Ostatnia recenzja pojawiła się tu 23 marca, więc chyba nie przesadzę, kiedy stwierdzę, że dawno mnie nie było. Miałem napisać o filmie "Watchmen", o serii "Transmetropolitan" oraz o #3 i #4 "Ziniolu" (w międzyczasie doszedł piąty), ale na jakiś czas po prostu zabrakło mi zapału i chęci. Zdarza się. Teraz powracam, nic nie zapowiadając i niczego nie obiecując. Zresztą chyba nie mam nawet komu obiecywać, że się poprawię. I dobrze.
Dzisiaj o komiksie "Hard Boiled", wydanym w naszym pięknym kraju przez Egmont. Wydanym dosyć dawno, bo w październiku zeszłego roku, ale to nie jest najistotniejsze. W końcu nie piszę tu tylko i wyłącznie o nowościach. Jeśli chodzi o "Hard Boiled", tym, co przede wszystkim rzuca się w oczy, jest najprawdopodobniej nazwisko autora scenariusza oraz jakość wydania - twarda oprawa, duży format. Wydaje mi się, że większość osób, które wcześniej nie słyszały o tym komiksie, bardziej przyciągnie napis "Frank Miller", nie zaś "Geof Darrow". A powinno być na odwrót. Owszem, można przypuszczać, że autor "Sin City" szczegółowo opisał wszystko, co można zobaczyć na ilustracjach, ale osobiście postawiłbym raczej na szaloną inwencję twórczą rysownika. Nie znam szczegółów i nie wiem jak było, ale to chyba najbardziej możliwa wersja. Pisząc o "Fables" stwierdziłem, że nie poświęcam należytej uwagi rysunkom, bardziej skupiając się na scenariuszu, ale w przypadku "Hard Boiled" nie potrafię podejść do sprawy w typowy dla siebie sposób.
Słyszałem/czytałem różne opinie o fabule tego komiksu, od słów takich jak "rewelacja" po stwierdzenia w rodzaju "scenariusz pisany na kolanie". Kierowałbym się raczej ku tej drugiej ocenie, pamiętając jednocześnie, że mój pogląd jest zniekształcony przez wiele podobnych historii, tyle że "Hard Boiled" ukazywało się w latach 1990-1992 i to właśnie ta opowieść mogła być wzorem dla tych, które poznałem o wiele później. Dziecko Millera i Darrowa czytane na początku 2009 roku może wydawać się wtórne, jednak to tylko złudzenie. Mimo wszystko fakt pozostaje faktem - scenariusz pewnie nie był pisany na kolanie, ale zupełnie mnie nie wciągnął. Całość można przeczytać w 20 minut, bowiem historia sprowadza się do tego: główny bohater, Carl Seltz, dowiaduje się, że jest cyborgiem - ta-daa! Potem zaczyna się wielka rozpierducha.
Moje streszczenie jest oczywiście nieco przejaskrawione i zjadliwe - na pewno można dodać więcej szczegółów, a podczas lektury zostać wciągniętym w opowieść. Mnie to po prostu nie spotkało. Za to nie odkryję Ameryki, kiedy powiem, że wciągają ilustracje (w pełni zasłużony Eisner dla Darrowa). Geof Darrow jest pierdolnięty - i uwierzcie, że po długim (o wiele dłuższym niż czytanie) przeglądaniu "Hard Boiled", słowo na "p" jest eufemizmem. Zdarza mi się czytać zeskanowane komiksy, ale nie wyobrażam sobie, żebym miał to robić w tym przypadku. Byłaby to profanacja. Ilustrator przedstawił wizję Franka Millera w każdym szczególe - narysował każdy pocisk, każdą rysę na ścianie, puszkę na ulicy, każdy detal ubioru postaci, a nawet pchły na psie. Jak już wspomniałem, "Hard Boiled" można przeczytać w 20 minut, ale oglądać przez wiele godzin, co chwilę odnajdując jakiś nowy element, zwłaszcza na większych rysunkach, w które komiks obfituje. Uczta dla oczu.
To właśnie dla tej uczty warto mieć ten komiks na półce, a nie na dysku twardym. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć samemu. Mam do czynienia z jedną z nielicznych opowieści obrazkowych, do których będę powracać tylko po to, by pooglądać ilustracje, nic nie czytając. I założę się, że patrząc na "Hard Boiled", jeszcze wiele razy znajdę coś, czego nie dostrzegłem wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz