Giacomo Supernova to taka gwiazda porno znana w całym kosmosie, tyle że aby mieć status gwiazdy, nie potrzebuje kamery, nie musi grać w filmach. O jego wyczynach i tak wiedzą wszyscy. I nie przepuści nikomu, niezależnie od rasy czy płci. Nieważne, czy jest to królowa gigantów z Antaresa, czy ojciec jego przyjaciela. Główny bohater komiksu Jerzego Łanuszewskiego i Roberta Jacha (z Moniką Kołodziejczyk na tajemniczym stanowisku asystentki) czuje się ze sobą bardzo dobrze. Niestety, produkowani przez niego "na skalę przemysłową" rogacze nie podzielają tego zdania.
Przedstawiony powyżej zarys fabuły to punt wyjścia dla pierwszego z jak do tej pory trzech zeszytów z przygodami Giacomo. Nasz kosmiczny zbereźnik musi uciekać przed zemstą swojego przyjaciela, który chce odegrać się za łóżkowe zabawy Supernovy z większością jego rodziny. Kontynuacja to wyprawa do klasztoru Urszulanek Ultrafioletowych w celu odbicia stamtąd wybranki druha. Dwa pierwsze epizody opierają się na tym samym rodzaju humoru i podobnych żartach. Dowcipy są przede wszystkim związane z szeroko rozumianym seksem we wszelkich możliwych odmianach. Trochę jak u Ojca Rene, ale mniej wulgarnie i bardziej subtelnie. Problem polega na tym, że bawią raczej rzadko, a jeśli już, to jest to rozbawienie połączone z zażenowaniem. Chyba, że dla kogoś to nie problem. Sam scenariusz został napisany poprawnie, bez fabularnych wpadek, ale to też najlepsze, co można o nim powiedzieć. Poza przewidywalnym, jednostajnym i – mówiąc młodzieżowo – suchym humorem, zabrakło finezji lub chociaż jakiegoś przykuwającego uwagę pomysłu, dzięki któremu dałoby się przekartkować oba zeszyty bez lekceważącego wzruszenia ramionami.
Rysunki w serii Giacomo Supernova, nieco zbyt obficie wypełnione szarością, kojarzą się z zinowymi wprawkami z czasów, kiedy kserowane, niskonakładowe samizdaty były między innymi poligonem dla debiutujących ilustratorów. W przypadku Roberta Jacha widać, że mamy do czynienia z początkami, tyleż uroczymi, co jak na razie nieporadnymi. Autor sprawia wrażenie, że brak mu jeszcze pewności siebie. Na razie kadry spełniają swoją rolę, prezentując wizję scenarzysty, jednak trudno tu znaleźć coś godnego zapamiętania. Dopracowania wymagają głównie sceny bardziej dynamiczne. Całość jest w najlepszym wypadku akceptowalna, z kredytem zaufania na przyszłość.
Trudna sprawa z tymi dwoma zeszytami. Wydaje mi się, że ukazały się za wcześnie: gdyby autorzy stworzyli te i jeszcze kilka podobnych opowieści wyłącznie do swoich szuflad, a efekt ciężkiej pracy opublikowali dopiero po intensywnym przećwiczeniu wszystkich elementów składających się na dobry komiks, od naprawdę wciągającego, zabawnego scenariusza, po godne podziwu rysunki, mogłoby być o wiele lepiej. Wiem, że humor jest pewnie dokładnie taki, jaki miał być, ale nawet w tej konwencji dałoby się wyciągnąć z Giacomo więcej. Na razie szału nie ma. Tragedii też nie, jest przeciętnie, nazbyt przeciętnie i z falstartem.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz