Metody Marnowania Czasu: grudnia 2017

niedziela, 31 grudnia 2017

Planescape: Torment [recenzja]

Brak komentarzy:
Recenzja napisana w grudniu 2011 roku. Chyba jedna z najgorszych, jakie wystukałem na klawiaturze. Zupełnie nie oddaje wielkości arcydzieła, o którym tu mowa.

Z góry zaznaczam, że dzisiaj nie napiszę tu żadnych odkrywczych ani ciekawych rzeczy. Planescape: Torment jest grą starą, znaną i (przynajmniej tak mi się wydaje) lubianą, to tylko ja mam ogromne zaległości. Pierwszy raz próbowałem ją przejść w liceum, potem jeszcze dwa lub trzy razy, ale zawsze coś mi przeszkadzało. Utrata plików, długie przerwy, po których niczego już nie pamiętałem, a nie chciało mi się zaczynać od początku... dopiero niedawno wreszcie udało mi się ją ukończyć. Podejrzewam, że ze wszystkich zainteresowanych nią osób, jestem jedną z ostatnich, które doszły do finału. Mimo wszystko trochę sobie o niej napiszę. Świat Planescape to fantasy, jednak dalekie od rozwiązań znanych z podobnych gier. Pewnie, są miecze, jest magia, są potwory, są typowe dla RPG profesje: wojownik, mag, złodziej, kapłan. I na tym zwyczajność się kończy. W grze panuje atmosfera tak dziwna, że aż trudno mi ją opisać. Niemal każda rzecz odbiega od standardów. Zaczynamy w mieście Sigil, zwanym także Miastem Drzwi, zawierającym niezliczoną ilość portali do innych światów. Kluczem do portalu może być dosłownie wszystko, zwykły przedmiot, ale także gest, słowo, cokolwiek innego. Sigil to zbiorowisko niezwykłych miejsc i dom dla wielu istot z innych Sfer, istot, z którymi przyjdzie nam rozmawiać, współpracować lub walczyć. Niekoniecznie zdołamy je zrozumieć.
W przeciwieństwie do prawie identycznie wykonanej gry Baldur's Gate, w Planescape: Torment nie mamy możliwości wyboru wyglądu czy imienia głównego bohatera. Będziemy mogli wybrać tylko jego profesję. Na początku kierowany przez nas Bezimienny budzi się w kostnicy, choć sądząc po jego ranach, powinien już dawno nie żyć. Stracił pamięć, więc nie za bardzo wie, co się dzieje, zupełnie jak Max w pierwszym rozdziale Sanitarium. Wkrótce okazuje się, że Bezimienny nie tylko został pozbawiony wspomnień, ale też nie może umrzeć i nie ma pojęcia, dlaczego tak jest. Wygląda na to, że próbuje rozwiązać zagadkę swojej nieśmiertelności już od lat, ale cały czas ktoś lub coś chce mu w tym przeszkodzić, a każdy kolejny zgon oznacza rozpoczęcie całej historii od nowa. Wspomnienia znowu odchodzą, zaś Bezimienny musi jeszcze raz szukać odpowiedzi na wszystkie pytania. Zaczyna się ciekawie: interesująca postać, bardzo nietypowe otoczenie, widowiskowe i niespotykane nigdzie indziej zaklęcia oraz przedmioty, niemal całkowity brak zbroi, broni dystansowej i mieczy (wyobrażacie to sobie w innym RPG?). Do tego towarzysze równie dziwni, co Bezimienny. Na przykład Morte, latająca czaszka, towarzysząca Bezimiennemu od chwili przebudzenia w kostnicy. To niby nasz wierny przyjaciel jeszcze z czasów poprzedniego życia (poprzednich żyć?), ale tak naprawdę jego motywy nie są nam do końca znane. Do czasu. A Morte to i tak tylko przykład pierwszy z brzegu, świetnych postaci jest więcej, tak samo jak odjechanych pomysłów, których nie powstydziłby się sam Grant Morrison piszący scenariusze do serii Doom Patrol.
Planescape: Torment jest jak książka, co najważniejsze: jak bardzo dobra książka. Nacisk położono tu nie na wartką akcję i walkę z hordami przeciwników, a na fabułę i dialogi. Zazwyczaj konfliktów da się uniknąć, wiele spraw można rozwiązać dogadując się z rozmówcami, niekoniecznie rozwalając im głowy toporem. Ta gra polega właśnie na rozmowach, za ich pomocą poznajemy odpowiedzi na większość pytań, to w czasie rozmów zdobywamy lwią część punktów doświadczenia potrzebną do rozwoju postaci, odkrywamy tajemnice głównie w czasie wymiany zdań z innymi mieszkańcami Planescape. Dla mnie to świetne rozwiązanie i miła odmiana. Poza tym Torment zawiera mnóstwo ukrytych ciekawostek, ogromną liczbę różnych rozwiązań zależnych od tego, jaką postacią i w jaki sposób gramy. A przede wszystkim całość to po prostu rewelacyjna historia, jedna z lepszych, jakie miałem okazję poznać. I nie mam tu na myśli wyłącznie gier komputerowych. Co mogę napisać, poza tym, że polecam? Chyba nawet nie powinienem, bo kto chciał, miał całe dwanaście lat na sprawdzenie. Prawie pół mojego życia. Co tam, i tak polecam tym, którzy nie zagrali, a po tych kilku akapitach wydaje im się, że warto.
tekst: Michał Misztal

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Grudzień 2017

Brak komentarzy:
Stworze
30 partii w 15 tytułów (ostatnio 16 partii w 6 tytułów)

Najwięcej partii: Guild Ball (8)

Jeśli ktoś zagląda tu regularnie, raczej nie powinien być zaskoczony. Grudzień to jednak nie tylko gry towarzyskie, ale i mój pierwszy turniej: trzy przegrane mecze, w tym pierwszy tak, że prawie nie było co po mnie zbierać, jeden wygrany, miejsce 11 na 14 możliwych - czyli wyszło dokładnie tak, jak się spodziewałem. Guild Ball to w tej chwili gra, w którą najczęściej gram i o której najczęściej myślę, a wydaje mi się, że może być tylko lepiej. Kolejne mecze na pewno wkrótce.

sobota, 30 grudnia 2017

Krew Na Boisku: Alchemist's Guild, mecz #42

Brak komentarzy:

Dawno nie było żadnego sprawozdania z gry w Guild Balla. Za dużo gram (no dobrze, wcale nie za dużo, ale sporo) i czasem wszystko za bardzo mi się zlewa… mimo to chciałbym do tego wrócić, bo raz, że lubię pisać takie rzeczy, a dwa, robienie analizy rozgrywek na pewno w jakimś stopniu pomaga być lepszym graczem – przypominam sobie przebieg meczu, zastanawiam się, co mogłem zrobić lepiej, a co wyszło dobrze. Do dzieła więc!

sobota, 23 grudnia 2017

Guild Ball po 50 rozgrywkach

Brak komentarzy:

Ostatnio pisałem o swoich 50 rozgrywkach w Legendary i o tym, jak trudno w moim wypadku o tyle partii w jeden tytuł. Vampire jest wyjątkiem (w końcu to moja ulubiona gra), zaś Marvel Deck Building Game posiadam zdaje się od 2013 roku i choć wydaje mi się, że rozkładam ją na stole dość regularnie, pięćdziesiątka stuknęła dopiero niedawno.

sobota, 16 grudnia 2017

Legendary: A Marvel Deck Building Game po 50 rozgrywkach

Brak komentarzy:

W planszówki gram całkiem często, ale poza kilkoma wyjątkami, raczej w sporo różnych tytułów niż w kilka konkretnych. Jak można zobaczyć tutaj, jeśli grałem w coś więcej niż 30 razy, w moim przypadku jest to już bardzo dużo. Mam w domu wiele pudeł, które lądują na stole zdecydowanie zbyt rzadko i których właściwie nie miałem jeszcze okazji poznać, choć nie znalazły się u mnie w zeszłym tygodniu. Z drugiej strony, są gry, w które gram regularnie i jakoś nie zdołały mi się jeszcze znudzić. Jedną z nich jest oczywiście moja ukochana karcianka Vampire (na chwilę obecną mam na koncie 123 partie… to znaczy od 2013 roku, kiedy zacząłem liczyć rozgrywki), a niedawno do zaszczytnego grona gier, do których siadałem ponad 50 razy, dołączyła również karcianka, jednak tym razem kooperacyjna: Legendary: A Marvel Deck Building Game.

wtorek, 5 grudnia 2017

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Listopad 2017

Brak komentarzy:
Malifaux
16 partii w 6 tytułów (ostatnio 20 partii w 9 tytułów)

Najwięcej partii: Guild Ball (7)

Co tu dużo pisać, ostatnio to jedna z moich ulubionych gier i staram się siadać do niej przynajmniej raz w tygodniu. Tym razem udało się częściej i bardzo dobrze! Recenzja tutaj, od kiedy powstała, niewiele się zmieniło, ale i tak chciałbym pisać o Guild Ballu bardziej regularnie... może wrócę ze sprawozdaniami z meczów? Problem polega na tym, że po tylu rozgrywkach (na chwilę obecną mam ich na koncie 50) czasem nie pamiętam już, co działo się podczas danej partii, ale spróbuję jakoś okiełznać to w swojej głowie i od czasu do czasu wystukać parę zdań na klawiaturze.

stat4u