Metody Marnowania Czasu: Biceps #1 [recenzja]

piątek, 15 października 2010

Biceps #1 [recenzja]

Najwidoczniej mam tak, że biorąc do ręki nowy magazyn (a czasem nową serię komiksową), nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy uważam go za dobry, czy może kiepski. Jeden jedyny numer to za mało, wolę poczekać, oswoić się z tematem. Tak było z Kartonem, którego początek uznałem za "zmarnowanie potencjału", a teraz czytam nałogowo i jest w pytunię. Przypuszczam, że podobnie będzie z Bicepsem, najnowszym dzieckiem Jacka Jastrzębskiego, Łukasza Mazura i Mateusza Trąbińskiego.

Biceps na pewno nie jest kiepski, wręcz przeciwnie. To w pełni przemyślana robota, z paroma ciekawymi pomysłami (które być może wcale nie są ciekawe dla kogoś, kto miał w łapach więcej zinów ode mnie - ja miałem bardzo niewiele) oraz dużą szansą na pójście w dobrym kierunku. Widać, że wydali go ludzie, którzy w środowisku komiksowym siedzą nie od dziś, wiedzą czego chcą i potrafią osiągnąć cel. Dlatego, mimo lekkiej rezerwy, jestem przekonany o świetlanej przyszłości magazynu, a moja powściągliwość i ostrożność wynikają jedynie z tego, co napisałem na początku pierwszego akapitu. Co więcej, uwielbiam takie inicjatywy i piszę to wszystko z perspektywy kibica, zaś omawianemu zinowi życzę jak najlepiej.

Co można znaleźć w Bicepsie? Zacznę od tego, co mi się nie podoba - na przykład od recenzji. Same w sobie nie są złe, ale jeżeli magazyn ma ukazywać się dwa razy w roku, nie widzę sensu publikowania trzech recenzji na numer. Sugerowałbym zrobienie tego tak, jak Ziniol (z początku nie popierałem tego rozwiązania, jednak z biegiem czasu okazało się słuszne), czyli niemal całkowite przeniesienie takich tekstów na stronę internetową, ale z drugiej strony jedna trzecia redakcji pisze już na Kolorowych Zeszytach, więc nie wiem, czy jest sens tworzyć kolejne miejsce z recenzjami. Tak czy inaczej, uważam, że w Bicepsie są niepotrzebne - wolałbym zobaczyć na tych dwóch stronach jakiś ciekawy artykuł albo dobry komiks.

W tym miejscu kończy się narzekanie na samą zawartość - reszta to mieszanka komiksów i publicystyki przyprawiona kilkoma oryginalnymi rozwiązaniami. Narzekać można tylko na poziom tej zawartości, ale czy faktycznie jest na co? Niewątpliwie to, co można znaleźć w pierwszym Bicepsie, trzyma dobry poziom. Komiksy i artykuły mogą robić wrażenie albo pozostawać obojętnymi dla czytelnika, jednak to tylko kwestia gustu i na pewno nie można zarzucić im, że są po prostu słabe, nie ma też ewidentnych wpadek i nieporozumień.

Na początku czytelnik widzi pomysłową i zachęcającą do sprawdzenia reszty okładkę narysowaną przez Łukasza Mazura. Najciekawszymi komiksami w magazynie są według mnie Mendy Pawła Kumpiniewskiego i Wojciecha Stefańca, Wilkołak Tony'ego Sandovala (kciuk w górę za znanego w Polsce z albumów, zagranicznego gościa w niskonakładowym i raczkującym zinie), W.M.P. Tomasza Grządzieli, Megalobibus Daniela Grzeszkiewicza (szczególnie dzięki rysunkom) oraz {bez tytułu} Przemysława Pawełka i Wojciecha Stefańca. Pierwsze trzy paski z serii Wielka wojna goblinów (autor: Jacek Kuziemski) były średnie, ale przy ostatnim wreszcie parsknąłem śmiechem.

Żadna z historii opublikowanych w Bicepsie nie rzuciła mnie na kolana, ale nie oczekiwałem podobnego rezultatu; poza tym, rzadko zachwycam się do tego stopnia krótkimi opowieściami z magazynów. Pod względem poziomu komiksów zin daje radę, choć mam nadzieję, że to dopiero rozgrzewka i będzie coraz lepiej.

Publicystyka. Poza wspomnianymi wcześniej recenzjami, znajdziemy tu działy Z zakurzonej półki oraz, pod wieloma względami bardzo podobny (i trochę za bardzo śmierdzący Produktem), Komiksy mało znane i nieznane - czyli kącik białego kruka. Dobrze jest, ale za ciekawsze teksty uważam Nikt Was nie kocha! Tomasza Pstrągowskiego i Naprawdę Epickie Komiksy Przemysława Pawełka. Publicystyka zajmuje o wiele mniej miejsca niż opowieści obrazkowe, ale wydaje się potencjalnie mocniejszym punktem bicepsowego programu.

Teraz czas na oryginalne pomysły autorów zina. Za najlepszy uważam Na chłopski rozum/Babskie gadanie, cytując redakcję: "Zadanie jest proste: kobieta i mężczyzna piszą scenariusze (nie wiedząc, kto znajduje się po "drugiej stronie"), przekazują je sobie (za naszym pośrednictwem) i rysują planszę komiksową "partnera". Tematy narzuca Biceps. Co z tego wychodzi?". Wychodzi całkiem niezła zabawa i czekam na kolejne odcinki. W pierwszym wystąpili Katarzyna Witerscheim i Robert Sienicki, zresztą z dobrym rezultatem (chciałem zostawić sobie ten dział na koniec recenzji, więc wspominam o ich jednoplanszówkach dopiero teraz).
Jest jeszcze dział Gotuj z Bicepsem!, w którym Andrzej Janicki przedstawia przepis na zupę piwną i rzuca dwoma ilustracjami, a na przedostatniej stronie można rozwiązać krzyżówkę i otrzymać całkiem niezłą nagrodę - drugie wydanie zbiorczego Osiedla Swoboda. Oczywiście zadanie wymaga pewnej wiedzy związanej z komiksami. Dobry pomysł? Dobry.

Podsumowując: debiut magazynu uważam za udany, aczkolwiek wolę dostać więcej i dopiero wtedy stwierdzić, czy Biceps to solidna robota, czy jednorazowy celny strzał. Na razie przypuszczam, że w grę wchodzi optymistyczny wariant. Nie ma rewelacji ani hymnów pochwalnych, za to jest nadzieja, że pojawią się przy okazji recenzowania drugiego lub trzeciego numeru. Póki co polecam pierwszy i czekam na kolejne (następny ma ujrzeć światło dzienne w kwietniu na Festiwalu Komiksowa Warszawa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u