Głównym bohaterem czteroczęściowej miniserii Millennium Fever jest Jerome, nieśmiały i niezbyt pewny siebie siedemnastolatek. Przejmuje się między innymi problemami swoich rodziców, ale głównie tym, że (nawiązując do klasyka) nie poruchał w tym odcinku, ani w żadnym innym, podczas gdy jego najbliżsi znajomi co chwilę przechwalają się swoimi podbojami. Ciężka sprawa. Jerome ma za to pewien dar: czuje słowa jak nikt inny, słyszy je jakby były muzyką i potrafi to wykorzystać, chociaż niekoniecznie w rozmowach z dziewczynami. Akurat to nie jest jego najmocniejszą stroną. Pewnego dnia trafia jednak na ogłoszenie w gazecie, mówiące "Boy wanted by girl" i, niewiele myśląc, odpisuje. Jego pismo przypomina kształty, jakie tworzyłaby muzyka, gdyby była widoczna dla oka - dar Jerome'a. Ku jego zaskoczeniu, dostaje odpowiedź. Tak rozpoczyna się korespondencja, podczas której okazuje się, że Maiya - autorka ogłoszenia - jest właściwie bratnią duszą głównego bohatera, kimś, kto myśli i czuje to samo co on. Po pewnym czasie dochodzi do spotkania. Jerome nie ukrywa zaskoczenia, kiedy widzi, że Maiya nie tylko dobrze pisze listy, ale też dobrze wygląda, dobrze się z nią rozmawia i jest tak idealna, że aż czuje się, że coś tu musi nie grać. A ponieważ Millenium Fever to miniseria z Vertigo, wiadomo, że będzie dziwnie.
Podczas pierwszego zbliżenia dzieją się osobliwe rzeczy, jedynie zasygnalizowane czytelnikowi. Następnego dnia Jerome pamięta tylko to, że było mu dobrze, ale wszelkie szczegóły zniknęły z jego głowy. Zaczyna mieć koszmary. Nie zważając na swoje problemy, spotyka się z Maiyą ponownie, ponownie dobrze się bawią i tym razem pamięta wszystko, niestety poranek i przebudzenie u jej boku nie będzie dla niego zbyt szczęśliwy (podejrzewam, że niewiele osób cieszyłoby się na jego miejscu). Potem jest już z górki...
Tak mniej więcej wygląda fabuła Millennium Fever - zapewniam, że nie zdradziłem zbyt wielu detali i nikomu nie zepsuję zabawy. Miniseria jest bardzo dobra, opowieść Nicka Abadzisa wciąga, trzyma w napięciu i zaskakuje. Poznałem tego scenarzystę dzięki kwartalnikowi Ziniol, potem przeczytałem jego Łajkę (o której pewnie kiedyś napiszę), ale póki co te cztery narysowane przez Duncana Fegredo zeszyty to najlepsza rzecz Abadzisa, jaką znam (fakt, że nie posiadam zbyt wielu jego komiksów). Idealnie wpisuje się w ulubiony przeze mnie klimat Vertigo: jest dziwnie, mrocznie i strasznie, z porządną narracją i znakomicie poprowadzoną fabułą. Kawał dobrej roboty, bez dwóch zdań.
Duncanem Fegredo zachwycałem się już pisząc o Enigmie, teraz mogę powtórzyć każde słowo z tamtego tekstu. Mistrzowski ilustrator znów trafił na świetnego kolorystę (Nathan Eyring), oprawa graficzna wygląda więc niesamowicie. To właśnie dzięki niej sięgnąłem po Millennium Fever, nazwisko scenarzysty nie miało w tym przypadku aż takiego znaczenia, co nie znaczy, że rysunki uratowały ten komiks - wcale nie musiały tego robić. Jest inaczej niż w Enigmie - kolory są bardziej żywe i tworzą odmienną atmosferę. Opowieść naprawdę cieszy oczy.
Millennium Fever oczywiście polecam, co po przeczytaniu powyższych akapitów nikogo nie powinno dziwić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz