Na zły początek...
Po kolejnej przerwie w historii tego bloga chyba znów chce mi się pisać częściej. To dobrze, przynajmniej dla mnie, bo lubię to robić, chociaż brakuje mi systematyczności. Zdarzają się też momenty, w których mam po prostu dość, więc pewnie jeszcze nie raz odpuszczę sobie na dłuższą chwilę. Tak czy inaczej, chociaż Komiksofilia nie jest kamieniem milowym w dziejach komiksowych blogów, raczej nie zdechnie tak szybko, jak myślałem na samym początku.
Out of this World, dziewiąty tom, zeszyty od #42 do #47 i wciąż jest świeżo. To raczej kolejny przejściowy TPB, pozbawiony jasno zarysowanego motywu przewodniego, ale jak zwykle dokładający kilka nowych elementów do układanki (będą spoilery). I tak, Invincible wciąż naparza mniejsze i większe potwory, Oliver jest coraz większy, mądrzejszy, silniejszy, i - jak się wkrótce okaże - nie zawsze spokojny, a Eve wykorzystuje to, co wcześniej nazywałem skomplikowaną relacją pomiędzy Markiem, Amber oraz nią, chociaż póki co nie wszystko idzie po jej myśli (a to z powodu świetnie pomyślanego wydarzenia z tomu Three's Company, o którym zapomniałem wspomnieć, więc nadrabiam i wspominam, chociaż nie chcę zdradzać, o co dokładnie chodziło). Niewiele rzeczy idzie też po myśli głównego bohatera - widać doskonale, że mieszkańcy Viltrum cały czas mają Ziemię na oku i nie odpuszczą, a Invincible jeszcze nie jest w stanie im zagrozić. Mamy też powrót Allena, który kombinuje, jak zyskać znaczącego sprzymierzeńca w nadchodzącej wojnie, a kilka postaci zabitych w My Favorite Martian okazuje się jednak nie całkiem zabitych, co nie powinno dziwić żadnego czytelnika komiksów superbohaterskich. Całość kończy się nieco mniej zaskakującą puentą niż choćby ostatnio, ale i tak napisałbym, że dziesiątego TPB oczekuję z wielką niecierpliwością (gdybym już go nie przeczytał).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz