Metody Marnowania Czasu: R.I.P. Best of 1985-2004 [Thmas Ott] [recenzja]

sobota, 23 kwietnia 2016

R.I.P. Best of 1985-2004 [Thmas Ott] [recenzja]


Gdyby ktoś nie był pewny, z jakim komiksem ma do czynienia, sięgając po najnowszy album Thomasa Otta, okładka R.I.P. Best of 1985-2004 wita go "uśmiechniętą" trupią czaszką. Czyli będzie raczej makabrycznie, choć kto wie, może i zabawnie. Nie ma natomiast wątpliwości, że wszystko będzie niesamowicie wyglądać. Nawet, jeśli ktoś nie zna twórczości autora takich albumów jak Exit czy Numer 73304-23-4153-6-96-8, szybko załapie, o co chodzi. Ott jaki jest, każdy widzi.

Zacznijmy od ilustracji: to linie wydrapywane na deskach pokrytych czarną farbą. Stylu Otta nie da się pomylić z pracami żadnego innego rysownika i choć biorąc do ręki każdy z jego albumów należy nastawić się na to samo, co wcześniej, wrażenia estetyczne płynące z przeglądania tych komiksów zamykają usta wszystkim, którzy mogliby narzekać na wtórność. Kadry w R.I.P. straszą, przygnębiają, są przytłaczające, brzydkie i straszne. Kunszt oraz konsekwencja, z jakimi autor kreuje kolejne strony swoich pokręconych opowieści zasługują na ogromny szacunek. Jest tyle historii obrazkowych nie dających możliwości wypowiedzenia się o ich warstwie graficznej, która po prostu jest i nic poza tym. Tutaj wygląda to zupełnie inaczej. 

Podobnie wygląda to ze scenariuszami Otta. Best of 1985-2004 to zbiór dziewiętnastu (niestety tylko w niewielkiej części premierowych) krótkich opowieści, połączonych makabrycznymi motywami oraz towarzyszącym lekturze uczuciem niepokoju. Owszem, bywa i zabawnie, jednak jest to humor czarny jak farba, na tle której powstają ilustracje tego autora. Nie są to wyłącznie horrory: twórca sięga także po inne gatunki lub wplata w swoje komiksy elementy na przykład kryminału czy science fiction, ale trzeba zauważyć, że zawsze jest to niemal dokładnie to samo danie, serwowane tylko w trochę inny sposób.

Ott jest oryginalny względem większości innych autorów opowieści obrazkowych i wtórny względem samego siebie. Z góry wiadomo, że każdy z jego krótkich komiksów najprawdopodobniej skończy się groteskowo, przygnębiająco i/lub makabrycznie. Ott jest przewidywalny. Jego albumy zawsze wyglądają identycznie. Jednocześnie Ott jest tak niesamowity, że aż chce się sięgać po kolejne tomy jego chorej twórczości. Ott jest świetny, co z tego, że jego historie to zawsze sprawdzona formuła i być może niewiele więcej. Tutaj nie potrzeba niczego innego i niczego nie brakuje.

Ott jaki jest, każdy widzi, ale czy to źle? Ależ skąd!

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u