Tomasz Kleszcz pisze we wstępie do czwartego tomu "Kamienia Przeznaczenia": "Niestety, mam dla was złą informację, mianowicie to jeszcze nie jest... koniec". Trochę przesadza z autoironią, wydaje mi się, że jednak brakuje w niej niezbędnego dystansu i momentami jest niepotrzebnie podszyta lekką, niemal niewidoczną frustracją. A przecież autor ma wiele powodów do zadowolenia z siebie, patrząc na postępy, jakie zrobił od początku publikacji swojej serii. Do jej oddanych fanów nie należę, ale muszę uczciwie przyznać, że im dalej, tym bardziej zmiejsza się ilość rzeczy, do których mogę się przyczepić. Jeśli zaś Kleszczowi pomimo wspomnianego rozwoju "dostaje się" w recenzjach trochę mocniej niż na starcie, to chyba dobrze, bo znaczy to, że, o ile w ogóle można stwierdzić, że taka sytuacja miała miejsce, przestaje być traktowany jak nieopierzony debiutant, wokół którego lepiej chodzić na palcach i spoglądać przez palce na rzeczy, które mu nie wychodzą, a zamiast tego staje się pełnoprawnym uczestnikiem sceny komiksowej. Kimś, kogo należy oceniać na takich samych prawach, jak resztę autorów i dla kogo nie ma miejsca na taryfę ulgową. Poza tym, skoro autor potrafi rozwijać się w dość szybkim tempie, większe niż dotychczas wymagania wydają się jak najbardziej uzasadnione. Kleszcz pokazał, że w jego wypadku sprostanie rosnącym oczekiwaniom nie jest niemożliwe. [więcej na stronie Gildii Komiksu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz