Dawno temu, kiedy w Bielsku istniał jeszcze sklep z komiksami, w którym mogłem natknąć się na recenzowany właśnie magazyn, gdy Stachursky nie był jeszcze Żółtą Magnetyczną Gwiazdą i nie tworzył (a przynajmniej tak przypuszczam) pod wpływem tak wielkiej ilości twardych narkotyków, Ziniol miał większą objętość, większy format i większy nakład. Obecnie ma 100 stron, nową szatę graficzną, jest tańszy oraz, co najważniejsze, nie poddał się mimo niewystarczającej ilości czytelników. Pokazuje to prężnie działający blog (mnóstwo recenzji i ciekawostek), jak również najważniejsza rzecz, czyli wszystko, co można znaleźć pomiędzy okładkami. Mój opóźniony zapłon jak zwykle sprawia, że kupuję dany numer Ziniola w momencie, gdy nowszy czeka już od jakiegoś czasu w sklepach internetowych, jednak - nawiązując do tego, o co Dominik Szcześniak poprosił we wstępie - i tak daję odpowiedź zwrotną.
Co mogę napisać? Po raz kolejny dawać do zrozumienia, że to dobry magazyn? Tak uważam, więc naprawdę szkoda, że zamiast rozwijać skrzydła, nie może sobie pozwolić na ekspansję i zamiast tego jest skazany na "grzebanie w ziemi". Widać, że ludzie odpowiedzialni za jego zawartość piszą o komiksach z pasją i po prostu chce im się to robić, niezależnie od nakładu czy zmniejszonej objętości Ziniola - i chwała im za godną podziwu determinację. Nie zmienia to niestety faktu, że potencjalny czytelnik uznaje starania redakcji za coś zbędnego. Potrafię to zrozumieć - zamiast czytać o komiksach, być może woli poczytać same komiksy, a informacji o nich nie brakuje na stronach oraz forach internetowych, przy czym są dostępne zupełnie za darmo. Prawdziwe, racjonalne i jednocześnie smutne. Mimo to nadal będę polecał Ziniola, wciąż chcę mieć coś takiego na swojej półce i cały czas wolę leżeć na kanapie i czytać artykuły (nie bez znaczenia jest fakt, że są to bardzo dobre artykuły) oraz opowieści wydrukowane na kartkach papieru, móc przewracać strony, a nie schodzić w dół używając myszki w czasie ślęczenia przed monitorem. Ziniol jest mi potrzebny, szkoda tylko, że tak niewiele osób podziela moje zdanie.
Ósmy numer to, jak zwykle, zbiór ciekawych komiksów (tyle, że tym razem odczuwalnie lepszych niż ostatnio, za co należą się brawa) oraz interesujących artykułów, wywiadów i recenzji. Nie będę wymieniał wszystkiego z osobna - przeczytałem całość z uśmiechem na pysku, a najbardziej przypadł mi do gustu tekst o Panu Naturalnym Roberta Crumba, utwierdzający mnie w przekonaniu, że olanie pisania o tej historii było słuszną decyzją. Na pewno nie osiągnąłbym tak zadowalającego efektu. Jedyna wada zawartości Ziniola to, moim zdaniem, większa niż dotychczas ilość literówek i błędów ortograficznych (na przykład "świerzy podmuch" w komiksie o Napoleonie), ale natłok zalet sprawia, że po lekturze aż nie chce się o tym pamiętać.
Zgadzam sie, że numer dobry. Odnoszę wrażenie a propo tego co piszesz, że środowisko wypięło się na ziniola. zobacz - karton ma swoich przydupasów na kolorowych zeszytach na przykład, kolektyw w webkomiksiarzach, a ziniol jest poza układami koleżeńskimi. To się ceni, ale z drugiej strony bez kolegów jest medialna cisza.
OdpowiedzUsuńJa wiem... Karton jest po prostu dobry i broni się sam, a że chłopaki z Kolorowych wspierają inicjatywę - nie widzę w tym niczego złego.
OdpowiedzUsuńO Kolektywie nie piszę, bo jeszcze nie miałem go w rękach.
Inna sprawa, że Ziniolowi też należy się jakiś rozgłos na stronach, blogach, forach i tak dalej. Zasłużył sobie na to.
Buziaki dla anonima! :*:*:*
OdpowiedzUsuń(swego czasu recenzje kolejnych numerów Z były na Motywie)
Dzięki za odzew. Za literówki się kajam i daję zapewnienie, że jeśli już się pojawią, to tylko w najbliższym numerze. A później o żadnych błędach nie będzie już mowy.
OdpowiedzUsuńAnonimie - jeśli to, że ziniol nie ma kolegów jest dla ciebie równoznaczne z medialną ciszą, to bardzo kiepsko jest z tym naszym ryneczkiem komiksowym. Nawet ryneczek staje się już słowem na wyrost.