Możliwe, że po remoncie będzie nieco inaczej, ale póki co naprawdę trudno wymienić choć kilka zalet głównego dworca PKP w Katowicach, a już na pewno ich liczba nie przewyższyłaby wad. A jednak czasami można wejść do pociągu z uśmiechem na ustach, na przykład po zauważeniu Kronik birmańskich na ogromnym stoisku z tanią książką, w dodatku za jedyne 18zł. Nieźle, co? To nic, że rogi okładki wyglądają, jakby ktoś wycierał nimi wcześniej podłogę, pomyślałem: "Nie znam autora komiksu, ale obiło mi się o uszy, że jest dobry", a poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio zawiodłem się na Kulturze Gniewu. Kupiłem Kroniki birmańskie i nie żałuję.
Główny bohater opowieści, czyli Guy Delisle we własnej osobie, wyrusza razem z żoną do tytułowej Birmy. Jego żona, należąca do humanitarnej organizacji Lekarze Bez Granic, zostaje wysłana tam misję, zaś autor komiksu towarzyszy jej między innymi w charakterze opiekuna ich syna. Na miejscu Guy nie ma właściwie żadnych innych obowiązków, może więc poświęcić mnóstwo czasu na obserwację otoczenia i zamieszkujących Birmę ludzi, a trzeba przyznać, że jest mistrzowskim obserwatorem. Ma dar, który pozwala mu wyłuskać humor dosłownie z każdej sytuacji, nieważne, czy chodzi o zajścia ściśle związane ze specyfiką kraju, gdzie przebywa, czy z czymś, co mogłoby wydarzyć się gdziekolwiek indziej. Autor przedstawia tu przede wszystkim siebie i swoje wady (najczęściej wywołując uśmiech na twarzy czytelnika), takie jak bezradność zarówno w obliczu zwyczajnych, jak i niecodziennych sytuacji; nie zawsze skupia się na samej Birmie, co wcale nie znaczy, że komiks jest pozbawiony interesujących i trafnych spostrzeżeń na temat opisywanego miejsca zamieszkania Guya i jego żony. Prawdopodobnie Delisle zauważyłby masę absurdów i ciekawych rzeczy nawet na środku pustyni.
Narracja jest lekka, dzięki czemu można przebrnąć przez komiks błyskawicznie, bez odrywania się od lektury (do czego skłania zresztą wysoki poziom opowieści), ale podział na krótkie rozdziały sprawia, że da się również czytać go po kawałku, na spokojnie. Prosta, szkicowa kreska pasuje idealnie do stylu, w jakim Delisle przekazuje ciekawostki ze swojego pobytu w Birmie. Praktycznie każdy rozdział przykuwa uwagę czymś interesującym i zawiera dobrą puentę, a po przeczytaniu całości czytelnik może zauważyć, że w swoim dokumencie autor zdołał przekazać wiele ciekawych wiadomości na temat opisywanego miejsca, i to w najlepszy chyba sposób - nienachalnie i nie na siłę. Chodziło tu przede wszystkim o humor i zabawę, ale fakt, że komiks pozostawia w głowie coś jeszcze, bezsprzecznie stanowi dodatkowy plus Kronik birmańskich.
Choć jak dotąd nie sięgnąłem po inne pozycje tego samego autora (szkoda, że jego Phenian jest już - chyba - niedostępny), kiedyś na pewno to zrobię. Delisle jest jednym z tych gości, których twórczość po prostu warto znać i cieszę się, że umożliwił mi to właśnie główny dworzec PKP w Katowicach. Dzięki temu rezygnuję z rzucania mięsem słysząc o kolejnych opóźnieniach pociągów... ta, jasne. A swoją drogą, ciekawe, jak wyglądałoby komiksowe sprawozdanie Guya, gdyby miał wątpliwą przyjemność zetknąć się z polską koleją. Pewnie zawierałoby bardzo, ale to bardzo czarny humor.
"Nie znam autora komiksu, ale obiło mi się o uszy, że jest dobry"
OdpowiedzUsuńTo Ci się dobrze obiło - jest zajebiście dobry. "Kroniki birmańskie" nieco lepsze od "Phenianu", ale tylko trochę lepsze.
Całe komiksowe środowisko czeka na "Shenzhen".
"birmańskie" - małą literą ;-)
"Louise na plaży" - zawsze zapominam o zakupie tego komiksu... :-)
OdpowiedzUsuńPewnie, że małą, dzięki. Przyzwyczajenie wyniesione z pisania recenzji amerykańskich tytułów.
OdpowiedzUsuńA Phenian chętnie bym przeczytał, tylko nie wiem, gdzie to znaleźć.
też bardzo bym chciała Phenian. też nie wiem gdzie znaleźć. łączę się w bólu ;)
OdpowiedzUsuń