Metody Marnowania Czasu: duncan fegredo
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą duncan fegredo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą duncan fegredo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 10 października 2009

Millennium Fever [Nick Abadzis & Duncan Fegredo] [vertigo]

Brak komentarzy:

Głównym bohaterem czteroczęściowej miniserii Millennium Fever jest Jerome, nieśmiały i niezbyt pewny siebie siedemnastolatek. Przejmuje się między innymi problemami swoich rodziców, ale głównie tym, że (nawiązując do klasyka) nie poruchał w tym odcinku, ani w żadnym innym, podczas gdy jego najbliżsi znajomi co chwilę przechwalają się swoimi podbojami. Ciężka sprawa. Jerome ma za to pewien dar: czuje słowa jak nikt inny, słyszy je jakby były muzyką i potrafi to wykorzystać, chociaż niekoniecznie w rozmowach z dziewczynami. Akurat to nie jest jego najmocniejszą stroną. Pewnego dnia trafia jednak na ogłoszenie w gazecie, mówiące "Boy wanted by girl" i, niewiele myśląc, odpisuje. Jego pismo przypomina kształty, jakie tworzyłaby muzyka, gdyby była widoczna dla oka - dar Jerome'a. Ku jego zaskoczeniu, dostaje odpowiedź. Tak rozpoczyna się korespondencja, podczas której okazuje się, że Maiya - autorka ogłoszenia - jest właściwie bratnią duszą głównego bohatera, kimś, kto myśli i czuje to samo co on. Po pewnym czasie dochodzi do spotkania. Jerome nie ukrywa zaskoczenia, kiedy widzi, że Maiya nie tylko dobrze pisze listy, ale też dobrze wygląda, dobrze się z nią rozmawia i jest tak idealna, że aż czuje się, że coś tu musi nie grać. A ponieważ Millenium Fever to miniseria z Vertigo, wiadomo, że będzie dziwnie.

Podczas pierwszego zbliżenia dzieją się osobliwe rzeczy, jedynie zasygnalizowane czytelnikowi. Następnego dnia Jerome pamięta tylko to, że było mu dobrze, ale wszelkie szczegóły zniknęły z jego głowy. Zaczyna mieć koszmary. Nie zważając na swoje problemy, spotyka się z Maiyą ponownie, ponownie dobrze się bawią i tym razem pamięta wszystko, niestety poranek i przebudzenie u jej boku nie będzie dla niego zbyt szczęśliwy (podejrzewam, że niewiele osób cieszyłoby się na jego miejscu). Potem jest już z górki...

Tak mniej więcej wygląda fabuła Millennium Fever - zapewniam, że nie zdradziłem zbyt wielu detali i nikomu nie zepsuję zabawy. Miniseria jest bardzo dobra, opowieść Nicka Abadzisa wciąga, trzyma w napięciu i zaskakuje. Poznałem tego scenarzystę dzięki kwartalnikowi Ziniol, potem przeczytałem jego Łajkę (o której pewnie kiedyś napiszę), ale póki co te cztery narysowane przez Duncana Fegredo zeszyty to najlepsza rzecz Abadzisa, jaką znam (fakt, że nie posiadam zbyt wielu jego komiksów). Idealnie wpisuje się w ulubiony przeze mnie klimat Vertigo: jest dziwnie, mrocznie i strasznie, z porządną narracją i znakomicie poprowadzoną fabułą. Kawał dobrej roboty, bez dwóch zdań.

Duncanem Fegredo zachwycałem się już pisząc o Enigmie, teraz mogę powtórzyć każde słowo z tamtego tekstu. Mistrzowski ilustrator znów trafił na świetnego kolorystę (Nathan Eyring), oprawa graficzna wygląda więc niesamowicie. To właśnie dzięki niej sięgnąłem po Millennium Fever, nazwisko scenarzysty nie miało w tym przypadku aż takiego znaczenia, co nie znaczy, że rysunki uratowały ten komiks - wcale nie musiały tego robić. Jest inaczej niż w Enigmie - kolory są bardziej żywe i tworzą odmienną atmosferę. Opowieść naprawdę cieszy oczy.

Millennium Fever oczywiście polecam, co po przeczytaniu powyższych akapitów nikogo nie powinno dziwić.

wtorek, 29 września 2009

Enigma [Peter Milligan & Duncan Fegredo] [recenzja]

1 komentarz:

Są komiksy, o których zwyczajnie boję się pisać. Wspominałem o tym przy okazji From Hell - historia Moore'a pozostawiała czytelnika bez jakiegokolwiek pola do popisu, nie dając mu możliwości wypowiedzenia się w interesujący sposób. Enigma Petera Milligana i Duncana Fegredo działa w odwrotny sposób - uwielbiam ten komiks tak bardzo, że mogę pisać o nim w kółko, a raczej bełkotać, wyrzucając z siebie nieskładne zdania mające być pochwałami. Nie chciałem pisać o tej ośmioczęściowej miniserii, ale w końcu otrzymałem paczkę z Enigmą oraz kompletem odcinków The Extremist (obie opowieści przeczytałem o wiele wcześniej - w połowie dzięki zebranym zeszytom, w połowie dzięki skanom) i stwierdziłem "Kiedyś przecież muszę to zrobić". Poza tym co jakiś czas wychwalam scenariusze Milligana, a okazuje się, że napisałem tu tylko o The Eaters oraz początkach Greek Street. Pora zabrać się za jego twórczość z większym zapałem, zaczynając od jego najlepszego, a w najgorszym wypadku jednego z najlepszych dzieł. We wstępie Grant Morrison słusznie zauważył, że żaden wstęp nie skłoni czytelnika do przeczytania/kupienia danego komiksu, ale kto wie, może ten tekst sprawi, że ktoś jednak sięgnie po Enigmę. Bardzo bym się z tego powodu cieszył.

Głównym bohaterem opowieści jest dwudziestokilkuletni Michael Smith, gość tak pospolity jak jego nazwisko. Michael żyje w świecie rutyny - we wtorki kocha się ze swoją dziewczyną, w sobotę odwiedza z nią kluby, a kiedy indziej robi inne rzeczy przypisane do danego dnia. Dodatkowym elementem szarej codzienności jest praca w charakterze osoby naprawiającej telefony. Trudno się dziwić, że Michael jest zrezygnowany i nie widzi w tym wszystkim sensu. Niezadowolenie z życia, pracy i związku sięga zenitu, jednak w pewnym momencie następuje impuls zachęcający go do zmiany. W okolicy pojawia się The Head, potwór zjadający ludzkie mózgi, tylko pozornie będący kiepskim i sztampowym pomysłem scenarzysty (a to nie jedyna tego typu postać znajdująca się na kartach tej opowieści). Michael przypomina sobie, że przecież w dzieciństwie czytał Enigmę, jego ulubiony komiks, w którym występował tajemniczy pożeracz mózgów. Żeby było śmieszniej, pozostali bohaterowie tamtej historii również pojawiają się w prawdziwym życiu, łącznie z tytułowym, najdziwniejszym i najbardziej zagadkowym. Michael postanawia zerwać ze swoimi dotychczasowymi przyzwyczajeniami oraz rozstać się z kobietą, z którą przecież wcale nie było mu dobrze, i odnaleźć Titusa Birda, autora komiksu. Może będzie wiedział, dlaczego wymyśleni przez niego bohaterowie ożyli?


Tak zaczyna się podróż, którą można nazwać odyseją Michaela Smitha, a jej celem jest odnalezienie swojego prawdziwego - i bardzo zaskakującego - ja. Nie jestem pierwszym, który wspomina o tym, że Milligan uwielbia temat tożsamości, zresztą dla każdego, kto zna jego komiksy, jest to oczywista oczywistość. Scenariusz Enigmy miażdży pod każdym względem, tworzy genialny nastrój, w niezwykle wiarygodny sposób konstruuje skomplikowaną psychikę Michaela i zaskakuje niemal bez przerwy, aż do ostatniej strony, na której dowiadujemy się, kim jest opowiadający całość wszechwiedzący narrator. Finał daje też do zrozumienia, co jest tu najważniejsze - wcale nie kulminacyjne starcie, które... a tego już dowiecie się pod koniec lektury. Rozwiązanie konfliktu zadziwia nie mniej niż odkrycie kart przez narratora.

Duncan Fegredo, a raczej DUNCAN FEGREDO. Nawet gdyby scenariusz był słaby, Enigmę mogłaby obronić sama oprawa graficzna. Mroczna, nastrojowa, początkowo bardzo niedbała kreska zmienia się i klaruje w miarę odkrywania przez Michaela Smitha swojej prawdziwej natury. Można było przeczytać o tym dużo wcześniej, w numerze magazynu Kazet poświęconemu Milliganowi, ale jest to coś, co nietrudno zauważyć samemu. Dodatkowym atutem ilustracji są kolory nałożone przez Sherylin van Valkenburgh - Fegredo chyba nie mógł trafić lepiej. W efekcie czytelnik otrzymuje genialną syntezę scenariusza, ilustracji i kolorów; każdy z tych elementów rzuca na kolana, zaś połączone w całość stanowią o wiele więcej niż tylko sumę części składowych.


Bałem się pisać o Enigmie, bo chyba żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak bardzo uwielbiam ten komiks oraz jakie wywarł na mnie wrażenie. Nie będąc znawcą stwierdzam, że ze wszystkich przeczytanych przeze mnie historii obrazkowych dzieło Milligana i Fegredo przegrywa chyba tylko z Watchmen, ale z drugiej strony ciężko porównywać te, różniące się prawie wszystkim, opowieści. Jeśli już czytałeś, być może potwierdzisz moje słowa, a jeśli nie... gdyby moja recenzja nie zachęcała do sięgnięcia po Enigmę wystarczająco mocno, mam małą prośbę: zdobądź ten komiks mimo wszystko, a jestem prawie pewny, że nie pożałujesz. Dla mnie jest to horror na stałe ulokowany w czołówce nie do pobicia, niesamowity evergreen zupełnie nie starzejący się z biegiem lat.

środa, 1 kwietnia 2009

Face [Peter Milligan & Duncan Fegredo] [recenzja]

Brak komentarzy:
O Face wspomniałem po raz pierwszy pisząc recenzję The Eaters, prawie dwa lata temu, gdy w adresie tego bloga nie figurowało jeszcze słowo komiksofilia, a jakże ambitny zwrot comic books keep my dick hard. Może i nie byłem zabawny, ale już wtedy wiedziałem, że Peter Milligan i Duncan Fegredo to mistrzowski duet, którego dzieła są w stanie rzucić mnie na kolana. Dokładnie rok po recenzji The Eaters (teraz zastanawiam się, czy zrobiłem to przypadkiem, ale pewnie nie) napisałem laurkę ich Enigmie - dodam, że laurkę w pełni zasłużoną. W moim prywatnym rankingu ten pokręcony komiks wciąż stoi na podium. Nie mogę napisać tego samego o Face, jednak nie każę Wam czekać na podsumowanie i od razu zapewnię, że według mnie jest to komiks rewelacyjny. Jeśli więc nie znacie tej pozycji, a do tej pory zgadzaliście się z moimi opiniami, zdobądźcie ją jak najszybciej, nawet jeżeli nie przepadacie za horrorami. Bo nie da się zaprzeczyć, że ten one-shot z Vertigo może przestraszyć, a już na pewno trzymać w napięciu.

Jeśli chodzi o ilustracje, mógłbym napisać dokładnie to samo, co w recenzji Enigmy: są świetne. W dodatku kolory nałożyła tutaj ta sama osoba, czyli Sherylin van Valkenburgh. Jak dotąd zawsze mogłem napisać kilka ciepłych słów o rysunkach Duncana Fegredo, jednak dużo zależy właśnie od kolorów. Te znajdujące się w Face są o wiele mroczniejsze niż w Millennium Fever, doskonale pasując do panującej w komiksie atmosfery. Całość robi ogromne wrażenie oraz pokazuje, że praca ilustratora nie jest wyłącznie tłem dla scenariusza Milligana, a raczej pełnoprawnym partnerem w zbrodni i jednym z głównych atutów komiksu.

Pozornie scenariusz nie jest zbyt skomplikowany: jedna wyspa, czworo bohaterów; David, słynny chirurg plastyczny, jego żona Rebecca oraz Andrew Sphinx, światowej sławy malarz wraz ze swoim lokajem. Na początku wszystko wydaje się proste - zadaniem Davida jest zrobienie malarzowi operacji plastycznej. Ponieważ Sphinx nie jest przeciętnym zjadaczem chleba, a "największym żyjącym artystą" (poza tym woli spędzać czas z dala od ludzi; jego ostatnia znana fotografia ukazała się ponad dwadzieścia lat temu), może dyktować warunki i decyduje, że to chirurg wraz ze swoją żoną muszą wybrać się do niego, nie odwrotnie. Mają spędzić na rajskiej wyspie około sześciu miesięcy; Rebecca ukończy swoją zaniedbaną powieść, David zajmie się tym, w czym jest najlepszy, Andrew Sphinx, który z powodu braku natchnienia przestał malować wiele lat temu, zmieni twarz i odrodzi się niczym feniks z popiołów, a w efekcie wszyscy rozstaną się szczęśliwsi niż przed spotkaniem. Taki jest plan, ale, jak łatwo zgadnąć, wszystko się komplikuje. Wychodzi na jaw, że plany Davida i jego żony różnią się od planów Sphinxa oraz jego bezgranicznie posłusznego lokaja. Wtedy zaczyna się prawdziwy koszmar.

Milligan jak zwykle porusza temat tożsamości, zadaje pytania, jakie znaczenie ma ludzka twarz, czym jest sztuka i czy chirurgia plastyczna może być za nią uznawana. Najważniejsze jest jednak to, że tworzy interesujące postacie z krwi i kości, dodając im kilka obsesji oraz obaw, które, choć wydają się niewielkie i mało znaczące, tak naprawdę kierują ich życiem. Face to jedna z opowieści o bohaterach odciętych od świata, znajdujących się w miejscu, z którego niełatwo uciec i zmuszonych do radzenia sobie w ekstremalnych warunkach, czasami dzięki przekraczaniu granic własnej wytrzymałości i niebezpiecznym zbliżaniu się do popadnięcia w obłęd. Aż do dramatycznego finału czytelnik nie ma pojęcia, czy występujące w komiksie postacie wyjdą z tego bez szwanku, czy może wszystko zostało od początku do końca wyreżyserowane przez szaleńca.

Jeśli jeszcze nie wiecie, przekonajcie się sami.
stat4u