Metody Marnowania Czasu: spawn
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spawn. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spawn. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 12 stycznia 2025

Metody Marnowania Czasu #01(03)/2025 | Przeczytane, Pograne, Pooglądane #3 [podcast]

Brak komentarzy:

PRZECZYTANE📚📜 ▶️Spawn Origins Collection Volume 1 [Todd McFarlane] ▶️Człowiek Cel [Tom King & Greg Smallwood] POGRANE🎮🕹 ▶️Batman: The Enemy Within - The Telltale Series ▶️Kingdom Come: Deliverance ▶️Cyberpunk 2077 ▶️Halls of Torment ▶️Neverwinter Nights POOGLĄDANE🎬📽️ ▶️Osobliwy Dom Pani Peregrine ▶️Ukryty poziom

poniedziałek, 23 grudnia 2024

Metody Marnowania Czasu #02(02)/2024 | Przeczytane, Pograne, Pooglądane #2 [podcast]

Brak komentarzy:

PRZECZYTANE📚📜
▶️Night Hunters [Dave Baker & Alexis Ziritt]
▶️Spawn [Todd McFarlane]
▶️Miasto Nagrobków [Junji Ito]
▶️Rozdroże kruków [Andrzej Sapkowski]

POGRANE🕹️🎮
▶️Batman: The Enemy Within
▶️Kingdom Come: Deliverance
▶️Darkest Dungeon

POOGLĄDANE🎬📽️
▶️Beetlejuice Beetlejuice
▶️Deadpool & Wolverine

niedziela, 28 listopada 2021

Bez Ładu & Składu 010: King Spawn po raz pierwszy (i pewnie ostatni) [Sean Lewis & Javier Fernandez]

Brak komentarzy:

Cykl Bez Ładu & Składu to efekt chęci dzielenia się wrażeniami z marnowania czasu dzięki komiksom, planszówkom oraz grom komputerowym/konsolowym (ale nie wykluczam, że sporadyczne trafi się też coś z zupełnie innej szuflady). Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, żadnych naukowych analiz, tak często lub tak rzadko, jak będzie mi się chciało (czyli pewnie rzadko).

piątek, 1 kwietnia 2011

Już od dziewięćdziesiątego dziewiątego recenzuję

5 komentarzy:
W kwietniu 1999 roku, jakoś miesiąc po moich trzynastych urodzinach (końcówka szóstej klasy podstawówki), razem z kumplem zrobiliśmy pierwszy (i, jak się okazało, jednocześnie ostatni) numer naszego magazynu komiksowego. Mieścił się na dyskietce i zawierał dwa foldery: OD REDAKCJI oraz RECENZJE. Z kolei w RECENZJACH były dwa inne, STAROCIE i NOWOŚCI. Pewnie wiecie już, do czego zmierza ten tekst?

Primaaprilisowego żartu nie będzie, ale skoro autorzy komiksów mogą pokazywać dystans do siebie i wrzucać na blogi swoje stare prace (świetny przykład choćby tutaj), czemu nie miałbym pokazać kilku recenzji, które napisałem prawie pół życia temu?

Wbrew pozorom wybrałem te mniej żenujące teksty (i te, które nie nawiązują do naszych ówczesnych nauczycieli albo kolegów z klasy, bo i takich fragmentów było sporo, ale kto by to zrozumiał?). Nie zmieniałem pisowni, radujcie się więc szczeniackim słowotwórstwem, nadmiarem wykrzykników i specyficznym podejściem do kwestii takich jak ortografia czy interpunkcja. Dwa pierwsze teksty napisałem sam, trzeci razem z kumplem. Mam tego trochę więcej, ale reszta jest jeszcze gorsza i lepiej niech zostanie na wspomnianej wcześniej dyskietce. Mam nadzieję, że przeczytanie poniższego ścierwa wywoła choć lekki uśmiech na twarzach niektórych z Was.

GHOST RIDER 2099 - MEGA MARVEL 4/1996.
Jeżeli lubisz dobre komiksy pełne akcji, flaków, przemocy i co najważniejsze dobrego scenariusza i wspaniałych rysunków, to na pewno posiadasz w swojej kolekcji komiks MEGA MARVEL z pazdziernika 1996 z występem GHOST RIDERA 2099 i czadowymi, oryginalnymi rycinami Chrisa Bachalo. Jeżeli jednak jesteś człowiekiem o słabych nerwach, który na widok KACZORA DONALDA sra w gacie i nie może zasnąć ze strachu, ten komiks nie jest dla Ciebie!!!
No dobra, może to wyglądało jak reklama Świętej Pamięci komiksu THE PUNISHER, ale mi się nawet podoba. Pozatym nie chciało mi się wymyślać niczego innego.
Zacznijmy od opisu głównego bohatera. GHOST RIDERA zna pewnie każdy z was, choćby z gościnnych występów w THE AMAZING SPIDER - MANIE lub THE PUNISHERZE. Duch Zemsty z roku 2099 nie jest może postacią bardziej od swego poprzednika oryginalną, ale na pewno duuużo ciekawszą. Dlatego właśnie komiks czyta się świetnie ( brak dobrych głównych bohaterów niczym ze Świętej Pamięci SUPERMANA jest jednym
z najczęstszych powodów używania komiksów na podpałkę lub jako papier toaletowy - swoją drogą jestem ciekaw jak ocenimy SUPERMAN versus ALIENS
z czerwcowego TOP KOMIKSU - bohater do dupy plus Obcy - hmm... ). Tak więc już za samą postać bohatera należy się komiksowi ocena 8/10, ale poczekajmy na resztę opisu.
Teraz nadeszła kolej na rysunki. Chris Bachalo nie jest może artystą superrealistycznym ani tym bardziej dbającym
o megaprawdziwopodobny wygląd anatomii, ale na pewno jest cholernie oryginalny, a to jest ważniejsze niż na przykład superdokładne narysowanie środkowego palca dwunastej nogi
u człowiekopodobnego ufoka z komiksu SUPERMAN. Tak więc Bachalo nie z byle powodu znajduje się w czołówce moich ulubionych rysowników!
Teraz scenariusz ( nie wiem czemu na początku opisałem rysunki, przecież scenariusz jest ważniejszy, albo conajmniej na równi ważny z rysunkami!!! ). Jest on po prostu zarombisty. Szczerze mówiąc nie chciałbym aby tak wyglądała przyszłość naszych na pewno z trudem zrobionych dzieci!!! Szczerze mówiąc to skakałbym z radości, gdybym dorzył w tym komiksowym mieście szóstego roku życia i nie musiał poruszać się na wózku inwalidzkim!!! Brrrr... Tak więc co do scenariusza nie mam żadnych zastrzeżeń - są nawet przekleństwa, jakich nie znajdziecie w żadnym innym ( polskim! ) komiksie ( "Ty sukin@$#%!!!" )!!!
Kolory też są całkiem niezłe - ale mogłyby być lepsze - zwłaszcza kolory tła...
Akcja... Hmm.... Jest jej wszędzie pełno - nawet więcej niż w innych "pełnych akcji" komiksach...
Teraz wypada mi trochę ponarzekać, że jak dotąd nikt w naszym cudownym kraju nie wydał serii GHOST RIDER, ani GHOST RIDER 2099 i... właściwie to można już przejść do oceniania...

SPAWN: QUESTIONS - SPAWN 1/1997.
Na tą serię komiksową wszyscy czekali od bardzo dawna. Jednym
z głównych, a właściwie głównym powodem tego czekania była zarówno postać twórcy, Todda McFarlane, jak i coś, co możnaby nazwać "wszystko bez ograniczeń". W końcu mieliśmy ( hociaż i tak już nie raz tak było, aczkolwiek nie AŻ tak jak w SPAWNIE - myślę tu o na przykład o serii THE PUNISHER ) bohatera, który nie zajmował się wsadzaniem do pudła co numer tego samego, wciąż uciekającego w jakiś "cudowny" i "wymyślny" sposób ( najczęściej zawsze ten sam )przestępcy, ale wymierzał sprawiedliwość ( ?!? ) brutalnie i krwawo, co na pewno daje twórcom pole do popisu w wymyślaniu nowych łotrów. Niby nic, a cieszy ( baaaardzo cieszy!!! ).
Na tą serię komiksową wszyscy czekali około dwa lata. Ale opłaciło się. Dlaczego? Noooo, chyba właśnie po to tu jestem, żeby o tym napisać ( wbrew pozorom nie po to, aby zanudzić Was na śmierć, cociaż może się tak wydawać - i na pewno się wydaje!!! ).
Chociaż było to już dosyć dawno, do dziś pamiętam moje uczucie gdy po raz pierwszy otworzyłem SPAWNA na stronie, gdzie Violator mówi: "Dobranoc, chłopcy." Rysunki były perfekcyjne, a w dodatku w żadnym komiksie w Polsce nie widziałem takiego papieru ( BATMAN/JUDGE DREED: JUDGEMENT ON
A GOTHAM i LOBO: THE LAST CZARNIAN to wyjątki potwierdzające regułę )!!! I chociaż od numeru 1/1998 papier był sto razy lepszy, a ten z numeru pierwszego był grubszą wersją srajtaśmy, którą tak tępimy, to, słowo daję, było na co popatrzeć ( tak naprawdę to rysunki były superhiperextra także dzięki temu papierowi )!!!
Scenariusz... No, na pewno zaskakiwał fruwającymi flakami i takimi tam ( w 1997 był to jeden z pierwszych - znów kłania się nam THE LAST CZARNIAN - w Polsce TAAAKICH komiksów!!! ) niby ( niby???? ) bezsensownymi aktami przemocy ( mam tu na myśli Violatora )!!! Ponadto historia "QUESTIONS" była tak dobrze wymyślona, napisana, jak i zrealizowana - no co tu pisać, palce ( strony?!? ) lizać!!!
Dodatkowo dochodzą jeszcze zabójcze kolory ( tylko zazdrościć koloryście talentu i umiejętności ). Eeeech... to były czasy...!!!

THE AMAZING
SPIDER - MAN: SUB CITY - THE AMAZING
SPIDER - MAN 9/1995.

Oto przed wami zabytkowy komiks z 1995 roku, co widzicie
w tytule. Szczerze pisząc, jesteśmy zmęczeni i chce nam się spać po lekcji matematyki, więc opis będzie krótki i treściwy. Jak wiecie, historię tę stworzył człowiek o znanym wam nazwisku Todd Dean Mark McFarlane. Rysunki, mimo, że stare, są zarombiste. Papier jest toaletowy, ale w tamtych czasach nikogo to nie dziwiło. Kolory są super i scenariusz też!!! Za mało flaków, ale nawet Toddowi może się zdarzyć. Historia jest fajna, a na pewno fajniejsza niż historia u nas w szkole. W sumie wszystko jest świetne. Więcej takich komiksów!!!

czwartek, 17 września 2009

Spawn/Batman [Frank Miller & Todd McFarlane] [recenzja]

Brak komentarzy:

Przypuszczam, że jestem jedną z ostatnich zainteresowanych komiksem osób w Polsce, która zdecydowała się sprawdzić wspólne przygody Batmana i Spawna. To znaczy nie licząc tych, którzy w swojej mądrości postanowili w ogóle tego nie czytać. Minęło kilka ładnych lat od wydania tej historii w naszym kraju, a powodem, dla którego piszę o niej dopiero teraz, jest fakt, że dosłownie wszystkie opinie o Spawn/Batman były negatywne. Czasem jednak żeby uwierzyć, trzeba zobaczyć coś strasznego na własne oczy. Moment masochizmu nastąpił w moim przypadku kilka dni temu. Dzisiaj żałuję, ale przecież sam się o to prosiłem.

O fabule nie można napisać niczego dobrego, a właściwie nie można o niej napisać czegokolwiek. Historyjka dla dwunastolatków, w której tytułowi bohaterowie najpierw biją się po głowach, a potem łączą siły w celu dołożenia komuś innemu. Jestem tylko ciekaw, co by było, gdyby TM-Semic wypuścił ten komiks w okolicach 1998 roku, kiedy to Spawn wciąż był czymś świeżym, a ja miałem dwanaście lat i uważałem twórczość McFarlane'a z a coś niesamowitego. Niektóre jego scenariusze z tamtego okresu do dziś wydają mi się czymś interesującym, ale może to tylko sentyment. W każdym razie teraz jestem za dużym chłopcem na akceptowanie takich bzdur. Szkoda tylko, że autorem scenariusza jest Frank Miller, który zdecydowanie miał możliwość napisania czegoś lepszego - niestety, jest to kolejny kiepski komiks jego autorstwa. A rysunki? Przykro mi bardzo, ale czasy entuzjastycznych ocen prac McFarlane'a również minęły; ilustracje w Spawn/Batman niczym mnie nie zachwyciły. Po prostu są poprawne, tyle na ich temat. Nie dostrzegam już w nich tego, co widziałem dekadę temu.

Mówiąc krótko (i delikatnie), jest to bardzo słaby komiks, którego moim skromnym zdaniem nie należy dotykać. Na koniec pozwolę sobie zacytować dialog głównych bohaterów, prowadzony podczas radosnego okładania się po swoich zamaskowanych twarzach. Rozmowa pokazuje dobitnie, jaki scenariusz popełnił Miller:

Spawn: Idiot. You're an idiot. I'll tear you apart.
Batman: In your dreams.
S: Break you in half. I'll break you in half.
B: Sloppy fighter. Stupid fighter. No discipline.
S: Talking trash. You're talking trash. It won't help you.
B: No discipline. Stupid fighter. Stupid punk.
S: Had it. You've had it. You're done.
B: Just warming up you stupid punk.

(tutaj następują liczne onomatopeje - napięcie rośnie, bohaterowie uderzają się nawzajem z jeszcze większym zapałem nie przed chwilą, a po wszystkim głośno dyszą)

B: Give it up, punk. You're finished. Just look at you. You're finished.
S: Look at you. You can't even get up. You're the one who's finished.

Oczywiście komiks oferuje też inne atrakcje - wszystkie podobne do zacytowanej powyżej. Ja odpadam.

środa, 1 lipca 2009

Spawn: The Animated Series [recenzja]

3 komentarze:
Wspominałem wcześniej, że swego czasu Spawn był dla mnie czymś niesamowitym. Swego czasu, czyli w 1997 roku, kiedy chodziłem do czwartej klasy podstawówki, co zresztą wiele wyjaśnia. Może i pozostałe pozycje wydawane przez TM-Semic nie zawsze należały do najgrzeczniejszych (a poza tym nie miałem wtedy pojęcia o takich rzeczach jak choćby Weapon X), ale dopiero historia zaprezentowana przez Todda McFarlane'a zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie. Chowałem ten komiks przed rodzicami, a w wyobraźni czułem szpony wyrywającego moje serce Violatora. Trwało to w najlepsze przez kilka pierwszych numerów, a potem opowieść zamieniła się w pieprzoną telenowelę, nudną i niemożliwą do strawienia, zaś główny bohater został smutnym filozofem użalającym się nad swoim marnym życiem po śmierci i - co gorsza - robiącym to w niemal każdym odcinku. A kiedy seria przestała się ukazywać, w ogóle nie żałowałem, ponieważ chodziłem po nią do kiosku wyłącznie z przyzwyczajenia.

Jestem prawie pewny, że po raz pierwszy przeczytałem o Spawn: The Animated Series w trzecim numerze polskiej edycji tego komiksu. Oczywiście było mi bardzo smutno, że jestem zbyt młody, by móc obejrzeć tę mroczną rzeźnię tylko dla dorosłych, ale przecież istniały ciekawsze rzeczy, których jeszcze nie mogłem robić z powodu wieku, a na które miałem ochotę, więc po niedługim czasie chęć obejrzenia tej kreskówki odeszła w zapomnienie. A potem, po latach, pojawiła się okazja kupienia edycji kolekcjonerskiej, wydanej z okazji dziesiątej rocznicy powstania filmu. Cztery płyty DVD (jedna z dodatkami), trzy sezony po sześć odcinków i ogromna ciekawość, jak odbiorę ten serial teraz, gdy minęło tyle czasu od chwili, kiedy olałem komiks.

Można powiedzieć, że kreskówka wzięła z opowieści obrazkowej to, co było w niej najlepsze i podniosła to kilka poziomów wyżej, ale niestety nie zniwelowała wad oryginalnego scenariusza. Mamy więc mroczny, przytłaczający klimat oraz przemoc, która robi o wiele większe wrażenie niż ta przedstawiona na papierze. Już pierwszy odcinek rozpoczyna się mocnym wejściem, a potem jest już tylko gorzej (czyli - z perspektywy widza - lepiej). Trup ściele się gęsto, a świetnie podłożone głosy i dźwięk tylko potęgują atmosferę przebywania w piekle na ziemi. Twórcy serialu postawili na jedno: brak jakichkolwiek ograniczeń; od samego początku wiedzieli, że nie robią filmu animowanego dla dzieci. Krew, mocny język i seks wypełniają po brzegi trzy z czterech płyt DVD i nawet jeśli odbiorca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pokazywanie jak najbrutalniejszych scen jest tu celem samym w sobie, i tak siedzi wbity w fotel. Paradoksalnie, wrażenie jest jest jeszcze większe właśnie dzięki temu, że mamy do czynienia z serialem animowanym, tak jakby widz sam nie wierzył, że takie rzeczy można pokazać w kreskówce. Gdyby grali tutaj prawdziwi ludzie, w porządku, widziałem sporo krwawych filmów, ale to? Kiedy oglądałem kolejne epizody Spawn: The Animated Series, cały czas wydawało mi się, że w zwyczajnym filmie to wszystko byłoby o wiele łatwiejsze do przełknięcia. Co nie znaczy, że nie oglądałem tego z niekłamaną przyjemnością.

Z początku wszystko jest mniej więcej tak, jak w komiksie, a później następują coraz bardziej znaczące zmiany. To dobrze, ponieważ po pierwsze - mimo znajomości pierwowzoru, czasem nie wiedziałem, co będzie dalej, a po drugie - zawsze istniała nadzieja, że w ten sposób kreskówka pozbędzie się patosu znanego z papierowej wersji opowieści. Tak się jednak nie stało. Nadal obserwujemy Spawna płaczącego nad swoim losem i nie ma w tym niczego fajnego. Kolejna wada to nieodparte wrażenie, że cała historia brnie donikąd, powtarzając komiksowe wałkowanie tych samych wątków bez końca, bez celu i bez przeświadczenia, że gdzieś tam czeka coś więcej. Ponadto, po osiemnastym odcinku akcja urywa się, pozostawiając większość pytań bez odpowiedzi. I jak tu być zadowolonym z takiej sytuacji? Na szczęście ponoć nadchodzi kontynuacja, trochę późno, ale jednak.

Mimo wymienionych wad, Spawn: The Animated Series to bez wątpienia kawał dobrej oraz imponującej roboty. Kreskówka, jakiej nie widziałem nigdy wcześniej i pewnie nie zobaczę aż do premiery kolejnych odcinków. Na pewno warto sprawdzić, choć nie zdziwię się, jeśli ta mroczna, dołująca i niemal całkowicie pozbawiona jasnych kolorów oraz pozytywnych bohaterów animacja odrzuci Was od ekranów telewizora i pozostawi niezadowolonymi.
stat4u