Papadimitriou & Alecos Papadatos] [recenzja]

Brak komentarzy:
Choć królowa nauk nigdy specjalnie mnie nie interesowała, a w latach szkolnych przyczyniła się do wielu stresów, Logikomiks od razu zwrócił moją uwagę. Komiks o matematyce? Brzmi ciekawie. W dodatku już na pierwszy rzut oka spodobały mi się ilustracje oraz kolorystyka, nie wspominając o tym, że lubię utwory autobiograficzne i biograficzne, nawet jeżeli są to biografie fabularyzowane. [więcej na stronie Alei Komiksu]

niedziela, 19 lutego 2012

Radosav. Poranna mgła [Boris Stanić] [recenzja]

Brak komentarzy:
Po komiksie Pozdrowienia z Serbii Aleksandara Zografa wydawnictwo Centrala opublikowało kolejną opowieść o tym samym kraju, tym razem mówiącą o zupełnie innych czasach. Pozdrowienia… były dziennikiem, relacją na żywo z okresu po 1991 roku, a zatem z lat wojny i bombardowań NATO. Boris Stanić, autor Radosava, postanowił podzielić się z czytelnikami historią o życiu swojego dziadka. [więcej w najnowszym numerze ArtPapieru]

Fantasy Komiks #13 [recenzja]

Brak komentarzy:
Trzynasty tom Fantasy Komiks otwiera Sloka, seria, której nie darzyłem sympatią już wcześniej, zanim przerwałem regularne czytanie magazynu. Pierwsza część opowieści Łuki krwi to moim zdaniem przeciętna historia, pełna walk, akcji oraz wojennych intryg, pod pewnymi względami podobna do Rozbitków z Ythaq, ale pozbawiona interesujących pomysłów i lekkości tamtego cyklu. Obyło się bez większych zgrzytów, ale to za mało, żebym dołączył do wspomnianych we wstępie czytelników uznających Slokę za jedną z ich ulubionych serii. Z drugiej strony, w magazynie trafiały się już o wiele gorsze komiksy, ten przynajmniej nie wypada poniżej przeciętnej. [więcej na stronie Alei Komiksu]

wtorek, 14 lutego 2012

Fantasy Komiks #12 [recenzja]

Brak komentarzy:
Czytanie Fantasy Komiks przerwałem na tomie siódmym, akurat w momencie, kiedy magazyn zdrożał, a Egmont postanowił ograniczyć ilość jego stron. Minął ponad rok, niedawno sięgnąłem po dwunastą odsłonę antologii "najlepszych komiksów fantasy" i od razu poczułem się, jak w domu. Rzeczywiście, zmiany dotyczą jedynie objętości oraz ceny, poziom i pomysł na zawartość pozostały te same. To dobrze, bo już od lektury pierwszego numeru podobało mi się założenie wydawcy Fantasy Komiks i chęć pokazywania czytelnikowi pulpowej fantastyki, świetnej do przekartkowania i zapomnienia. Ewentualnie do zachęcenia młodszych odbiorców, pokazania im komiksu łatwego w odbiorze, czyli takiego, po jaki raczej należy sięgnąć na początku swojej przygody z opowieściami obrazkowymi (co nie znaczy, że nie można lubić takich opowieści także później). [więcej na stronie Alei Komiksu]

poniedziałek, 6 lutego 2012

Uzumaki - Spirala [Junji Ito] [recenzja]

Brak komentarzy:
Miasteczko Kurouzu staje się ofiarą klątwy spirali, objawiającej się na bardzo wiele sposobów, zaś każdy z nich sprowadza nieszczęście na jego mieszkańców. Praktycznie wszystko, co ma spiralny kształt, jest potencjalnym zagrożeniem, a na spirale można się natknąć dosłownie wszędzie: tworzą je wiry wodne, kręcone włosy, dym wylatujący z komina, linie papilarne, sprężyny... [więcej w ósmym numerze Bez Kultury]

niedziela, 5 lutego 2012

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 3: Century: 1910 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

Brak komentarzy:
Po szaleństwie z Black Dossier nadszedł czas na coś bardziej normalnego, powrót do tych "zwyczajnych" przygód The League of Extraordinary Gentlemen, choć w roku 1910 czytamy już o całkiem innej Lidze. Nie gorszej, ale po prostu innej (piszę teraz o komiksie, nie o tym, jak obecni radzą sobie w nowych czasach i w porównaniu z poprzednikami). Niektórzy są już starzy i nie działają w ramach grupy (jak na przykład kapitan Nemo), inni, jak wiadomo, zmarli, a raczej zostali zabici, jeszcze inni jakoś nie wyglądają na starszych niż wcześniej. Doszli też nowi, Orlando, Thomas Carnacki oraz A. J. Raffles. Jeśli ktoś czytał Black Dossier, nie będzie to dla niego zaskoczeniem, pozostali mogą z początku być trochę zagubieni.

Carnacki ma wizje, w których widzi wielki kataklizm związany z Londynem, ale nie wie, co go spowoduje. Hipotez jest kilka, od pewnego tajemniczego kultu, przez seryjnego mordercę, aż po kometę, a Liga musi dowiedzieć się, co spowoduje zniszczenia i oczywiście wszystkiemu zapobiec. Szkoda tylko, że grupa czasy świetności ma już dawno za sobą i nie radzi sobie najlepiej z powierzonym im zadaniem. Jej wcześniejsza wersja też składała się z indywidualistów, podobnie jak w roku 1910, nie każdy chciał dobrowolnie do niej należeć, ale wtedy wszystko szło jakoś sprawniej. W Century główni bohaterowie robią niewiele, a to, co robią, nie zawsze im wychodzi. Ale żeby nie było niedomówień, taką Ligę też czyta się świetnie.

Fabuła idzie do przodu swoim rytmem (tym razem przez cały czas towarzyszy jej muzyka), nawiązania Moore'a do cudzej twórczości mają swoje źródła gdzie indziej, niż w poprzednich tomach, prawie wszystko jest inne, a jednocześnie to cały czas ten sam genialny komiks. Jego jedyna wada to fakt, że ma za mało stron. Chciałbym już przeczytać całość Stulecia, zamiast poznawać odcinki po kawałku, ale trzeba jeszcze poczekać na ostatnią część. Wiem, że jest na co czekać. Póki co muszę jeszcze przeczytać rok 1969.

piątek, 3 lutego 2012

Scalped: You Gotta Sin To Get Saved [Jason Aaron, R.M. Guéra, Davide Furno & Jason LaTour] [recenzja]

Brak komentarzy:
Jeszcze dwa tomy i wielki (mam nadzieję) finał, a jak na razie jestem po lekturze ósmego, You Gotta Sin To Get Saved. Dzieje się, jak zwykle. Losy kilku postaci nabierają całkiem nowego znaczenia, pozycja Red Crowa w rezerwacie Prairie Rose jest zagrożona, w dodatku nie przez kogoś, kogo można pokonać siłą, a przez osobę, którą Red Crow darzy ogromnym szacunkiem. Agent Nitz traci wszystko, ale nie wiadomo, czy w końcu nie powróci z jeszcze większą siłą, by dopaść właściciela kasyna. Do tego wszystkiego Catcher, morderca Giny Bad Horse i jego tajemnica, Falls Down porwany, a także ojciec Dasha, o którym wiadomo, że także odegra w tym wszystkim bardzo ważną rolę. Jeśli ktoś czytał poprzednie tomy Scalped, wie, że Aaron potrafi połączyć to wszystko w idealną albo niemal idealną całość. Mogę tylko napisać po raz kolejny (już nie wiem, który), że uwielbiam ten komiks. Na razie w ogóle nie czuje się, że to prawie koniec (chociaż kilka rzeczy wyraźnie to sugeruje), tak naprawdę nie mam pojęcia, jak będą wyglądały ostatnie odcinki tej serii. Scenariusz może podążyć dosłownie w każdym kierunku, zresztą przedtem kilka razy też było tak, że jedno wydarzenie zupełnie zmieniało całą historię.

Mimo całego uwielbienia You Gotta Sin To Get Saved jakoś nie przekonało mnie do końca. Może po genialnych poprzednich tomach (a genialne były moim zdaniem wszystkie oprócz High Lonesome, który był "tylko" bardzo dobry) spodziewałem się jeszcze więcej, a tymczasem w ósmym wydaniu zbiorczym trochę brakuje mi pierdolnięcia. Większość epizodów to rzeczy przegadane (nie żeby dialogom czegoś brakowało), nie podoba mi się wątek niespełnionej miłości, jaką Dino darzy Carol, porwany Falls Down i to, czego doświadcza w jaskini również nie przypadło mi do gustu. Ogólnie czegoś tu nie ma, choć nie jestem w stanie do końca sprecyzować, czego. Za to końcówka jak zwykle pozwala przypuszczać, że Scalped wciąż będzie świetną serią. Nawet pomimo nielicznych gorszych momentów.
stat4u