Metody Marnowania Czasu: Czary Zjary [Simon Hanselmann] [recenzja]

piątek, 23 października 2015

Czary Zjary [Simon Hanselmann] [recenzja]

ę
Rekomendując znajomym polską serię Wilq Superbohater, często wspominam, że jest to jeden z nielicznych komiksów, czytając które co chwilę głośno się śmieję, nawet kiedy jestem sam w domu. To reakcja silniejsza ode mnie. Po takiej pełnej wybuchów śmiechu lekturze czuję, że nie straciłem swojego czasu, a historia była dobra i zabawna. Wyobraźcie sobie więc komiks, przy którym nie śmieję się co jakiś czas, ale właściwie bez przerwy, mając jednocześnie świadomość, że z żartów zawartych na jego stronach nie do końca wypada się śmiać. Właściwie to wcale nie wypada. Mimo to przewraca się kolejne kartki, wzruszając ramionami na myśl o przyzwoitości.

Kupiłem Czary Zjary Simona Hanselmanna w czasie ostatniego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Przez kilka dni nosiłem ten album ze sobą, ale wcale go nie czytałem – robiły to inne osoby, wpadające na mnie i przeglądające moje komiksowe zakupy. Niemal każdy w jakiś naturalny sposób przysysał się do grubego, wydanego przez Timofa tomu, a potem przestawał reagować na otoczenie; tylko czytał i nie mógł przestać się śmiać. Przeglądnąłem kilka krótkich opowieści zawartych w komiksie i reagowałem podobnie, ale przekonałem się, jak działa to naprawdę dopiero w czasie powrotu pociągiem do domu: nieustanny śmiech, którego nie da się zatrzymać i zaskoczone spojrzenia ludzi wokół mnie. Odłożenie albumu na bok nie pomagało, powrót do lektury skutkował tylko tym, że kolejny wybuch śmiechu nakładał się na poprzedni, przez co mój niekontrolowany, głośny rechot zachowywał ciągłość. Do tego, żebym odłożył Czary Zjary do torby, zmusił mnie dopiero ból brzucha i to, że przecież ja też muszę czasem oddychać.

Czary Zjary są komiksem o grupce znajomych, w której znajdują się takie postacie jak czarownica Megg oraz Mogg (jej kot i jednocześnie druga połówka), Sowa i wilkołak Jones. Postacie te zajmują się głównie marnowaniem życia, zabijając czas (i pewnie siebie) wszelkiej maści narkotykami, ćpając wszystko, co tylko wpadnie im w ręce. Poza tym robią sobie kawały. Właściwie robią je głównie Sowie. Album jest naszpikowany wulgarnym słownictwem, przy jakim niektóre z epizodów Kaznodziei dałoby się czytać dzieciom na dobranoc, oraz skrajnie odrażającymi, często jednocześnie idiotycznymi zachowaniami głównych bohaterów. Brak tu wyszukanego humoru czy spektakularnych ilustracji. A jednak większość chorych opowieści zawartych w tej cegle czyta się świetnie. Można traktować to jako wyłącznie humorystyczny komiks albo jako rozciągniętą na niemal 400 stron autoterapię twórcy równie specyficznego jak historie, które tworzy. Po przeczytaniu całości i odłożeniu jej na kilka dni na półkę, do czytelnika może dotrzeć to, że niektóre scenki mają tak naprawdę gorzką wymowę. To też dobrze, bo dzięki temu Czary Zjary odbiera się na kilku poziomach. Ważne, że sprawdzają się również na tym najbardziej oczywistym, w formie szalonej komedii o ćpunach.

Album Hanselmanna wywołuje emocje i nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Jest też dowodem na to, że nawet do tego stopnia wulgarne opowieści mogą być pisane z finezją i że jest różnica pomiędzy wulgarnością a przezabawną wulgarnością. Dla mnie będzie to niewątpliwie jeden z najlepszych komiksów, jakie czytałem w tym roku, i coś, co uważam za obowiązkowy zakup dla każdego czytelnika historii obrazkowych.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u