Metody Marnowania Czasu: timof i cisi wspólnicy
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą timof i cisi wspólnicy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą timof i cisi wspólnicy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 sierpnia 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 33/2023 (41): Donżon, wydanie zbiorcze 4 | Invincible, tom 2

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem.

Podsumowanie na tyle słów lub zdań to g... nie podsumowanie, to samo można było napisać w krótkich słowach, przeczytałem, podobało mi się lub nie i tyle, a jak chcesz się uzewnętrznić to napisz porządna recenzje i tyle(Pan Rafał, grupa Komiksy bez granic)

Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

wtorek, 11 lipca 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 28/2023 (36): Ćma #3 | Pasożyt, tom 8 | Twarz | Wiele śmierci Laili Starr | Zew nocy, tom 2

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem.

Podsumowanie na tyle słów lub zdań to g... nie podsumowanie, to samo można było napisać w krótkich słowach, przeczytałem, podobało mi się lub nie i tyle, a jak chcesz się uzewnętrznić to napisz porządna recenzje i tyle(Pan Rafał, grupa Komiksy bez granic)

Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

środa, 31 maja 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 22/23 (30): Donżon, wydanie zbiorcze 3 | Niewidzialni, księga 1 | One Piece, tom 25

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

poniedziałek, 1 maja 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 18/23 (26): Beletrystyka #3 | Lazarus, tom 1 | One Piece, tomy 20-21 | Pieśń o Renarcie, tom 1 | Sadako i koniec świata

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

niedziela, 9 kwietnia 2023

niedziela, 12 lutego 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 7/23 (15): Donżon, wydanie zbiorcze 2 | Fire Punch, tom 4

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

poniedziałek, 3 stycznia 2022

Spust, czyli pamiętnik onanisty pasjonata [Joe Matt] [recenzja]

Brak komentarzy:

W ramach archiwizowania starszych recenzji: Po Na własny koszt Chestera Browna i Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił Setha polski czytelnik dostaje w swoje ręce album Joe Matta, ostatniego z trójki przyjaciół tworzących opowieści obrazkowe. Tak jak w przypadku wymienionej wyżej historii autorstwa Browna (opatrzonej podtytułem Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli), wystarczy jeden rzut oka na okładkę, by wiedzieć wszystko. Otóż Matt stworzył "pamiętnik onanisty pasjonata" (uwaga dla przewrażliwionych: nigdzie nie ma informacji, że jest to rzecz tylko dla dorosłych). Czy obok takiej deklaracji można przejść obojętnie?

piątek, 8 maja 2020

Banda dwóch [Danilo Beyruth] [recenzja]

Brak komentarzy:

Dwóch typów spod ciemnej gwiazdy, jedynych ze swojej przestępczej bandy, którzy nie zginęli z rąk wojska, postanawia odzyskać głowy swoich zabitych towarzyszy. Po ich spotkaniu, w miejscu nazywanym Skałą Trupa, rodzi się pewien plan… 

sobota, 25 listopada 2017

Ziemia swoich synów [recenzja]

Brak komentarzy:

Ile znamy postapokalips?

Z tych pierwszych, które przychodzą mi do głowy, kolejność przypadkowa: 12 małp, War, war never changes, niedobitki ludzkości ukryte w rosyjskim metrze, stara gra komputerowa Burntime (jeszcze na dyskietkach), polski komiks Postapo, Żywe TrupyMartwa Zima i dziesiątki, jeśli nie setki innych opowieści obrazkowych/filmów/seriali/gier/czegokolwiek o zombiakach. Z pewnością znalazłoby się tego wiele, wiele więcej. Być może nadszedł czas na zadanie sobie pytania: Ileż można?

niedziela, 9 kwietnia 2017

Sugar. Koci żywot [Serge Baeken] [recenzja]

Brak komentarzy:
Nie jestem obiektywny. Kocham koty. Mam dwa. Uwielbiam je, chociaż bywa, że doprowadzają mnie do szału i muszę powstrzymywać swoją żądzę mordu. Właścicielom, a raczej współlokatorom tych cudownych zwierząt nie muszę tłumaczyć tego rodzaju relacji. To wspaniałe, kiedy kot kładzie się na mnie i nalega, żebym go głaskał, o ile nie zasłania mi w ten sposób czytanej właśnie książki. Miło popatrzeć, jak pozbywa się zagrażających mi komarów. Gorzej, kiedy dostanie się do szafki, w której trzymam kosz na śmieci, po czym zacznie wyciągać wszystkie odpadki na zewnątrz. Boję się dnia, w którym nauczą się otwierania drzwi. Wtedy już nic ich nie powstrzyma. Co nie zmienia faktu, że koty to fantastyczna sprawa. I teraz dostaję w swoje ręce komiks o kotach. Jak mam obiektywnie go zrecenzować? No jak?

A tak przy okazji, może myślicie, że recenzencki egzemplarz trafił do mnie przypadkiem?

Na szczęście album Sugar. Koci żywot Serge'a Baekena znakomicie broni się nawet bez mojej propagandy. Przede wszystkim – jest świetnie zilustrowany. Poszczególne strony zostały zapełnione dużą ilością niewielkich, ale bardzo szczegółowych kadrów. Rysunki oddają tytułowe życie sierściuchów bardzo wiernie. Wiem, co piszę (czy już wspominałem, że mieszkam z dwoma kotami?). Oglądając poszczególne sceny, wielokrotnie czułem się, jakbym widział powtórkę wydarzeń z mojego własnego życia. To dobrze. Baeken potrafi obserwować, rysować zresztą też. Czytelnik nie uświadczy w komiksie zbyt wielkiej ilości słów, ale nie znaczy to, że należy przekartkować całość w kilka minut. Nad sekwencjami, nieraz mocno rozbudowanymi, warto skupić się bardziej. To więcej niż połowa frajdy płynącej z lektury albumu.

Scenariusz? W przypadku Sugar trudno mówić o złożonej historii. Większość to po prostu sceny z życia kotów, czasem bardzo dramatyczne i kończące się śmiercią zwierząt. Jak napisałby Vonnegut: zdarza się. Pomysł autora na fabułę komiksu nie jest jednak wadą; formuła, którą wybrał, dla tego rodzaju opowieści sprawdza się wręcz idealnie. I co z tego, że można streścić ją jednym krótkim zdaniem?

Albumowi Baekena trudno cokolwiek zarzucić. Rezultat jest w stu procentach taki, jaki powinien być, jednak po raz kolejny zaznaczam, że piszę to jako czytelnik całkowicie nieobiektywny (z kocimi pazurami przystawionymi to tętnicy szyjnej). Zastanawia mnie, jak odbierze ten komiks ktoś, kto nie ma z kotami nic wspólnego albo wręcz ich nie lubi (ale czy w ogóle warto pytać takich degeneratów o zdanie?). Może będzie uprzedzony, powinien jednak docenić realizację pomysłu, ciekawą warstwę graficzną i to, że może oglądać to wszystko z daleka, bez walającej się po dywanach sierści. Snikt!

Do ewentualnych komentujących: jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.

tekst: Michał Misztal, recenzja napisana w czerwcu 2015 roku, opublikowana wcześniej na stronie Gildii Komiksu

czwartek, 16 marca 2017

Nieskończona miłość, którą do ciebie czuję i inne historie [Paulo Monteiro] [recenzja]

Brak komentarzy:
Paulo Monteiro przygotował krótki zbiór swoich komiksowych opowieści połączonych, jak sam ujął to w swoim dzienniku, różnymi odcieniami miłości. Nieskończona miłość, którą do ciebie czuję i inne historie to rzecz bardzo niepozorna i wydaje mi się, że łatwo, zbyt łatwo będzie przejść obok niej obojętnie. W tych kilku historiach portugalskiego autora jest pewnego rodzaju trudna do zdefiniowania magia oraz pozbawiona banału czy sztuczności poetyckość, a wszystko to sprawia, że przeoczenie tej pozycji byłoby błędem. 

Monteiro przedstawia wiele rodzajów miłości, od chwytających za serce autobiograficznych opowieści o jego dziadku i, moim zdaniem najlepszej, ojcu, po rzeczy bardziej fantastyczne i dwuznaczne, skłaniające do dłuższego zastanowienia się nad lekturą. Są tu historie o tytułowej nieskończonej miłości, o której nie dowie się nikt poza odczuwającą ją osobą, o spotkaniu z ukochaną, o żołnierzach umierających na polu bitwy, niepokojące wizje ("Pachniesz trumną, ma miłości. Patynowa próchnica pokryła już twoje zęby, a twe piersi zapadają się w leniwym śnie"), płaczący krwią wisielcy, karaluchy składające jaja w ustach samotnego człowieka oraz dni spędzane przy stole w towarzystwie wina, chleba i oliwek, przy jednoczesnym patrzeniu na wróble i zazdroszczeniu im, że potrafią latać. Atmosfera komiksu potrafi przygnieść, tak pomysłami zawartymi w scenariuszu, jak również różnymi stylami rysowania, zazwyczaj prostego, ale sugestywnie oddającego to, co urodziło się w wyobraźni autora. Dobrze jest przeczytać coś takiego, momentami ciężkiego i przytłaczającego, nie pozwalającego czytelnikowi na swobodny oddech.

Ten komiks to krótka i mała, jednak warta polecenia uczta, w pewnej części dla oczu, ale przede wszystkim dla zmysłów. Sięgając po Nieskończoną miłość... nie nastawiałem się na nic konkretnego, tymczasem zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony i cieszę się, że miałem okazję przeczytać umieszczone tu opowieści Paulo Monteiro. Dopadły mnie z zaskoczenia, jak cichy zabójca. Nawet jeśli nie ujmę tego zbioru w moim prywatnym podsumowaniu najlepszych komiksów tego roku, na pewno będę pamiętał, żeby wyjąć go z półki oraz polecić każdemu, kto spyta mnie o dobrą lekturę.

Do ewentualnych komentujących: jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.

tekst: Michał Misztal, recenzja napisana w kwietniu 2013 roku, opublikowana wcześniej na stronie Gildii Komiksu

wtorek, 19 stycznia 2016

Najdłuższy dzień przyszłości [Lucas Varela] [recenzja]

Brak komentarzy:

Albumem Najdłuższy dzień przyszłości Lucas Varela debiutuje na polskim rynku, a jest to debiut zachęcający do lektury już samą okładką. Widnieje na niej między innymi postać trzymająca tajemniczą walizkę oraz futurystyczne miasto. Widać też loga dwóch konkurujących ze sobą korporacji. Wojna wisi w powietrzu, a piękny rysunek zapowiada bardzo pozytywne wrażenia wizualne. Czy ze scenariuszem będzie podobnie? 

W 2003 roku hiphopowa grupa Ugly Duckling wydała płytę Taste the Secret, płytę dość nietypową, bowiem opowiadającą o pracy raperów w fikcyjnej restauracji MeatShake, której głównym wrogiem była (także fikcyjna) wegetariańska Veggie Hut. W Najdłuższym dniu przyszłości również dochodzi do konfliktu pomiędzy spożywczymi korporacjami, choć ich potyczka jest zrealizowana z dużo większym rozmachem, a wszystko to w realiach science fiction, z udziałem robotów i zaawansowanych technologii. Gdy do zaciekłej walki dodamy obcego, który przybywa do miasta przyszłości z widoczną na okładce walizką, wszystko robi się jeszcze bardziej skomplikowane. 

Album argentyńskiego twórcy to komiks niemy, posługujący się (czasem chaotyczną, ale jednak zazwyczaj zrozumiałą) narracją tak charakterystyczną dla opowieści obrazkowych pozbawionych słów. Sama historia wciąga czytelnika w wir niesamowitych przygód – od samego początku dzieje się bardzo dużo, zaś pomysły autora przykuwają uwagę. Znalazło się tu miejsce na kilka ciekawych rozwiązań czy zwrotów akcji, a choć komiks raczej nie zmieni czyjegoś życia, zabawa w czasie czytania jest przednia. 

Okładka nie kłamała – strony wypełnione niewielkimi, ale szczegółowymi kadrami wyglądają naprawdę pięknie, od kreski po kolorystykę. Sama fabuła to ciekawa, przyjemna rzecz, w której można nawet doszukać się przesłania, jednak najbardziej fantastyczną sprawą w Najdłuższym dniu przyszłości są właśnie ilustracje. Varela, choć nie posługuje się czymś niespotykanym, stylem niewidzianym nigdzie indziej, złożył elementy związane z warstwą graficzną komiksu w taki sposób, że samo patrzenia na jego album, nawet bez śledzenia poszczególnych wątków, sprawia ogromną przyjemność. 

Najdłuższy dzień przyszłości to mała rzecz, która bardzo cieszy. Ciekawa, świetnie prezentująca się historia. Nic rewelacyjnego, ale z drugiej strony, na pewno komiks wyróżniający się pozytywnie spośród wielu innych. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Wróć do mnie, jeszcze raz [Bartosz Sztybor i Wojciech Stefaniec] [recenzja]

Brak komentarzy:

Bartosz Sztybor (scenariusz) i Wojciech Stefaniec (ilustracje) to nazwiska znane czytelnikom polskiego komiksu – w każdym razie tym, którzy nie sięgają po albumy z opowieściami obrazkowymi jedynie od święta. Obaj niejednokrotnie udowadniali, że każdy z nich cieszy się swoją renomą nieprzypadkowo. Wróć do mnie, jeszcze raz to efekt ich współpracy, zgodnie z opisem: komiks obyczajowy, romans, kryminał i komiks oniryczny w jednym. Ściślej: komiks o problemach z alkoholem i narkotykami oraz o jeszcze kilku innych, wynikających z tych pierwszych.

Scenarzysta napisał prostą historię; nigdzie nie pojawia się słowo "autobiograficzna", jednak w komiksie pada zdanie wypowiadane przez głównego bohatera-narratora: "Mam na imię B., choć każdy mówi mi Sz." – czy to i jeszcze kilka innych szczegółów można traktować jako danie czytelnikowi do zrozumienia, że Bartosz Sztybor opowiada o swoich własnych przeżyciach, nie jest do końca istotne, nie zmienia sensu Wróć do mnie, jeszcze raz, ale dla części odbiorców może być interesującą zagadką. Sama opowieść to nieskomplikowane pokazanie problemów protagonisty z dużą ilością różnorodnych, nie zawsze legalnych substancji, tego, co wynika z ich zażywania oraz niełatwych prób naprawienia szkód wyrządzonych samemu sobie i bliskiej kobiecie. Choć nieskomplikowane, nie znaczy, że kiepskie czy niepotrzebne, szczególnie kiedy do chleba powszedniego głównego bohatera dołożymy ilustrowane przez Wojciecha Stefańca oniryczne/narkotyczne sekwencje. Co prawda nie ma tu zwrotów akcji, fabuły wciągającej za pomocą licznych absorbujących uwagę wątków i postaci, jednak całość jest dobrze i logicznie złożona, w każdym razie na tyle, na ile pozwala świadomość alkoholika i ćpuna, do którego głowy jesteśmy zapraszani oraz którego wizje oglądamy. Scenariusz to interesująca rzecz, ale wygląda na to, że został napisany głównie po to, by dać się wyżyć Stefańcowi. 

Rysownikowi albumu zdarzało się już "odjechać" – czy to w Szelkach, do scenariusza Jerzego Szyłaka, czy napisanych i narysowanych w całości przez samego artystę Ludziach, którzy nie brudzą sobie rąk, ale ten komiks wydaje się być stworzony specjalnie po to, by przeszedł samego siebie. Jeśli znajdzie się czytelnik nieusatysfakcjonowany nikłą złożonością historii, przedstawiającej tak naprawdę jedynie kilka ledwo zarysowanych wątków, po skupieniu się na warstwie graficznej powinien zrozumieć, że taka a nie inna forma Wróć do mnie, jeszcze raz, jest całkowicie usprawiedliwiona. Nie lubię określeń takich jak "uczta dla oczu", ale ten album to faktycznie prawdziwa uczta dla oczu. I nie mam na myśli jedynie narkotycznych wizji bohatera; te zupełnie rzeczywiste również zostały wykonane po mistrzowsku, dla odmiany z dbałością o realizm i dużą ilość szczegółów. To Wojciech Stefaniec gra w tym komiksie pierwsze skrzypce, myślę, że przy całkowitej akceptacji Bartosza Sztybora; o to właśnie chodziło: pokazać, co potrafi ten ilustrator, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Udało się. A scenariusz, stanowiący tylko tło, jedynie odgrywa rolę, która była mu powierzona od samego początku.

Warto przeczytać ten album, zdecydowanie warto zobaczyć, co nawyprawiał na jego stronach Stefaniec. Czy warto mieć go na półce? O, tak. Czegoś, co wygląda tak dobrze, wręcz nie wypada na niej nie mieć.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

piątek, 23 października 2015

Czary Zjary [Simon Hanselmann] [recenzja]

Brak komentarzy:
ę
Rekomendując znajomym polską serię Wilq Superbohater, często wspominam, że jest to jeden z nielicznych komiksów, czytając które co chwilę głośno się śmieję, nawet kiedy jestem sam w domu. To reakcja silniejsza ode mnie. Po takiej pełnej wybuchów śmiechu lekturze czuję, że nie straciłem swojego czasu, a historia była dobra i zabawna. Wyobraźcie sobie więc komiks, przy którym nie śmieję się co jakiś czas, ale właściwie bez przerwy, mając jednocześnie świadomość, że z żartów zawartych na jego stronach nie do końca wypada się śmiać. Właściwie to wcale nie wypada. Mimo to przewraca się kolejne kartki, wzruszając ramionami na myśl o przyzwoitości.

Kupiłem Czary Zjary Simona Hanselmanna w czasie ostatniego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Przez kilka dni nosiłem ten album ze sobą, ale wcale go nie czytałem – robiły to inne osoby, wpadające na mnie i przeglądające moje komiksowe zakupy. Niemal każdy w jakiś naturalny sposób przysysał się do grubego, wydanego przez Timofa tomu, a potem przestawał reagować na otoczenie; tylko czytał i nie mógł przestać się śmiać. Przeglądnąłem kilka krótkich opowieści zawartych w komiksie i reagowałem podobnie, ale przekonałem się, jak działa to naprawdę dopiero w czasie powrotu pociągiem do domu: nieustanny śmiech, którego nie da się zatrzymać i zaskoczone spojrzenia ludzi wokół mnie. Odłożenie albumu na bok nie pomagało, powrót do lektury skutkował tylko tym, że kolejny wybuch śmiechu nakładał się na poprzedni, przez co mój niekontrolowany, głośny rechot zachowywał ciągłość. Do tego, żebym odłożył Czary Zjary do torby, zmusił mnie dopiero ból brzucha i to, że przecież ja też muszę czasem oddychać.

Czary Zjary są komiksem o grupce znajomych, w której znajdują się takie postacie jak czarownica Megg oraz Mogg (jej kot i jednocześnie druga połówka), Sowa i wilkołak Jones. Postacie te zajmują się głównie marnowaniem życia, zabijając czas (i pewnie siebie) wszelkiej maści narkotykami, ćpając wszystko, co tylko wpadnie im w ręce. Poza tym robią sobie kawały. Właściwie robią je głównie Sowie. Album jest naszpikowany wulgarnym słownictwem, przy jakim niektóre z epizodów Kaznodziei dałoby się czytać dzieciom na dobranoc, oraz skrajnie odrażającymi, często jednocześnie idiotycznymi zachowaniami głównych bohaterów. Brak tu wyszukanego humoru czy spektakularnych ilustracji. A jednak większość chorych opowieści zawartych w tej cegle czyta się świetnie. Można traktować to jako wyłącznie humorystyczny komiks albo jako rozciągniętą na niemal 400 stron autoterapię twórcy równie specyficznego jak historie, które tworzy. Po przeczytaniu całości i odłożeniu jej na kilka dni na półkę, do czytelnika może dotrzeć to, że niektóre scenki mają tak naprawdę gorzką wymowę. To też dobrze, bo dzięki temu Czary Zjary odbiera się na kilku poziomach. Ważne, że sprawdzają się również na tym najbardziej oczywistym, w formie szalonej komedii o ćpunach.

Album Hanselmanna wywołuje emocje i nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Jest też dowodem na to, że nawet do tego stopnia wulgarne opowieści mogą być pisane z finezją i że jest różnica pomiędzy wulgarnością a przezabawną wulgarnością. Dla mnie będzie to niewątpliwie jeden z najlepszych komiksów, jakie czytałem w tym roku, i coś, co uważam za obowiązkowy zakup dla każdego czytelnika historii obrazkowych.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

czwartek, 2 lipca 2015

Co tam czytam? [6] (Przypadek Pana Marka)

Brak komentarzy:
Wracamy do jednego z moich starszych pomysłów. Co tam czytam? to efekt chęci podzielenia się z Wami wrażeniami z lektury komiksów, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, czasem o jednej pozycji, czasem o kilku naraz, o serii, albumie lub o pojedynczym zeszycie. Taki jest plan.

Oczy mi się cieszą, kiedy widzę taką kreskę, a ręka od razu sięga do portfela. Nie potrafię tego wyjaśnić. Bardzo lubię minimalizm, nieraz udowadniający, że mniej naprawdę znaczy więcej. I nie interesuje mnie, że to, co w Przypadku pana Marka narysował Jan Mazur, na podobnym poziomie narysować mógłby ptawie każdy. Kupiłem i nie żałuję. To nie jest oczywiście komiks roku, ale sprawnie napisana, ciekawa, również minimalistyczna historia. I czy wspominałem coś o niezaprzeczalnym uroku tego rodzaju kreski? W wydanym przez Timofa niewielkim zeszycie wszystko gra, wszystko jest jak należy. Mam takie odczucie, że z powodu wyrzucenia wszelkich niepotrzebnych elementów nie ma tutaj nawet nad czym się rozpisywać. I choć nie ma też co porównywać Przypadku pana Marka do Goliata Toma Gaulda, po lekturze obu komiksów pozostaje bardzo podobna refleksja: ani jednego zbędnego słowa, ani jednej zbędnej kreski. Ciekawi mnie, czy autorowi wyszło to naturalnie, czy rzeczywiście musiał wyciąć kilka scen albo korciło go, żeby dodać coś więcej. Nawet jeśli tak, nie musiał. Polecam. Tuptuptup, szur szur.

wtorek, 10 czerwca 2014

Bohater [Flix] [recenzja]

Brak komentarzy:
Opowieści autobiograficzne mają to do siebie, że ich autorzy siłą rzeczy zawsze przedstawiają swoje życie do pewnego momentu, nie znając przyszłości. Można co prawda mówić o własnych doświadczeniach od narodzin aż do śmierci, a nawet po niej, tak jak choćby Kevin Spacey w „American Beauty”, ale jest oczywiste, że nie zrobi tego żaden prawdziwy człowiek. Flix, niemiecki twórca komiksów do tej pory znany rodzimemu czytelnikowi z albumów „Dziewczyny” i „Pamiętam, jak…”, spróbował jednak w „Bohaterze” tego dokonać. [więcej na stronie Booklips]

sobota, 27 kwietnia 2013

Przebudzone legendy: Oczy dla kruka [Adam Święcki] [recenzja]

Brak komentarzy:
Oczy dla kruka to czwarta część cyklu Przebudzone legendy, różniąca się od poprzednich zarówno wydawcą (wcześniej było to Studio Domino, teraz Timof i Cisi Wspólnicy) jak i podejściem do historii, która tym razem nie nawiązuje do wcześniejszych epizodów i jest niezależną opowieścią. [więcej na stronie Gildii Komiksu]

sobota, 10 marca 2012

Fotostory: Zanim zaczniemy [Dominik Szcześniak i Rafał Trejnis] [recenzja]

Brak komentarzy:
Serię Fotostory czytałem wcześniej w kolejnych numerach Ziniola i muszę przyznać, że choć zapamiętałem głównych bohaterów i kilka wątków, komiks Dominika Szcześniaka i Rafała Trejnisa nie utkwił mi w pamięci jako coś wyjątkowo ciekawego. Może przez moją awersję do bardziej rozbudowanych opowieści prezentowanych w krótkich odcinkach, na które zwykle trzeba długo czekać. Taka metoda publikacji często uniemożliwia mi wciągnięcie się w historię. Zbiorcze wydanie Fotostory uznałem za dobry pomysł na odświeżenie sobie serii bez wspomnianych przed chwilą niedogodności, ale nie nastawiałem się na zmianę swojej wcześniejszej opinii. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy po przeczytaniu całego tomu okazało się, że to dobry komiks. O wiele lepszy, niż wynikałoby to z moich wspomnień. [więcej na stronie Gildii Komiksu]

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Wybryki Xinophixeroxa [Tony Sandoval] [recenzja]

Brak komentarzy:
Tony'ego Sandovala kojarzę jedynie z pierwszego numeru Bicepsu, nie czytałem wydanych u nas Trupa i sofy oraz Nokturno. Coś mi jednak mówi, że wkrótce przeczytam, a przynajmniej obejrzę. Dzięki Wybrykom Xinophixeroxa zrozumiałem swój błąd.

Wcześniej dotarło do mnie, że ten komiks to "pretekstowy scenariusz i rewelacyjne ilustracje". Rzeczywiście, recenzja mogłaby ograniczać się do tego jednego zdania. Jeżeli ktoś szuka dobrej, wciągającej fabuły pełnej ciekawych wątków, pełnokrwistych bohaterów i zaskakujących zwrotów akcji, źle trafił. Wygląda na to, że Sandoval chciał sobie po prostu porysować, wcale nie potrzebował ambitnego pomysłu, więc napisał krótką historię o pozornie zabawnym, ale tak naprawdę bardzo niebezpiecznym demonie, historię, która w ogóle mnie nie wciągnęła, która po prostu jest i na tym kończy się jej rola. Później naszkicował i pomalował to w taki sposób, że byłbym idiotą, gdybym żałował, że kupiłem ten komiks.

Autor łączy tu piękne, spokojne (na samym początku wręcz sielankowe) wiejskie widoki ze skrajnie brutalnymi scenami, przy oglądaniu których mniej wrażliwi mogą poczuć coś nieprzyjemnego w głębi żołądka. W obu tych odsłonach Sandoval daje czytelnikowi jedne z najlepszych ilustracji, jakie miałem przyjemność oglądać w ostatnim czasie. Nie towarzyszy temu wszystkiemu myśl, że scenariusz mógłby być choć trochę ciekawszy, bo przecież wcale nie o to chodziło. Tytułowy Xinophixerox robi swoje, zaraża ludzi, mieszkańcy wioski zaczynają chorować, mordują się nawzajem, w paru momentach jest naprawdę krwawo. Gdyby ktoś nie zauważył napisu Tylko dla dorosłych! na okładce i zasugerował się zabawnym imieniem oraz wyglądem demona, czeka go spore zaskoczenie. W środku znajdzie trochę bluzgów, ale przede wszystkim brutalność ponad normę, włącznie z kobietą gwałconą (i jednocześnie rozrywaną) przez demona, wszystko pokazane bez jakichkolwiek zahamowań. I, powtórzę to jeszcze raz, od początku do końca narysowane w taki sposób, że można zbierać szczękę z ziemi.

Cztelnika sięgającego po Wybryki Xinophixeroxa czeka dużo więcej oglądania niż czytania, jednak jeżeli tylko nie będziecie oczekiwać niesamowitej fabuły (albo nie zrażą Was te wszystkie flaki, macki, krew i cała reszta), dobra zabawa jest właściwie gwarantowana. W tym przypadku pretekstowy scenariusz to nie wada.
stat4u