Metody Marnowania Czasu: Flex Mentallo [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Flex Mentallo [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]

O The Filth pisałem, że choć bardzo mi się spodobał, nie jest to komiks dla każdego, a już na pewno nie dla czytelnika, który oczekuje przede wszystkim lekkich, łatwych i przyjemnych opowieści. Alan Moore to wariat, ale przecież nie jedyny wśród scenarzystów, tyle że każde dzieło autora Strażników zawsze było dla mnie strawne pomimo panującego na wielu stronach szaleństwa, natomiast nie mogę napisać tego samego na temat Granta Morrisona. Lubię jego komiksy, jednak niejednokrotnie następują w nich momenty, których moim zdaniem nie da się czytać, nawet w chwalonym przeze mnie The Filth. Osoba chcąca sięgnąć po Flex Mentallo, czteroczęśćiową miniserię posiadającą logo Vertigo na okładce, musi przygotować się na bardzo ciężką przeprawę, kwintesencję tego, co w komiksach twórcy The Invisibles najbardziej chore i nieprzystępne. Nie będzie łatwo.

Okładka nie kłamie i naprawdę zapowiada to, co znajduje się w środku. Tak jest, główny bohater komiksu to przesadnie napakowany, wysoki koleś biegający po ulicach w takim właśnie ubraniu, czasem w płaszczu, czasem bez. Jego wygląd i umiejętności sprawiają, że czytelnik może początkowo pomylić miniserię z parodią historii superbohaterskich albo naiwną opowieścią dla dzieci, ale Flex Mentallo nie jest ani jednym, ani drugim. To udziwnione do granic wizje Morrisona, który nie mógł pisać scenariusza na trzeźwo, jednak obawiam się, że wcale nie robił sobie jaj.

Chętnie zdradziłbym, o co w tym wszystkim chodzi, ale byłoby to jak recenzowanie The Filth i poinformowanie wszystkich, co znajduje się na końcu schizofrenicznej ścieżki głównego bohatera. Nic z tego. Poza tym nie jestem przekonany, czy w ogóle istnieje coś takiego jak jedyne słuszne streszczenie tego komiksu i odnalezienie jego sensu. Chyba nie. Za dużo pokręconych postaci oraz wątków, zbyt wiele szaleństwa. Wyobraźcie to sobie sami: Flex Mentallo w swoim skąpym stroju, z mocą o nazwie Muscle Mystery oraz napisem Hero of the Beach zapalającym się nad jego głową po rozbrojeniu bomby, która tak naprawdę wcale nie jest bombą... a to dopiero kilka pierwszych stron komiksu. Dalej bywa jeszcze bardziej groteskowo.

Obok niesamowitych i momentami komicznych przygód Flexa czytamy o człowieku przedstawiającym się jako Wallace Sage. Wallace wrzucił w siebie zbyt dużą ilość rzeczy, z którymi raczej nie powinno się mieć do czynienia nawet w minimalnych ilościach (a o których scenarzysta prawdopodobnie wie całkiem sporo) i, zamiast spokojnie czekać na śmierć, dzwoni do jednego z Samarytan i dzieli się z nim opowieściami przerywanymi całą masą narkotycznych wizji. Wallace to również twórca Flexa Mentallo, który pierwotnie był bohaterem komiksu jego autorstwa, teraz jednak żyje naprawdę, biega po ulicach, rozbraja bomby i prowadzi śledztwo...

Niezawodny Frank Quitely to jedyna znacząca ostoja normalności w tej miniserii. Po pierwsze, jest dobry jak zawsze (choć bez fajerwerków, które można było zobaczyć na przykład w WE3), a po drugie sprawia, że wszystko jest dużo przystępniejsze. Gdyby ilustracje były tak pokręcone, jak scenariusz, pewnie odłożyłbym ten komiks po mozolnym przeczołganiu się przez parę stron, a tak...

...a tak: jeżeli po przeczytaniu powyższej recenzji czujesz się zachęcony do sięgnięcia po Flex Mentallo, nie wahaj się i jak najszybciej skombinuj sobie wszystkie cztery zeszyty (o ile wiem, wydanie zbiorcze nie istnieje). Diagnoza: jesteś chory, ale może to i dobrze. Reszcie odradzam. Nie dotykać. Poważnie. A jeśli chodzi o mnie, ta miniseria to pierwszy komiks Granta Morrisona, po który sięgnąłem, i może nie byłem zachwycony, ale na tyle zaintrygowany, że później zabrałem się za kolejne. Czyli moim skromnym zdaniem coś w tym jednak jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u