Metody Marnowania Czasu: bartosz sztybor
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bartosz sztybor. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bartosz sztybor. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Wróć do mnie, jeszcze raz [Bartosz Sztybor i Wojciech Stefaniec] [recenzja]

Brak komentarzy:

Bartosz Sztybor (scenariusz) i Wojciech Stefaniec (ilustracje) to nazwiska znane czytelnikom polskiego komiksu – w każdym razie tym, którzy nie sięgają po albumy z opowieściami obrazkowymi jedynie od święta. Obaj niejednokrotnie udowadniali, że każdy z nich cieszy się swoją renomą nieprzypadkowo. Wróć do mnie, jeszcze raz to efekt ich współpracy, zgodnie z opisem: komiks obyczajowy, romans, kryminał i komiks oniryczny w jednym. Ściślej: komiks o problemach z alkoholem i narkotykami oraz o jeszcze kilku innych, wynikających z tych pierwszych.

Scenarzysta napisał prostą historię; nigdzie nie pojawia się słowo "autobiograficzna", jednak w komiksie pada zdanie wypowiadane przez głównego bohatera-narratora: "Mam na imię B., choć każdy mówi mi Sz." – czy to i jeszcze kilka innych szczegółów można traktować jako danie czytelnikowi do zrozumienia, że Bartosz Sztybor opowiada o swoich własnych przeżyciach, nie jest do końca istotne, nie zmienia sensu Wróć do mnie, jeszcze raz, ale dla części odbiorców może być interesującą zagadką. Sama opowieść to nieskomplikowane pokazanie problemów protagonisty z dużą ilością różnorodnych, nie zawsze legalnych substancji, tego, co wynika z ich zażywania oraz niełatwych prób naprawienia szkód wyrządzonych samemu sobie i bliskiej kobiecie. Choć nieskomplikowane, nie znaczy, że kiepskie czy niepotrzebne, szczególnie kiedy do chleba powszedniego głównego bohatera dołożymy ilustrowane przez Wojciecha Stefańca oniryczne/narkotyczne sekwencje. Co prawda nie ma tu zwrotów akcji, fabuły wciągającej za pomocą licznych absorbujących uwagę wątków i postaci, jednak całość jest dobrze i logicznie złożona, w każdym razie na tyle, na ile pozwala świadomość alkoholika i ćpuna, do którego głowy jesteśmy zapraszani oraz którego wizje oglądamy. Scenariusz to interesująca rzecz, ale wygląda na to, że został napisany głównie po to, by dać się wyżyć Stefańcowi. 

Rysownikowi albumu zdarzało się już "odjechać" – czy to w Szelkach, do scenariusza Jerzego Szyłaka, czy napisanych i narysowanych w całości przez samego artystę Ludziach, którzy nie brudzą sobie rąk, ale ten komiks wydaje się być stworzony specjalnie po to, by przeszedł samego siebie. Jeśli znajdzie się czytelnik nieusatysfakcjonowany nikłą złożonością historii, przedstawiającej tak naprawdę jedynie kilka ledwo zarysowanych wątków, po skupieniu się na warstwie graficznej powinien zrozumieć, że taka a nie inna forma Wróć do mnie, jeszcze raz, jest całkowicie usprawiedliwiona. Nie lubię określeń takich jak "uczta dla oczu", ale ten album to faktycznie prawdziwa uczta dla oczu. I nie mam na myśli jedynie narkotycznych wizji bohatera; te zupełnie rzeczywiste również zostały wykonane po mistrzowsku, dla odmiany z dbałością o realizm i dużą ilość szczegółów. To Wojciech Stefaniec gra w tym komiksie pierwsze skrzypce, myślę, że przy całkowitej akceptacji Bartosza Sztybora; o to właśnie chodziło: pokazać, co potrafi ten ilustrator, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Udało się. A scenariusz, stanowiący tylko tło, jedynie odgrywa rolę, która była mu powierzona od samego początku.

Warto przeczytać ten album, zdecydowanie warto zobaczyć, co nawyprawiał na jego stronach Stefaniec. Czy warto mieć go na półce? O, tak. Czegoś, co wygląda tak dobrze, wręcz nie wypada na niej nie mieć.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Biceps #7 [recenzja]

Brak komentarzy:

Stara śpiewka: komiksowe magazyny w Polsce nie mają łatwo. Nie jest ich wiele i przypuszczalnie nie z powodu zbyt wielkiej liczby potencjalnych czytelników. Sporo przestało być wydawanych niekoniecznie dlatego, że były kiepskie. Wydaje mi się, iż zamiast magazynu komiksowego, większość grupy docelowej tego typu wydawnictw preferuje po prostu zakup komiksu. Do tego historie w periodykach to często krótkie, kilkustronicowe strzały, zapominane bardzo szybko po lekturze. Krótko mówiąc, nie ma lekko. Widzą to chyba też redaktorzy wyrobu zinopodobnego, jak wciąż nazywany jest Biceps. Niedawno, po naprawdę długiej przerwie, ukazał się jego siódmy numer. 

Już we wstępie Łukasz Mazur wypowiada się w pesymistycznym tonie, dając do zrozumienia, że najnowsza odsłona magazynu może być jednocześnie ostatnią. Pojawiają się takie wypowiedzi jak "Zabawa w wydawnictwo jest tyle satysfakcjonująca co i – po jakimś czasie – męcząca" oraz "(...) kolejny rok robi się tę samą rzecz". Byłoby szkoda, choć w pewnym sensie doskonale to rozumiem. Bo i numer siódmy to z grubsza to samo, co w numerach poprzednich, a nawet w poprzednich numerach innych komiksowych magazynów. Trochę krótkich komiksów i trochę publicystyki. Formuła jest przecież zawsze mniej więcej taka sama, choć trzeba przyznać, że redaktorzy Bicepsa razem z zaproszonymi twórcami radzą sobie z jej realizacją bardzo dobrze. Dlatego właśnie byłoby szkoda, gdyby już nie pojawił się kolejny numer. 

Załoga tworząca komiksy w siódmym Bicepsie to między innymi Boulet, Tomasz Samojlik, Michał Śledziński, Grzegorz Janusz, Tomasz Niewiadomski, Anna Krztoń, Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki oraz Igor Baranko. Niewątpliwie mocna ekipa. Znane nazwiska, w tym większość, których raczej można się było spodziewać. Podobnie jest z publicystyką, w moim przypadku jak zwykle ulubionym punktem bicepsowego programu: Łukasz Mazur, Tomasz Pstrągowski (bardzo smutny tekst o końcu Komiksomanii), Szymon Holcman, Przemysław Pawełek, Daniel Gizicki, Paweł Deptuch czy Jerzy Łanuszewski napisali ciekawe rzeczy, szkoda tylko, że przy niektórych tytułach widnieje dopisek z datą powstania tekstu – okolice wakacji 2014 – co tylko przypomina o niezbyt regularnych odstępach czasu pomiędzy publikacją poszczególnych numerów magazynu. 

Jest dobrze i jednocześnie źle. Dobrze, bo Biceps to wciąż periodyk trzymający poziom. Źle, bo wygląda na to, że dołączy do tych, których już wśród nas nie ma. Źle, bo jest ogólnie źle z magazynami komiksowymi. Wiem, że się powtarzam, zresztą wspominam to przy każdej możliwej okazji, a wspominam, bo bardzo nad tym ubolewam. Oprócz samych albumów i zeszytów potrzebuję też takich wydawnictw. Liczę na to, że redakcja poczuje potrzebę zrobienia następnego numeru. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

poniedziałek, 3 czerwca 2013

It's Not About That [Bartosz Sztybor i Piotr Nowacki] [recenzja]

Brak komentarzy:
It's Not About That, komiks napisany przez Bartosza Sztybora, narysowany przez Piotra Nowackiego i pokolorowany przez Łukasza Mazura, opowiada o losach robota-lokaja usługującego pewnej rodzinie. To dość monotonne zajęcie, zgodnie z tekstem na ostatniej stronie okładki: "Śniadanie, obiad, kolacja, podlanie ogródka, wysprzątanie domu, przycięcie żywopłotu". Tak właśnie wygląda codzienność głównego bohatera, jednak jeszcze tylko przez kilka dni, które musi przepracować przed zasłużoną emeryturą. W oczekiwaniu na odpoczynek i pomiędzy kolejnymi zajęciami w domu swoich właścicieli, nasz robot próbuje nawiązać kontakt z podobnym do siebie mechanicznym lokajem zajmującym się jego sąsiadami oraz doświadcza niezbyt przyjemnej niechęci ze strony ludzi, dla których pracuje, zacierających ręce na widok reklamy nowego, lepszego modelu służącego. Mimo to sprawy mają się całkiem dobrze, dopóki pamięta o tym, co nastąpi już niedługo. [więcej na stronie Gildii Komiksu]
stat4u