poniedziałek, 29 września 2008
The Eaters [Peter Milligan & Dean Ormston] [recenzja]
Uwielbiam komiksy Petera Milligana. Kiedy byłem jeszcze w podstawówce, jego historie o Batmanie (takie jak "Idiota", "Mroczny rycerz mrocznego miasta", "Biblioteka dusz" i jeszcze kilka innych, których tytuły wyleciały mi z pamięci) powodowały, że naprawdę się bałem. Potem (wiele lat później) nadszedł czas świetnego "Shade'a", niesamowitej "Enigmy" oraz równie dobrej miniserii "The Extremist". Moje uwielbienie wzrastało z każdym kolejnym zeszytem wyżej wymienionych pozycji. W kolejce czekają jeszcze takie komiksy Milligana jak "Face", "Human Target", "Skin", "The Programme", "X-Statix" oraz "Tank Girl: The Odyssey". W międzyczasie przeczytałem one-shot zatytułowany "The Eaters".
Tag along with the Quills, an average middle-class suburban family who just happen to consume human flesh, as they snack their way across America. A black comedy of disturbing appetites and terryfying consequences, THE EATERS is cooked up by Peter Milligan and Dean Ormston.
Komiks mnie nie zachwycił. Rozumiem, że w założeniu miała to być czarna komedia, ale w żaden sposób nie usprawiedliwia to głupich postaci. Może tak miało być, ale jakoś to do mnie nie przemawia. Młoda dziewczyna zakochująca się w chłopaku po kilku godzinach od poznania się (i co z tego, że dość, hmmm, namiętnych, to i tak tylko kilka godzin)? Zaręczyny po kilku dniach? Facet, który dowiaduje się, że kolacja, którą spożył będąc gościem u miłej rodziny Quillsów (tytułowi "The Eaters") to jego partner biznesowy, po czym chce zabić tych, którzy tak go nakarmili, a później... zjeść ich, jakby ludzkie mięso uzależniało bardziej od cracku? Nie wiem, jakoś nie rzuciło mnie to na kolana.
Nie zrozum mnie źle, komiks jest niezły. To nie historia, którą czyta się na kiblu, a potem spuszcza razem z resztą. Ale nie zmienia to faktu, że po Peterze Milliganie spodziewałem się czegoś ciekawszego i jestem trochę zawiedziony. Zapoznałem się z "The Eaters" i założę się, że za tydzień nie będę już o tym pamiętał.
Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa (uwaga, spoilery, a właściwie streszczenie całości). Otóż rodzina Quillsów bardzo lubi żywić się ludźmi. Przez ostatnie 18 lat w okolicy zaginęło ponad 2000 osób, ale kto by tam się tym przejmował, prawda? Nasi bohaterowie otrzymują nagrodę dla najlepszej amerykańskiej rodziny, zjadają jej dostawcę, karmią nim jego partnera biznesowego (który o fakcie dowiaduje się dopiero później i rozpoczyna pościg za wesołą rodzinką) i wyruszają na spotkanie ze znajomym, z którym lata temu rozpoczęli swoją kulinarną przygodę. Po drodze córka państwa Quill, Cassandra, poznaje niezbyt inteligentnego chłopaka, z którym po czasie się zaręcza i któremu zdradza rodzinny sekret, by mogli wspólnie rozkoszować się swoją specyficzną dietą. Narzeczony szybko godzi się z sytuacją, ale w końcu czego nie robi się z miłości? Wkurzony partner biznesowy dopada Quillsów, jednak kończy jako ich obiad. Niestety, cel podróży, znajomy rodziny, jest politykiem, który nie chce, aby jego zwyczaje wyszły na jaw. Nasyła na naszych kanibali (którzy nie lubią być nazywani kanibalami ani mordercami) zabójców. Giną wszyscy oprócz Cassandry, która ucieka i decyduje się zostać wegetarianką. Piękna historia.
Nie jest aż tak strasznie, jak to przedstawiłem, ale na pewno nie będę się modlił do tego komiksu. Mogę się modlić do "Enigmy", a o "The Eaters" wkrótce zapomnę. Nawet mimo niezłych rysunków, kojarzących mi się momentami (być może niesłusznie) z "Enigmą" właśnie. A także z historią "Aliens: Labirynt". Może i bredzę - jeśli tak, to proszę, nie bij.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz