Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem jakoś specjalnie zainteresowany komiksami Marvela. Nie ignoruję ich celowo, tak po prostu wychodzi. Mam inne priorytety i, choć co jakiś czas obiecuję sobie, że nadrobię związane z nimi zaległości, jakoś nigdy mi się to nie udaje. Ostatnia recenzja komiksu z tego wydawnictwa pojawiła się na moim blogu w 2009 roku, także sami widzicie, jak to wygląda. Jednak wolę DC, a konkretnie Vertigo, herosi Marvela zawsze kojarzyli mi się z bandą kolorowych, dziecinnych trykociarzy. Bardziej dziecinnych od reszty. Zdaję sobie sprawę, że niesłusznie i że wiem o tych postaciach tyle, co nic. Z pomocą w poszerzaniu wiedzy przyszła Wielka Kolekcja Hachette, o której napisano już tak wiele, że powodzenia, jeśli ktoś chciałby to wszystko najpierw znaleźć, a potem przeczytać. Powodzenia z odszukiwaniem rzetelnych informacji (których, swoją drogą, było bardzo niewiele głównie dzięki Hachette) pośród akapitów pełnych narzekania i bicia piany. Jeśli chodzi o mnie, nigdzie się nie wypowiadałem, szkoda mojego czasu na podobne dyskusje. Wolałem spokojnie zaczekać. Kupiłem numer pierwszy, Spider-Mana Straczynskiego i Romity, zamówiłem prenumeratę, wiedząc o tym, że dalsze tomy Kolekcji mogą nigdy się nie ukazać. Ale w końcu się ukazały. I bardzo dobrze. Na pierwszy ogień poszli Astonishing X-Men Whedona i Cassadaya.
Jeszcze kilka słów o Spider-Manie. Nagrodę w postaci mojego uznania za najlepszą recenzję otrzymuje Tomasz Kleszcz: Przychodzi zły koleś znikąd, dysponuje zajebistą mocą, ale Peter i tak go pokonuje, koniec historii. I tyle wystarczy. Ten komiks był słaby, bardzo słaby. Mam wrażenie, że znudziłby mnie, nawet gdybym czytał go jako czternastolatek. Bajka do szybkiego przekartkowania i zapomnienia, niezależnie od licznych pochwał, jakie dostała. Czyli moje śmieszne uprzedzenia w stosunku do Marvela tylko się potwierdziły. I, być może, gdybym nie zamówił prenumeraty przed lekturą Spider-Mana (pomijając fakt, że w ciągu ostatnich miesięcy zdążyłem zupełnie o niej zapomnieć), w ogóle nie sięgnąłbym po resztę. A tu proszę, okazuje się, że zrobiłbym błąd, bo Astonishing X-Men to całkiem fajny komiks.
Joss Whedon sprawił, że przestałem uśmiechać się na widok herosów ubranych w kolorowe kalesony i zostałem wciągnięty w jego historię. Zrobił to na wysokim poziomie, przede wszystkim dzięki dobrym dialogom. Sam pomysł też jest ciekawy: Kavita Rao, wybitny genetyk, ogłasza, że wynaleziono lekarstwo na mutację. Nietrudno zgadnąć, że wśród X-Men i generalnie wśród mutantów taka informacja wywołuje ogromne zamieszanie. Jedni chcą się wyleczyć, niektórzy wolą nie dopuścić do tego, by lek stał się dostępny dla wszystkich zainteresowanych, jeszcze inni obawiają się, że prędzej czy później rząd sprawi, że jego działaniu będą musieli poddać się wszyscy mutanci, nawet wbrew swojej woli. Ten prosty pomysł jest świetnym punktem wyjścia do poprowadzenia fabuły, w której najbardziej interesujące są interakcje pomiędzy członkami X-Men, grupy, w której nie wszyscy lubią się nawzajem i gdzie nie brakuje osób dbających przede wszystkim o własne interesy, często sprzeczne z interesami reszty.
Nie jest to rzecz genialna, jednak czyta się to bardzo dobrze. Ogląda też, choć John Cassaday mógłby nie przesadzać z tymi oszczędnymi tłami. Bywa to irytujące. Poza tym pamiętam, że kiedy czytałem Planetary, jego ilustracje podobały mi się dużo bardziej. Albo tylko zapamiętałem je jako lepsze. Tutaj kreska sprawdza się głównie tam, gdzie Cassaday rysował postacie. Jak już wspomniałem, tła bardzo często po prostu nie ma i mimo wszystko nie zgadzam się ze wstępem, gdzie jest mowa o braku śladów lenistwa.
Komiks jest świetnie wydany, twarda oprawa, dobry papier, dodatki w postaci alternatywnych okładek, informacji o Whedonie oraz o X-Men. Dodatków jest może niewiele, ale czy mi się zdaje, czy w polskich wersjach amerykańskich komiksów najczęściej nie ma ich wcale? No właśnie. Po lekturze Obdarowanych mam nadzieję, że w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela będzie więcej właśnie takich opowieści, a mniej rzeczy podobnych do Spider-Mana z pierwszego tomu.
Jeszcze kilka słów o Spider-Manie. Nagrodę w postaci mojego uznania za najlepszą recenzję otrzymuje Tomasz Kleszcz: Przychodzi zły koleś znikąd, dysponuje zajebistą mocą, ale Peter i tak go pokonuje, koniec historii. I tyle wystarczy. Ten komiks był słaby, bardzo słaby. Mam wrażenie, że znudziłby mnie, nawet gdybym czytał go jako czternastolatek. Bajka do szybkiego przekartkowania i zapomnienia, niezależnie od licznych pochwał, jakie dostała. Czyli moje śmieszne uprzedzenia w stosunku do Marvela tylko się potwierdziły. I, być może, gdybym nie zamówił prenumeraty przed lekturą Spider-Mana (pomijając fakt, że w ciągu ostatnich miesięcy zdążyłem zupełnie o niej zapomnieć), w ogóle nie sięgnąłbym po resztę. A tu proszę, okazuje się, że zrobiłbym błąd, bo Astonishing X-Men to całkiem fajny komiks.
Joss Whedon sprawił, że przestałem uśmiechać się na widok herosów ubranych w kolorowe kalesony i zostałem wciągnięty w jego historię. Zrobił to na wysokim poziomie, przede wszystkim dzięki dobrym dialogom. Sam pomysł też jest ciekawy: Kavita Rao, wybitny genetyk, ogłasza, że wynaleziono lekarstwo na mutację. Nietrudno zgadnąć, że wśród X-Men i generalnie wśród mutantów taka informacja wywołuje ogromne zamieszanie. Jedni chcą się wyleczyć, niektórzy wolą nie dopuścić do tego, by lek stał się dostępny dla wszystkich zainteresowanych, jeszcze inni obawiają się, że prędzej czy później rząd sprawi, że jego działaniu będą musieli poddać się wszyscy mutanci, nawet wbrew swojej woli. Ten prosty pomysł jest świetnym punktem wyjścia do poprowadzenia fabuły, w której najbardziej interesujące są interakcje pomiędzy członkami X-Men, grupy, w której nie wszyscy lubią się nawzajem i gdzie nie brakuje osób dbających przede wszystkim o własne interesy, często sprzeczne z interesami reszty.
Nie jest to rzecz genialna, jednak czyta się to bardzo dobrze. Ogląda też, choć John Cassaday mógłby nie przesadzać z tymi oszczędnymi tłami. Bywa to irytujące. Poza tym pamiętam, że kiedy czytałem Planetary, jego ilustracje podobały mi się dużo bardziej. Albo tylko zapamiętałem je jako lepsze. Tutaj kreska sprawdza się głównie tam, gdzie Cassaday rysował postacie. Jak już wspomniałem, tła bardzo często po prostu nie ma i mimo wszystko nie zgadzam się ze wstępem, gdzie jest mowa o braku śladów lenistwa.
Komiks jest świetnie wydany, twarda oprawa, dobry papier, dodatki w postaci alternatywnych okładek, informacji o Whedonie oraz o X-Men. Dodatków jest może niewiele, ale czy mi się zdaje, czy w polskich wersjach amerykańskich komiksów najczęściej nie ma ich wcale? No właśnie. Po lekturze Obdarowanych mam nadzieję, że w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela będzie więcej właśnie takich opowieści, a mniej rzeczy podobnych do Spider-Mana z pierwszego tomu.
Dziękuję, dziękuję ;] chociaż może recenzja to za dużo powiedziane, raczej taki szybki opis wrażeń, raczej było pewne , że jedne komiksy będą lepsze, inne gorsze, ale różnorodność to też zaleta.
OdpowiedzUsuńWiadomo, że jedne będą lepsze, inne gorsze, ale akurat na sam początek wybrali coś, moim zdaniem, wyjątkowo nijakiego.
OdpowiedzUsuń