Metody Marnowania Czasu: Skazane na siebie [Miriam Katin] [recenzja]

piątek, 14 listopada 2014

Skazane na siebie [Miriam Katin] [recenzja]


Nawet po szybkim przekartkowaniu Skazanych na siebie da się zauważyć, że rysunki Miriam Katin przypominają szkice, ale są to szkice bardzo dopracowane i niejednokrotnie obfitujące w dużą ilość szczegółów. Można odnieść wrażenie, że kreska niezbyt pasuje do "komiksowych wspomnień z czasów II Wojny Światowej", ale ponura kolorystyka, zgrywająca się z zaprezentowanymi w albumie wydarzeniami, robi swoje, skutecznie pozbawiając mnie wątpliwości co do graficznego przedstawienia poszczególnych wątków. Jedynie fragmenty mówiące o czasach po wojnie zostały uzupełnione większą liczbą barw. Te oraz czerwona flaga ze swastyką, zasłaniająca oglądane przez okno niebieskie niebo...

Po wstępnym zapoznaniu się z ilustracjami nadeszła pora na lekturę. Skazane na siebie to komiks opowiadający o matce i córce, które w 1944 roku muszą uciekać z Budapesztu. Matka Miriam zdobywa fałszywe dokumenty, a następnie pali wszelkie dowody swojej prawdziwej tożsamości, mając nadzieję, że po wojnie mimo wszystko jakoś uda się jej odnaleźć swoich bliskich. Rozpoczyna się wspólna wyprawa bohaterek, pełna niebezpieczeństw i stawianych w obliczu tragedii pytań o istnienie Boga, wstrząsająca tym bardziej, że czytelnik ma do czynienia z historią autobiograficzną.

Skazane na siebie mogą poruszyć, opowieść obfituje w nieprzyjemne wydarzenia (choć jest również miejsce dla odrobiny nadziei oraz kilku pozytywnych postaci), a w połączeniu z czarno-białymi planszami wrażenie wszechobecnego nieszczęścia jest potęgowane. Nie ma wątpliwości, że autorka napisała i narysowała ważny album, nie tylko dla niej samej czy dla uczestników przedstawianych przez nią sytuacji. Raczej nikt nie zaprzeczy, że Miriam Katin powinna opowiedzieć swoją historię. Czy jest to jednak udany komiks? Moim zdaniem nie do końca. Pomimo zawartych w nim wątków, nie zdołał mną wstrząsnąć, i nie chodzi tu o mój brak empatii. Można opowiedzieć wciągającą historię o najzwyklejszym wyjściu do sklepu, można też znużyć kogoś wspomnieniami związanymi z wojną. Autorka nie zanudza, jednak nie przedstawia niczego wyjątkowego pod względem narracji czy pomysłów na poprowadzenie fabuły. Owszem, są przerywniki w postaci fragmentów z późniejszych lat, kiedy Katin jest już osobą dorosłą, poruszane są kwestie teologiczne, ale Skazane na siebie to przede wszystkim dość sucha relacja. Nie chodzi o to, żeby z każdego albumu o II Wojnie Światowej robić przytłaczający wyciskacz łez, ale mimo to czegoś tu zabrakło.

Gdybym oceniał komiksy w skali od 1 do 10, w przypadku Skazanych na siebie sądzę, że postawiłbym 6. To całkiem dobry album, zawierający interesującą historię i ciekawe ilustracje. Dobry, ale jeśli chodzi o komiksy autobiograficzne, nie tylko te o wojnie, czytałem już dużo lepsze. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u