Jeśli chodzi o komiksy, ostatnie dwa lata były chyba najlepszymi w moim życiu, głównie dzięki wielokrotnie wychwalanej przeze mnie serii Scalped. Serii, która była i wciąż jest niczym objawienie, pokazujące niemal każdym epizodem, jak niemożliwe staje się możliwe. Wreszcie przeczytałem Trail's End, ostatni tom, więc teraz przyjdzie mi chwalić Scalped po raz ostatni. Z jednej strony czuję ulgę, bo ileż razy można pisać to samo, a z drugiej, wiecie, jak to jest, cykl Aarona i Guéry wiele razy dosłownie wypruwał mi flaki, odbierając możliwość porównania ich komiksu do czegokolwiek innego, tyle razy niecierpliwie czekałem na każdą kolejną część, później czytając tę serię ze szczęką leżącą gdzieś na podłodze i to były dobre uczucia. Niecierpliwość, oczekiwanie, brak wiary w to, że Scalped ciągle trzyma tak samo wysoki poziom. Czasem paradoksalnie dobre, bo w tych sześćdziesięciu zeszytach autorzy zawarli taką ilość nieprzyjemnych i dołujących wątków, że lektura bywała wręcz masochistycznym doświadczeniem. A teraz to już koniec, piękny finał godny tak niesamowitego tytułu, ale wiem, że po przeczytaniu całości czegoś zabraknie na zawsze. Chyba, że pisząc kolejne scenariusze Aaron przebije samego siebie, czego z całego serca mu życzę.
Trail's End przenosi nas w czasie o kilka miesięcy po finale Knuckle Up, czyli (jak zwykle ostrzegam tych, którzy jeszcze nie czytali wcześniejszych części, w tym wypadku dziewiątego tomu, że kolejne zdania w tym akapicie mogą zepsuć im kilka niespodzianek, więc radzę go pominąć i przejść do następnego): Red Crow siedzi w więzieniu i czeka na wyrok, całkowicie świadomy, że niemal na pewno spędzi tam resztę swojego życia, zaś rezerwat Prairie Rose powoli odbija się od dna. Dash opuszcza FBI i po nieskutecznych poszukiwaniach mordercy swojej matki staje się grzecznym, chodzącym do kościoła chłopcem. Sielanka. Czyżby? Okazuje się jednak, że nie bardzo. Ostatnie strony Knuckle Up (oraz pierwsze strony dziesiątego tomu) sugerują, że wszystko jest już jasne, a Trail's End będzie tylko spokojnym pozamykaniem niektórych wątków, ale tak naprawdę nic się jeszcze nie skończyło. Zapomnijcie o hamulcach na finiszu i sentymentalnym pożegnaniu ciągnącym się przez pięć zeszytów. Przyszłość Dasha nadal nie jest pewna, adwokat Red Crowa chce wygrać proces poprzez wyjawienie kilku czarnych wydarzeń z jego awanturniczego życia, tym samym pozbawiając byłego agenta FBI wiarygodności. Uzależnienie od heroiny, zamordowanie Diesela... trochę się tego uzbierało. Poza tym osoba, która zamordowała jego matkę, wciąż jest wolna i nie ma zamiaru poprzestać na jednym zabójstwie.
Dzieje się. Działo się właściwie przez całą serię, a niemal każdy z pomysłów scenarzysty wbijał mnie w fotel. Moim ulubionym tomem pozostał trzeci, Dead Mothers, ale cała seria jest zaskakująco równa, zaś Aaron pisze w taki sposób, że wydarzenia, które w innych komiksach byłyby tylko następną tragedią, śmiercią kolejnej postaci przyjmowaną przez czytelników najwyżej ziewnięciem, tutaj trzymają w napięciu i poruszają. Pewnie już o tym pisałem (pewnie więcej niż raz), ale wygląda to tak, jakby scenarzysta wiedział dokładnie, co zrobić i w jakiej chwili, umiał nacisnąć tak, żeby zabolało, żeby wzruszyć, przestraszyć czy rozbawić (choć akurat zabawnych elementów nie było w tej serii zbyt wiele, a jeśli już, to miały czarny kolor), a następnie wyważył całość tak, żeby każdy element idealnie ze sobą współgrał. I, chociaż chwalenie Scalped w dziewięciu poprzednich recenzjach oraz w tej, ostatniej, polegało głównie na powtarzaniu tych samych superlatyw, tak naprawdę mógłbym i chciałbym chwalić ten komiks bez końca. I będę polecał go każdemu, kto spyta, co dobrego czytałem, nieważne, czy będzie to teraz, tuż po finale całej historii, czy za kilka lat. Nie sądzę, żeby Scalped i niesamowite wrażenie, jakie pozostawiła opowieść Aarona i Guéry, kiedykolwiek się zestarzały.
Dziewięć najczęściej powalających tomów pozwoliło przypuszczać, że zakończenie będzie nie wiadomo jak niesamowite i genialne, więc czy finał na pewno spełnia oczekiwania? Moje w stu procentach, ale raczej nie należę do ludzi płaczących, że "to nie tak miało być", "chciałem, żeby wszystko skończyło się inaczej", "ten, który zginął, miał przeżyć, a tamtego, który przeżył, miała przecież spotkać zasłużona kara" i tak dalej. Nigdy nie narzekałem na zakończenie, na przykład, Kaznodziei, choć w tej kwestii słyszałem wiele głosów rozczarowania. Mógłbym napisać, że pojawiające się w tych wszystkich komiksach osoby to przecież wyłącznie bohaterowie z papieru i jakie ma znaczenie, co się z nimi stanie, ale akurat postacie ze Scalped są tak dalekie od papierowych i pozbawionych głębi, jak to tylko możliwe. Chodzi mi bardziej o to, że pomimo wyobrażeń, jakie oczywiście miałem na temat ostatnich stron serii, los Dasha i reszty leżał w rękach Aarona. Zrobił z nimi, co chciał, czasami wbrew mojej wizji, ale jak zwykle stanął na wysokości zadania. I jeśli jego bohaterowie są ludzcy, tak jak w przypadku prawdziwych ludzi nie zawsze spotyka ich to, czego się spodziewamy lub czego byśmy sobie życzyli. Ale nie chcę, żeby ten ostatni akapit brzmiał jak ukryte rozczarowanie, bo wcale tak nie jest. Po raz, niestety, ostatni, tym razem już naprawdę: Scalped jest komiksem genialnym i ocierającym się o doskonałość. Wbijałem Wam to do głowy w tych dziesięciu recenzjach nie bez przyczyny. Jeśli jeszcze nie czytaliście tego komiksu, zróbcie to. Zróbcie to jak najszybciej. Nie przychodzi mi do głowy ani jeden powód odkładania tego na później.
"Nie przychodzi mi do głowy ani jeden powód odkładania tego na później."
OdpowiedzUsuńCzekanie na deluxe edition? ;-)
Hehe... ale czekanie na deluxe edition czegoś, czego jeszcze w ogóle się nie zna?
OdpowiedzUsuńE tam, 'Scalped' to uznana marka, a wydania deluxe stają się niemal standardem, miękkookładkowe trade'y powoli odchodzą w zapomnienie. Przeglądając amerykańskie fora mam nawet wrażenie że coraz więcej osób patrzy na to 'jak', a nie 'co' zostało wydane - pełno zdjęć z kolekcjami omnibusów, absolutów, deluxów... Kretynizm troche, ale faktycznie te wychuchane wydania zachęcają do kliknięcia "Buy now", hehe. "Criminal" mnie między innymi tym złamał, wydanie faktycznie idealne,sam komiks, tak jak przewidywałem znając Brubakera, już nie tak do końca.
OdpowiedzUsuń