Wspominałem wcześniej, że swego czasu Spawn był dla mnie czymś niesamowitym. Swego czasu, czyli w 1997 roku, kiedy chodziłem do czwartej klasy podstawówki, co zresztą wiele wyjaśnia. Może i pozostałe pozycje wydawane przez TM-Semic nie zawsze należały do najgrzeczniejszych (a poza tym nie miałem wtedy pojęcia o takich rzeczach jak choćby Weapon X), ale dopiero historia zaprezentowana przez Todda McFarlane'a zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie. Chowałem ten komiks przed rodzicami, a w wyobraźni czułem szpony wyrywającego moje serce Violatora. Trwało to w najlepsze przez kilka pierwszych numerów, a potem opowieść zamieniła się w pieprzoną telenowelę, nudną i niemożliwą do strawienia, zaś główny bohater został smutnym filozofem użalającym się nad swoim marnym życiem po śmierci i - co gorsza - robiącym to w niemal każdym odcinku. A kiedy seria przestała się ukazywać, w ogóle nie żałowałem, ponieważ chodziłem po nią do kiosku wyłącznie z przyzwyczajenia.
Jestem prawie pewny, że po raz pierwszy przeczytałem o Spawn: The Animated Series w trzecim numerze polskiej edycji tego komiksu. Oczywiście było mi bardzo smutno, że jestem zbyt młody, by móc obejrzeć tę mroczną rzeźnię tylko dla dorosłych, ale przecież istniały ciekawsze rzeczy, których jeszcze nie mogłem robić z powodu wieku, a na które miałem ochotę, więc po niedługim czasie chęć obejrzenia tej kreskówki odeszła w zapomnienie. A potem, po latach, pojawiła się okazja kupienia edycji kolekcjonerskiej, wydanej z okazji dziesiątej rocznicy powstania filmu. Cztery płyty DVD (jedna z dodatkami), trzy sezony po sześć odcinków i ogromna ciekawość, jak odbiorę ten serial teraz, gdy minęło tyle czasu od chwili, kiedy olałem komiks.
Można powiedzieć, że kreskówka wzięła z opowieści obrazkowej to, co było w niej najlepsze i podniosła to kilka poziomów wyżej, ale niestety nie zniwelowała wad oryginalnego scenariusza. Mamy więc mroczny, przytłaczający klimat oraz przemoc, która robi o wiele większe wrażenie niż ta przedstawiona na papierze. Już pierwszy odcinek rozpoczyna się mocnym wejściem, a potem jest już tylko gorzej (czyli - z perspektywy widza - lepiej). Trup ściele się gęsto, a świetnie podłożone głosy i dźwięk tylko potęgują atmosferę przebywania w piekle na ziemi. Twórcy serialu postawili na jedno: brak jakichkolwiek ograniczeń; od samego początku wiedzieli, że nie robią filmu animowanego dla dzieci. Krew, mocny język i seks wypełniają po brzegi trzy z czterech płyt DVD i nawet jeśli odbiorca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pokazywanie jak najbrutalniejszych scen jest tu celem samym w sobie, i tak siedzi wbity w fotel. Paradoksalnie, wrażenie jest jest jeszcze większe właśnie dzięki temu, że mamy do czynienia z serialem animowanym, tak jakby widz sam nie wierzył, że takie rzeczy można pokazać w kreskówce. Gdyby grali tutaj prawdziwi ludzie, w porządku, widziałem sporo krwawych filmów, ale to? Kiedy oglądałem kolejne epizody Spawn: The Animated Series, cały czas wydawało mi się, że w zwyczajnym filmie to wszystko byłoby o wiele łatwiejsze do przełknięcia. Co nie znaczy, że nie oglądałem tego z niekłamaną przyjemnością.
Z początku wszystko jest mniej więcej tak, jak w komiksie, a później następują coraz bardziej znaczące zmiany. To dobrze, ponieważ po pierwsze - mimo znajomości pierwowzoru, czasem nie wiedziałem, co będzie dalej, a po drugie - zawsze istniała nadzieja, że w ten sposób kreskówka pozbędzie się patosu znanego z papierowej wersji opowieści. Tak się jednak nie stało. Nadal obserwujemy Spawna płaczącego nad swoim losem i nie ma w tym niczego fajnego. Kolejna wada to nieodparte wrażenie, że cała historia brnie donikąd, powtarzając komiksowe wałkowanie tych samych wątków bez końca, bez celu i bez przeświadczenia, że gdzieś tam czeka coś więcej. Ponadto, po osiemnastym odcinku akcja urywa się, pozostawiając większość pytań bez odpowiedzi. I jak tu być zadowolonym z takiej sytuacji? Na szczęście ponoć nadchodzi kontynuacja, trochę późno, ale jednak.
Mimo wymienionych wad, Spawn: The Animated Series to bez wątpienia kawał dobrej oraz imponującej roboty. Kreskówka, jakiej nie widziałem nigdy wcześniej i pewnie nie zobaczę aż do premiery kolejnych odcinków. Na pewno warto sprawdzić, choć nie zdziwię się, jeśli ta mroczna, dołująca i niemal całkowicie pozbawiona jasnych kolorów oraz pozytywnych bohaterów animacja odrzuci Was od ekranów telewizora i pozostawi niezadowolonymi.
Co prawda nigdy nie bylem fanem ani Spawna, ani krwawych jatek, to od pewnego czasu mam ochotę sprawdzić Spawn: TAS.
OdpowiedzUsuńDobra recka :)
Obejrzałem właśnie 3 odcinek pierwszej serii, i przyznaje że serial zapowiada się świetnie. Klimat faktycznie nieziemski, a głosy podłożone perfekcyjnie. Jednak to że akcja "brnie do nikąd" można wytłumaczyć tym, że podczas jego tworzenia scenarzyści zapewne nie wiedzieli sami w jakim kierunku pójdzie historia. Obecnie chyba większość głównych wątków związanych z piekłem jest zakończona, i pewnie dlatego dopiero teraz szykuje się następny sezon. Z mojej strony muszę się przyczepić do animacji, nie jest ona zbyt płynna, a i "kreska" mi średnio podeszła.
OdpowiedzUsuń@Misio
OdpowiedzUsuńRacja, mogło tak być. Nie pomyślałem (chodzi mi o to, co napisałeś o scenarzystach).