Metody Marnowania Czasu: Storm, tom 5: Uśpiona śmierć/Piraci z Pandarwii [Don Lawrence & Martin Lodewijk] [recenzja]

niedziela, 3 września 2017

Storm, tom 5: Uśpiona śmierć/Piraci z Pandarwii [Don Lawrence & Martin Lodewijk] [recenzja]


Kto zna Storma, po lekturze piątego tomu raczej nie będzie szczególnie zaskoczony. Owszem, zmieniają się niuanse (a nawet nazwiska na okładce), ale ogólny wydźwięk serii pozostaje ten sam. Przyjemnie jest patrzeć, jak ten komiksowy cykl rozwija się i rozrasta w złożoną, wielowątkową opowieść, pytanie tylko, jak wygląda ów rozwój oraz jak długo będzie warto go śledzić?

Piąte polskie wydanie zbiorcze Storma to powrót do tego komiksu Martina Lodewijka, pomysłodawcy oraz autora drugiego albumu serii. Napisał on historię Piraci z Pandarwii – za fabułę dziewiątego tomu cyklu, czyli Uśpionej śmierci, odpowiada dotychczasowy rysownik, Don Lawrence. Mimo tych kilku zmian niełatwo jest oprzeć się wrażeniu, że czytelnik ma w Stormie do czynienia z pewnym schematem – czyżby główny bohater znowu musiał ratować Rudowłosą? Zgadliście. Czyżby po raz kolejny spotykał grupę/rasę/plemię rządzone przez czarny charakter? A jakże. Oczywiście jak zazwyczaj mamy też odkrywanie nowych terytoriów, niespotykane dotąd w serii światy, ale nawet pomimo tego coraz głośniejszy jest sygnał alarmowy dający do zrozumienia, że większość z tego gdzieś już na stronach Storma było.

Czy to znaczy, że nadszedł czas, by zrezygnować? Moim zdaniem nie, bo komiks nadal daje masę dobrej zabawy – nawet, jeśli jej źródłem jest głównie to, z jaką ramotką ma do czynienia czytelnik. Im dalej w las, tym wyraźniej widać, jak naiwne z dzisiejszej perspektywy są te historie. Czasem wywołuje to uśmiech, a czasem irytację, ale częściej to pierwsze. O ilustracjach nie wspominam, bo te w dalszym ciągu budzą ogromny podziw, szczególnie dzięki krajobrazom oraz fantastycznym stworzeniom i maszynom, jakie widzimy w kadrach. Całość wychodzi bardziej na plus, choć nie ma już we mnie tego entuzjazmu i dziecięcej radości, z jaką podchodziłem do początku serii. Mam nadzieję, że w kolejnych wydaniach zbiorczych pojawi się coś, co pozwoli na powrót tych odczuć, bo naprawdę chcę polubić Storma tak, jak lubiłem go wcześniej.

Nadal polecam, tym razem z zastrzeżeniem, że choćby coś nawet nie powtarzało cały czas identycznego schematu, ale ciągle brzmiało bardzo podobnie, trudno będzie rekomendować to w nieskończoność. Storm nie jest komiksem wybitnym, który osiągnął perfekcję i jego kolejne odcinki mogłyby podobać mi się tak samo bez wprowadzenia istotniejszych zmian.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u