Metody Marnowania Czasu: Transmetropolitan [Warren Ellis & Darick Robertson] [recenzja]

czwartek, 20 sierpnia 2009

Transmetropolitan [Warren Ellis & Darick Robertson] [recenzja]


Spider Jerusalem to niewątpliwie zły sukinsyn. Jest bardziej złośliwy niż Basil Fawlty i bardziej sarkastyczny od Dr House'a, przy czym jego negatywne cechy nie są skrępowane ani powstrzymywane przez jakiekolwiek bariery lub zakazy. Spider Jerusalem jest sławnym dziennikarzem, który ma wszystkiego dość i przebywa w górach, odcięty od cywilizacji, jednak (niestety dla niej) warunki kontraktu zmuszają go do powrotu i napisania jeszcze dwóch książek. Spider Jerusalem to główny bohater świetnie napisanego i zilustrowanego cyberpunkowego komiksu "Transmetropolitan" Warrena Ellisa i Daricka Robertsona, o którym miałem napisać już dawno.

Seria, w skład której wchodzi 60 zeszytów (10 TPB) była wydawana także w naszym kraju, ale niestety nie cieszyła się zbyt wielkim powodzeniem. Może przez słabą promocję, może przez dzielenie oryginalnych Trade'ów na części. Nie wiem, ale na pewno powodem nie było to, że "Transmetropolitan" to kiepski komiks - taki na pewno nie jest. Gwoździem do trumny było chyba wypuszczenie przez Mandragorę tomu "Rok Drania" za cenę o wiele wyższą niż oryginał. Do tego dochodzi jeszcze tłumaczenie, momentami sprawiające, że aż chce się wyć (porównajcie wstęp Gartha Ennisa do "Back on the Street" w polskim i amerykańskim wydaniu - mówię o fragmencie z tekstem "First issue's sold fuck all. We're doomed", gdzie Warren narzeka na kiepskie wyniki sprzedaży premierowego zeszytu, a przetłumaczono to na "Pierwsze wydanie wyprzedało się, kurwa, w całości. Już po nas"; dalsza część pokazuje jasno i wyraźnie, że ktoś tu nie miał pojęcia, o co chodziło). Szkoda, bo Ellis stworzył coś naprawdę ciekawego. Takie postacie jak Spider Jerusalem w jakiś sposób przyciągają jak magnes i sprawiają, że chce się o nich czytać. Chyba każdy chciałby chociaż przez chwilę być bezczelnym draniem, dobrze sie przy tym bawić, a potem nie ponieść konsekwencji. Ale poza tym Spider stara się przestrzegać pewnych elementarnych zasad, które - mimo jego metod i zachowania - mają na celu wygraną tych dobrych oraz sprawiedliwość.


Spider wraca z gór akurat w chwili, kiedy jego miasto żyje kampanią wyborczą. Walka o stanowisko prezydenta toczy się między dwoma kandydatami o pseudonimach The Beast i The Smiler. Obaj są siebie warci i - jak w życiu - nie da się dobrze wybrać. Jerusalem robi wszystko, by udaremnić przekręty polityków i celuje w nich bronią w postaci swojego niekonwencjonalnego dziennikarstwa. Nie zawsze mu wychodzi, nie za każdym razem ma powód, żeby znów bezczelnie się uśmiechać. Giną ludzie i nie jest wesoło. Chociaż z drugiej strony, podczas lektury "Transmetropolitan" bywa bardzo wesoło. Ale i strasznie, bo wizja przyszłości Warrena Ellisa nie jest jakaś nieprawdopodobna - niektóre jej elementy już od dawna depczą nam po piętach.

Komiks jest świetny, chociaż mam wrażenie, że zyskałby na jakości, gdyby skrócono go do, powiedzmy, 40 zeszytów. Wątków pobocznych jest mnóstwo, ale część z nich dałoby się bez bólu wyciąć - nie zapadają w pamięć i nie są niezbędne dla całości historii. Mimo tej drobnej wady (która być może dla reszty czytelników wcale nie jest wadą), "Transmetropolitan" zasługuje na dwa kciuki w górę i moją szczerą rekomendację.

Kilka ładnych miesięcy temu oglądałem wywiad z Warrenem Ellisem. Rozmowa dotyczyła przygód prezentowanego przeze mnie niezbyt uprzejmego dziennikarza z przyszłości i w jednym z komentarzy ktoś stwierdził mniej więcej coś takiego: "Jak postąpiłby w tej sytuacji Spider Jerusalem? - dla każdego z nas nadejdzie chwila, w której będzie musiał zadać sobie to pytanie". Autor wpisu miał rację - a jeśli nie czytaliście "Transmetropolitan", to nawet nie macie pojęcia, jak wielką.

Do następnego razu. I pamiętajcie, że czasem...

3 komentarze:

  1. Bardzo fajna rzecz, ostatnio zacząłem zbierać (polskie wydania). Czasami wprawdzie sprawia wrażenie, jakby scenarzysta nie do końca wiedział, do czego zmierza, czasem też wychodzi z tego jakiś banał, ale odpowiednią rekompensatą jest jest oczywiście główny bohater. Oraz masa humoru sytuacyjnego i totalnie absurdalna rzeczywistość, po jakiej Pająk się porusza.
    A na koniec mam pytanie. Polski "Powrót na ulicę" liczy 72 str., podczas gdy amerykański 144. No i czegoś tu nie rozumiem, czyżby Mandragora wypuściła tylko połowę albumu? Bo ewentualna druga część przecież u nas nie wyszła:> Nie orientujesz się jak to jest?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza wersja "Powrotu na ulicę" była taka sama i w Stanach i w Polsce (zeszyty #1-3), dopiero później ukazało się amerykańskie wydanie złożone z zeszytów #1-6, stąd różnica w ilości stron.

    O ile wiem, w Polsce wydano tylko trzy pierwsze TPB, resztę będziesz musiał przeczytać w oryginale.

    OdpowiedzUsuń

stat4u