W ramach archiwizowania starszych recenzji: Ethel & Ernest jest pierwszym komiksem Raymonda Briggsa wydanym w Polsce. Dodajmy również, że ukazującym się po licznych perypetiach oraz wielokrotnie przekładanym terminie premiery. Rodzimy czytelnik wreszcie może zapoznać się z ważnym dziełem w dorobku tego interesującego autora. W albumie Briggs opisał życie swoich rodziców, począwszy od 1928 (przybliżając okoliczności, w jakich się poznali) aż do wybranych dni 1971 roku – momentu ich osobnych, ale niezbyt odległych czasowo śmierci.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo komiksowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo komiksowe. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 2 stycznia 2022
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Odwiedziny [Paweł Rzodkiewicz i Paweł Garwol] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
komiksy,
paweł garwol,
paweł rzodkiewicz,
recenzje,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Odwiedziny Pawła Rzodkiewicza (scenariusz) oraz Pawła Garwola (ilustracje) to, ujmując rzecz najprościej, opowieść o podróży do kolegi. Cięty, Dziku i Bury wyszli całkiem niedawno z więzienia. Teraz chcą odwiedzić Stefana, który jeszcze odsiaduje wyrok. I na tym właściwie kończy się ujmowanie rzeczy w najprostszy sposób.
To nie jest komiks, w którym chodzi przede wszystkim o fabułę. Ta, jeśli rozłożyć ją na czynniki pierwsze, jest w zasadzie nieskomplikowana, choć w pociągu, w którym siedzą bohaterowie, znajduje się wiele przedziałów i wielu podróżujących, a każdy z nich ma swoje własne interesy czy sprawy do załatwienia. Nie są to wyłącznie ludzie (niekiedy prezentowani jako humanoidalne zwierzęta), ale też na przykład pająki czy muchy, biernie obserwujące (i komentujące) to, co dzieje się w pociągu, a czasem biorące czynny udział w mających tam miejsce wydarzeniach. Mimo widocznego w Odwiedzinach nawarstwienia różnych wątków, sama historia jest względnie prosta. To sposób jej opowiadania oraz charakterystyczne ilustracje wprowadzają chaos, jednak jest to chaos jak najbardziej uzasadniony, czyniący z komiksu Rzodkiewicza i Garwola coś interesującego oraz wyjątkowego.
Właśnie dzięki licznym wątkom pobocznym oraz ulegającej częstym zmianom kresce rysownika Odwiedziny to dobry komiks. Część postaci to ludzie, część zwierzęta, zaś niektórzy przeobrażają się z jednych w drugie. Niektórzy bohaterowie są czarno-biali, inni częściowo kolorowi, sytuacja wygląda podobnie z ich otoczeniem. Album składa się z wielu mniejszych opowieści, zamkniętych jedne w drugich. Momentami trudno się w tym wszystkim połapać, można czegoś nie zrozumieć, ale jest to zrobione tak, że wciąga. Sprawia, że ta prosta fabuła staje się wykręcona i nieszablonowa. Wielką przyjemnością jest samo odkrywanie, co stanie się na kolejnej stronie i jak zostanie to zilustrowane. Tym ujmują czytelnika Odwiedziny, opowieść obrazkowa, którą trudno będzie wyrzucić z głowy. Chodzi za odbiorcą, zapada w pamięć, zmusza go do zastanowienia się, co autorzy mieli na myśli, a na pewno za jakiś czas wezwie, żeby do niej wrócić. I właśnie takie, dające niecodzienne bodźce komiksy warto czytać.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
wtorek, 1 listopada 2016
Mooncop [Tom Gauld] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
komiksy,
recenzje,
tom gauld,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Czytelnicy znający Goliata Toma Gaulda lub komiksowe paski tego autora doskonale wiedzą, że brytyjski twórca jest wirtuozem minimalizmu – zarówno jeśli chodzi o kreskę, jak i formę jego opowieści. Wspomniane dzieło można przeczytać w kilka minut, za to treścią, a także przemyśleniami oraz smutkiem, które pozostały w odbiorcy po lekturze, dałoby się obdzielić kilka o wiele dłuższych albumów.
Mooncop jest historią stworzoną na podobnej zasadzie, choć absolutnie niebędącą powtórką z poprzedniego utworu Gaulda. Protagonistą komiksu jest policjant broniący porządku i bezpieczeństwa księżycowej kolonii. Lubiany przez wszystkich, przemieszcza się swoim pojazdem i rozwiązuje ludzkie problemy ze wskaźnikiem skuteczności wynoszącym 100%. Brzmi to jak praca idealna, tyle że gdzieś pod warstwą pozornej sielanki czai się poczucie, że jednak nie wszystko jest takie, jak należy.
Pisanie, o czym są komiksy Gaulda, jest o tyle problematyczne, o ile ich fabuły można streścić w dosłownie kilku zdaniach. Tego typu zabieg mógłby jednak sprawić, że wyglądałyby one na zbyt proste, a może nawet prostackie, podczas gdy w najmniejszym stopniu takie nie są. Podobnie ma się rzecz z nieskomplikowanymi ilustracjami: postacie, futurystyczne urządzenia czy krajobrazy składają się zazwyczaj z zaledwie kilku kresek, jednakże Brytyjczyk doskonale odnajduje się w podobnej poetyce. Widać, że taka kompozycja kadrów jest świadomym wyborem dopasowanym do koncepcji scenariusza. Styl Gaulda rozpoznamy natychmiast: twórca Goliata to mistrz tworzenia wspaniałych opowieści z zaledwie kilku rekwizytów. Zapewne z łatwością mógłby rozbudowywać fabuły swoich komiksów, dodawać kolejne wątki, idzie jednak trudniejszą drogą.
„Przygody” księżycowego policjanta mają wspaniały, niepowtarzalny rytm, dopracowany w każdym szczególe. Według mnie jednak, Goliat był albumem lepszym niż Mooncop – schemat jest w obu dziełach podobny, ale opowieść o filistyńskim urzędniku zostawia czytelnika przepełnionego zaskakującym, a zarazem pięknym smutkiem, podczas gdy historia pozaziemskiego funkcjonariusza – z uśmiechem i zadumą. Osobiście wolę smutek, niech jednak nikogo to nie zmyli: oba wydane w Polsce albumy Toma Gaulda są zdecydowanie warte uwagi. Czekam na kolejne.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPAPIERU
czwartek, 7 kwietnia 2016
Sokrates. Półpies [Joann Sfar & Christophe Blain] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
christophe blain,
joann sfar,
komiksy,
recenzje,
sokrates,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Nie jestem obiektywny. Uwielbiam twórczość Sfara - od Profesora Bella, kiedy to rozpoczęła się moja przygoda z tym autorem komiksów, aż do Kota Rabina, Klezmerów i jeszcze kilku innych jego dzieł. Nawet, jeśli któreś z nich odpowiadało mi mniej niż reszta (jak choćby Wampir czy – kiedyś, przy pierwszym podejściu – Mały świat Golema), i tak nie dało się zaprzeczyć, że wylewała się z nich magia. Nie do końca zrozumiała, niemożliwa do idealnego zdefiniowania, ale właśnie na tym powinno polegać obcowanie z magią. Sfar zapewnia tego rodzaju wrażenia jak mało który twórca opowieści obrazkowych. A teraz trzymam w rękach jego album Sokrates. Półpies, narysowany przez Blaina, o którym też mogę napisać sporo dobrego. Chyba stoję na z góry przegranej pozycji.
W Kocie Rabina mieliśmy filozofującego sierściucha, tym razem kolej na najlepszego przyjaciela człowieka – obdarzonego ludzkim głosem i również lubiącego zastanawiać się nad sprawami życia i śmierci, a następnie dzielić się przemyśleniami z otoczeniem. Niestety, jego panem jest nie podzielający jego skłonności, brutalny, prostacki Herakles. Pies próbuje zrobić z mitologicznego herosa kogoś bardziej okrzesanego i właśnie wokół tego tematu kręci się większość komiksu. Na swojej drodze bohaterowie spotykają jeszcze wiele innych znanych z mitów postaci, niekoniecznie przedstawianych dokładnie tak, jak ich pamiętamy. Całość podlana jest tym specyficznym sosem sfarowej mieszaniny filozofii, subtelnego humoru i wulgarności, która ponownie tworzy zadziwiająco dobrą i mimo kilku wątków względnie lekkostrawną całość. Nie jest to dzieło tej rangi co wspomniany Kot Rabina, ale – po pierwsze: raczej wcale nie miało nim być, a po drugie: w swojej kategorii Sokrates to komiks, który zapewnia świetną lekturę.
Oprawa graficzna, o jaką zatroszczył się Christophe Blain, to też kawał dobrej roboty. W pamięć zapadają zarówno całe sceny, jak i pojedyncze kadry, nie tylko dzięki samej kresce, ale i kolorystyce, którą nie w każdym z trzech zamieszczonych w komiksie albumów odpowiadał sam rysownik. Styl Blaina jest bardzo charakterystyczny i, co ważne, świetnie dopasowany do atmosfery tworzonej przez opowieść Sfara.
Nieistotne, czy autor Profesora Bella zajmuje się ludźmi, wampirami, kotami czy psami, zapoznanie się z jego komiksami nie może być złym wyborem. W Sokratesie stworzył razem z twórcą Pirata Izaaka udany zespół, a pojawiające się na finalnej stronie słowa "Ciąg dalszy nastąpi" tylko cieszą, bo więcej komiksów opatrzonych nazwiskami Sfar i Blain to zawsze dobra wiadomość.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
piątek, 14 listopada 2014
Skazane na siebie [Miriam Katin] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
komiksy,
miriam katin,
recenzje,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Nawet po szybkim przekartkowaniu Skazanych na siebie da się zauważyć, że rysunki Miriam Katin przypominają szkice, ale są to szkice bardzo dopracowane i niejednokrotnie obfitujące w dużą ilość szczegółów. Można odnieść wrażenie, że kreska niezbyt pasuje do "komiksowych wspomnień z czasów II Wojny Światowej", ale ponura kolorystyka, zgrywająca się z zaprezentowanymi w albumie wydarzeniami, robi swoje, skutecznie pozbawiając mnie wątpliwości co do graficznego przedstawienia poszczególnych wątków. Jedynie fragmenty mówiące o czasach po wojnie zostały uzupełnione większą liczbą barw. Te oraz czerwona flaga ze swastyką, zasłaniająca oglądane przez okno niebieskie niebo...
Po wstępnym zapoznaniu się z ilustracjami nadeszła pora na lekturę. Skazane na siebie to komiks opowiadający o matce i córce, które w 1944 roku muszą uciekać z Budapesztu. Matka Miriam zdobywa fałszywe dokumenty, a następnie pali wszelkie dowody swojej prawdziwej tożsamości, mając nadzieję, że po wojnie mimo wszystko jakoś uda się jej odnaleźć swoich bliskich. Rozpoczyna się wspólna wyprawa bohaterek, pełna niebezpieczeństw i stawianych w obliczu tragedii pytań o istnienie Boga, wstrząsająca tym bardziej, że czytelnik ma do czynienia z historią autobiograficzną.
Skazane na siebie mogą poruszyć, opowieść obfituje w nieprzyjemne wydarzenia (choć jest również miejsce dla odrobiny nadziei oraz kilku pozytywnych postaci), a w połączeniu z czarno-białymi planszami wrażenie wszechobecnego nieszczęścia jest potęgowane. Nie ma wątpliwości, że autorka napisała i narysowała ważny album, nie tylko dla niej samej czy dla uczestników przedstawianych przez nią sytuacji. Raczej nikt nie zaprzeczy, że Miriam Katin powinna opowiedzieć swoją historię. Czy jest to jednak udany komiks? Moim zdaniem nie do końca. Pomimo zawartych w nim wątków, nie zdołał mną wstrząsnąć, i nie chodzi tu o mój brak empatii. Można opowiedzieć wciągającą historię o najzwyklejszym wyjściu do sklepu, można też znużyć kogoś wspomnieniami związanymi z wojną. Autorka nie zanudza, jednak nie przedstawia niczego wyjątkowego pod względem narracji czy pomysłów na poprowadzenie fabuły. Owszem, są przerywniki w postaci fragmentów z późniejszych lat, kiedy Katin jest już osobą dorosłą, poruszane są kwestie teologiczne, ale Skazane na siebie to przede wszystkim dość sucha relacja. Nie chodzi o to, żeby z każdego albumu o II Wojnie Światowej robić przytłaczający wyciskacz łez, ale mimo to czegoś tu zabrakło.
Gdybym oceniał komiksy w skali od 1 do 10, w przypadku Skazanych na siebie sądzę, że postawiłbym 6. To całkiem dobry album, zawierający interesującą historię i ciekawe ilustracje. Dobry, ale jeśli chodzi o komiksy autobiograficzne, nie tylko te o wojnie, czytałem już dużo lepsze.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
piątek, 12 września 2014
Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił [Seth] [recenzja]
Etykietka jednego ze stu najlepszych komiksów XX wieku, nadana powieści graficznej Setha przez magazyn Comics Journal, brzmi zachęcająco, chociaż i bez tej wiedzy album Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił wzbudzał zainteresowanie sporej części rodzimych czytelników historii obrazkowych. Pośrednio Seth pojawił się już w Polsce: był przecież obecny na planszach kontrowersyjnego Na własny koszt Chestera Browna. Teraz, dzięki Wydawnictwu Komiksowemu, prezentuje nam swoją historię autobiograficzną.
Głównemu bohaterowi albumu niemal wszystko, nawet najbardziej błahe wydarzenie w życiu, kojarzy się z komiksami. Do wielu spraw podchodzi całkowicie beznamiętnie, wyjątkiem są gazetowe paski i rysunki satyryczne. Potrafi rozstać się z dziewczyną bez mrugnięcia okiem, a jednocześnie być zafiksowanym na punkcie poszukiwania informacji i prac ilustratora o pseudonimie Kalo, publikującego w latach 40-tych i 50-tych zeszłego stulecia. I o tym właśnie jest ten album: o poszukiwaniu Kalo (który, nawiasem mówiąc, tak naprawdę wcale nie istniał) i o niedającej spokoju, trawiącej obsesji. Czytelnik, uczestnicząc w śledztwie prowadzonym przez Setha, jednocześnie zgłębia jego skomplikowaną osobowość, poglądy i tryb życia.
Tempo całej historii jest tak leniwe, że z początku nie pozostaje nam nic innego, jak skupić uwagę na utrzymanej w jednolitej kolorystyce warstwie graficznej albumu. Charakterystyczna kreska i dbałość o szczegóły naprawdę robi spore wrażenie. W międzyczasie nasuwają się jednak pytania: po co właściwie autor dzieli się ze światem tą opowieścią? Kogo interesuje poszukiwanie wiadomości o życiu jakiegoś zapomnianego rysownika? W pewnym momencie wszystkie wątpliwości zostają jednak rozwiane. I to nie dlatego, że Życie nie jest takie złe… serwuje nam nagle jakiś niespodziewany zwrot akcji (powolny rozwój fabuły oraz melancholijna atmosfera utrzymują się aż do samego końca albumu). Po prostu czytelnik poznaje Setha coraz lepiej i dostrzega, że w jego poszukiwaniach nie chodzi o cel, a bardziej o samą podróż. Nie ma w tym może nic odkrywczego, jednak autor przedstawił nam tę prawdę w jakże piękny i zapadający w pamięć sposób. Stopniowo wyłania się także drugie dno komiksu oraz rzeczy, które można wyczytać jedynie między wierszami. Dzieło Setha posiada też fantastyczne zakończenie, kojarzące się z Ranami wylotowymi Rutu Modan: dosłownie na kilku ostatnich kadrach idealnie podsumowuje opowieść, pokazując tym samym jej sens.
Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił to komiks, który najzwyczajniej w świecie wypada znać. Nie przez to, że ktoś uznał go arbitralnie za lekturę obowiązkową, ale dlatego, że jest to ponadprzeciętny, bez wątpienia warty przeczytania i postawienia na półce album. Z pewnością wielu czytelników historii obrazkowych znajdzie w charakterze Setha kawałek siebie. Jednak nie jest to niezbędne, by docenić tę historię.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Booklips
środa, 9 lipca 2014
Stacja 16 [Yves H. i Hermann] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
hermann,
komiksy,
opublikowane poza blogiem,
recenzje,
wydawnictwo komiksowe,
yves h.
Posted by
Michał Misztal
Czytelnik biorący do ręki „Stację 16” można oczekiwać po tym tytule wielu dobrych rzeczy. Po pierwsze, komiks zilustrował Hermann, znany polskiemu odbiorcy z takich popularnych cykli, jak „Wieże Bois-Maury”, „Jeremiah” czy „Bernard Prince”. Operujący szczegółową, realistyczną kreską belgijski artysta sprawia, że narysowane przez niego plansze zawsze stanowią mocny punkt opowieści. Po drugie, intryguje także sama fabuła, której akcja rozgrywa się na archipelagu u północnych wybrzeży Rosji A.D. 1955, gdzie odbywały się liczne próby nuklearne. W tym ponurym zakątku znajduje się dawno opuszczona stacja, z której ktoś nadaje komunikat z prośbą o pomoc. Członkowie straży granicznej – mimo przekonania, że mają do czynienia z pomyłką – wyruszają na patrol mający ustalić genezę dziwnego zjawiska. Po przybyciu na miejsce zwiadowcy stają w obliczu takich atrakcji, jak anomalie pogodowe, czasoprzestrzenna pętla czy konfrontacja z upiornym pokłosiem medycznych eksperymentów. A może jednak to wszystko nie dzieje się naprawdę, lecz jest efektem zbiorowej halucynacji? [więcej w najnowszym numerze ArtPapieru]
sobota, 24 sierpnia 2013
Tetrastych [Mateusz Skutnik] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
komiksy,
mateusz skutnik,
opublikowane poza blogiem,
recenzje,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Czytelnik sięgający po Tetrastych tak naprawdę nie do końca wie, co trzyma w rękach, oczywiście o ile wcześniej nie zdobył tej informacji gdzieś indziej. Widzi, że ma do czynienia ze zbiorem 52 pasków Mateusza Skutnika, jednak brakuje mi tutaj informacji, skąd wziął się pomysł na ten zbiór oraz pomysły na zamieszczone w nim krótkie formy. Są one wynikiem udziału autora w jak dotąd nieustającym konkursie Gildii na komiksowy pasek. Startujący mają tydzień na zajęcie się swoimi kadrami, po czym odbywa się głosowanie, a zwycięzca w nagrodę wymyśla temat kolejnego paska. Niektóre z tematów stanowią spore wyzwanie, co z kolei niejednokrotnie zmienia odbiór efektu pracy Skutnika – oceniając jego plansze należy wziąć pod uwagę nie tylko to, czy zrobił interesujący komiks, ale także, a może nawet przede wszystkim fakt, że Tetrastych oprócz samego pisania i rysowania pasków to również zmaganie się z koncepcjami, które zostały mu nieraz narzucone z góry i do jakich musiał się odpowiednio dopasować. Według mnie ta informacja (jeśli nie całkowicie niezbędna, to co najmniej przydatna) powinna znaleźć się pomiędzy okładkami tego zbioru. Odbiorca powinien dostać ją od wydawcy, a nie dowiadywać się o konkursie przypadkowo, ze spotkań z autorem, z innych recenzji albo po wejściu na forum Gildii. [więcej na Kopcu Kreta]
niedziela, 7 lipca 2013
Teczka [Tom Taylor & Colin Wilson] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
colin wilson,
komiksy,
opublikowane poza blogiem,
recenzje,
tom taylor,
wydawnictwo komiksowe
Posted by
Michał Misztal
Teczka Toma Taylora (scenariusz) i Colina Wilsona (rysunki) to bardzo sympatyczna niespodzianka od Wydawnictwa Komiksowego. Niespodzianka, bo po tych jedenastu stronach opowieści nie oczekiwałem niczego poza ewentualną niezłą rozrywką, o której mógłbym zapomnieć wkrótce po lekturze. Tymczasem ta historia nie dość, że oferuje zaskakująco wiele dobrego jak na swoją objętość, to jeszcze zapada w pamięć i na pewno utkwi mi w głowie na dłużej. Może nie na taki czas, jak niektóre wielkie i znaczące albumy, ale wydaje mi się, że pozostanie przeze mnie zapamiętana także wtedy, gdy większość krótkich komiksów czytanych w tym samym okresie już od dawna będzie czymś mniej znaczącym od mglistego wspomnienia. [więcej na Kopcu Kreta]
Subskrybuj:
Posty (Atom)