PRZECZYTANE📚📜
▶️Dandadan, tom 1 [Yukinobu Tatsu]
▶️Produkt #24
▶️Drużyna do zadań specjalnych [Marcin Mortka]
POGRANE🎮🕹
▶️Neverwinter Nights
▶️Cyberpunk 2077
POOGLĄDANE🎬📽️
▶️Złoty kompas
▶️Superman - zwiastun [James Gunn]
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą superman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą superman. Pokaż wszystkie posty
sobota, 25 stycznia 2025
Metody Marnowania Czasu #02(04)/2025 | Przeczytane, Pograne, Pooglądane #4 [podcast]
Brak komentarzy:
Labels:
cyberpunk 2077,
dandadan,
dc,
filmy,
gry,
gry na ekranie,
komiksy,
książki,
kultura gniewu,
manga,
marcin mortka,
michał śledziński,
neverwinter nights,
podcast,
produkt,
superman,
yukinobu tatsu,
złoty kompas
Posted by
Michał Misztal
poniedziałek, 31 marca 2014
Superman: Kuloodporny [Grant Morrison & Rags Morales] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
dc,
egmont,
grant morrison,
komiksy,
opublikowane poza blogiem,
rags morales,
recenzje,
superman
Posted by
Michał Misztal
Kiedy po lekturze przeciętnych „Technik zastraszania” zapoznałem się z komiksem „Superman i Ludzie ze Stali”, kolejną pozycją spod szyldu Nowego DC Comics, byłem zaskoczony dwiema rzeczami. Po pierwsze, zdziwiło mnie, że można stworzyć gorszą fabułę od tej, którą przedstawił Tony S. Daniel w swojej opowieści o Batmanie. Po drugie, nie mogłem uwierzyć, że mam do czynienia z historią napisaną przez Granta Morrisona – scenarzystę wprawdzie kontrowersyjnego, jednak w mojej opinii z reguły stającego na wysokości zadania. Zaskoczenie było tym większe, że przecież „All-Star Superman” tego samego autora był rewelacyjną opowieścią, wypełnioną po brzegi świetnymi pomysłami. Tymczasem ostatni syn planety Krypton z „The New 52” okazał się zaledwie cieniem herosa uwiecznionego na kartach wyżej wymienionego tytułu. [więcej w najnowszym numerze ArtPapieru]
poniedziałek, 21 marca 2011
Superman: Red Son [Mark Millar, Dave Johnson & Kilian Plunkett] [recenzja]
14 komentarzy:
Labels:
dave johnson,
dc,
elseworlds,
killian plunkett,
komiksy,
mark millar,
recenzje,
superman
Posted by
Michał Misztal

Pomysły Millara nie opierają się wyłącznie na prostym odwróceniu ról: Superman był Amerykaninem, teraz jest komunistą, Batman chronił Gotham, teraz walczy o wolność w Związku Radzieckim i ma nieco cieplejszą czapkę, i tak dalej. Zmian jest dużo więcej i na pewno będą sporą niespodzianką. Na przykład znana wszystkim Lois Lane, bez Clarka Kenta staje się Lois Luthor, a sam Lex to naukowiec próbujący udaremnić plany głównego bohatera tej opowieści, ale w trochę inny sposób niż zwykle. I z trochę innych powodów. Scenarzysta bawi się oczekiwaniami odbiorców; nigdy nie wiadomo, w jakiej roli zobaczymy postacie, które dobrze znamy z czytanych wcześniej przygód jednego z najbardziej znanych komiksowych superherosów.


Miniseria napisana przez Marka Millara to lektura na więcej niż jeden raz, więc naprawdę warto w nią zainwestować. Sama opowieść powinna spodobać się przede wszystkim osobom dobrze zaznajomionym ze światem Supermana, wyłapią w niej dużo więcej nawiązań i smaczków niż przeciętny czytelnik (czyli na przykład autor tej recenzji), ale zabawa i tak jest przednia, od pierwszych stron aż do samego końca. Sam pomysł na finał może zdziwić i zostać uznany za taki sobie, jednak nawet jeśli... co tam, to przecież i tak Elseworld, w dodatku bardzo dobry. Napisałbym, że Red Son to najlepsza rzecz, jaką czytałem w ciągu paru ostatnich tygodni, ale kilka dni temu pochłonąłem drugi TPB serii Scalped, więc nie napiszę. Napiszę za to, że polecam jak cholera. Sam pomysł zachęca do sprawdzenia komiksu, a potem jest jeszcze ciekawiej, więc wiecie, co z nim zrobić.
W następnym odcinku (najprawdopodobniej):
Scalped: Casino Boogie [Jason Aaron & R.M. Guéra]
czwartek, 15 października 2009
Whatever Happened to the Man of Tomorrow [Alan Moore & Curt Swan] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
alan moore,
curt swan,
dc,
komiksy,
recenzje,
superman
Posted by
Michał Misztal

Whatever Happened to the Man of Tomorrow mówi o tym, jak wyglądałby koniec Supermana, gdyby rzeczywiście miał kiedykolwiek nastąpić. Alan Moore zabrał się do scenariusza z właściwym sobie kunsztem i przemyśleniem każdego szczegółu od początku do końca, czytelnik otrzymuje więc naprawdę dobrą pozycję, nawet jeśli (tak jak ja) nie jest wielkim entuzjastą Człowieka ze Stali. Jeśli zaś nim jest, dostaje paczkę pełną wspomnień i odniesień do historii tej postaci wprost od szalonego geniusza. Moore jak zwykle napisał złożoną historię pełną smaczków, z plejadą bohaterów i antybohaterów, dodatkowo opatrzoną zaskakującym finałem. Zwykli czytelnicy powinni być bardzo zadowoleni, a fani gościa z wielką literą S na klacie mogą się nieźle wzruszyć.

Historia zilustrowana przez Curta Swana, osobę długo związaną z Supermanem, jest tak naprawdę wywiadem, jaki udziela Lois Elliot (znana kiedyś jako Lois Lane) Timowi Crane'owi, reporterowi pracującego dla The Planet. Rozmowa ma dotyczyć ostatnich dni przed zniknięciem i domniemaną śmiercią Supermana. Lois, obecnie żona Jordana Elliota, opowiada o chwilach poprzedzających to zaskakujące wydarzenie, kiedy względny spokój został przerwany niemal jednoczesnym atakiem grupy wrogów Człowieka ze Stali, na domiar złego nie zawsze działających w zwykły dla siebie sposób. Akcja goni akcję, od ataku Bizarro, poprzez ujawnienie ukrytej tożsamości Clarka Kenta (Moore celowo zrobił to w tak zabawny sposób, po którym zastanawiałem się "Ha, czemu przez tyle lat żaden z przeciwników Supermana nie wpadł na coś tak prostego?"), po którym czytamy: "It was him all the time! He just combed his hair and stuck on a pair of glasses! Ha ha ha! What a great gag!", aż do wydarzeń jeszcze gorszych w skutkach. Czytelnik dowiaduje się, co spotkało każdą z bliskich Supermanowi osób. Komiks jest krótki, ale wypełniony po brzegi wydarzeniami złożonymi w całość tak, jak tylko szalony Alan Moore potrafi. Jeśli to naprawdę miałby być koniec Supermana, nie wyobrażam sobie lepszego podsumowania jego przygód. I to mrugnięcie okiem na ostatniej stronie...

We wstępie czytamy, że kiedy Julius Schwartz spożywał śniadanie z Moorem i powiedział mu o trudnych poszukiwaniach scenarzysty do ostatniej historii o Supermanie, Moore wstał, oplótł rękami jego szyję i powiedział, że zabije Schwartza, jeśli ten nie pozwoli mu jej napisać. Widać, że Moore'owi bardzo zależało na tym komiksie, i bardzo dobrze. Żartobliwe (chociaż z takim wariatem jak autor Watchmen chyba nigdy nic nie wiadomo) karalne groźby opłaciły się, skoro między innymi w ich efekcie powstała tak dobra opowieść.
piątek, 11 września 2009
All-Star Superman [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]
Brak komentarzy:
Labels:
all-star,
dc,
frank quitely,
grant morrison,
komiksy,
recenzje,
superman
Posted by
Michał Misztal

Nie będę chyba zbyt oryginalny, jeśli stwierdzę, że nie lubię Supermana - większość przeczytanych przeze mnie komiksów z jego udziałem wydaje mi się zbyt sztampowa, a klasyczny wizerunek naszego bohatera to śmieszny harcerzyk w niebieskich kalesonach. W wyniku mojego uprzedzenia (trwającego chyba jeszcze od czasów TM-Semic) nie poświęcałem należytej uwagi przygodom ostatniego syna planety Krypton, ale zawsze znajdzie się parę wyjątków, dla których warto zmienić zwyczaj. Niejednokrotnie przekonałem się, że genialny scenarzysta potrafi stworzyć niesamowity komiks, nawet jeśli jego bohaterem jest ktoś taki jak Clark Kent. Jednym z takich wyjątków jest historia napisana przez Granta Morrisona, którą narysował Frank Quitely - All-Star Superman. Jest to jednocześnie powód, dla którego postaram się poszukać innych wartościowych opowieści o tej postaci, ponieważ, jak się okazuje, jednak warto. Po przeczytaniu 12-zeszytowej historii Morrisona stwierdzam, że zdecydowanie warto.
Grant Morrison (wspominam tu o nim po raz pierwszy) to autor scenariuszy, którego należy się bać. Jego opowieści są tak dziwne, że nie wierzę w możliwość pisania ich bez udziału twardych narkotyków, w szczególności tych wywołujących halucynacje. Żarty żartami (chociaż, kto wie?), ale sens jego niektórych prac zupełnie do mnie nie dociera (chodzi mi na przykład o The Mystery Play), z kolei przy innych zastanawiam się, czy są dziełem szalonego geniusza czy po prostu szaleńca (tego typu przemyślenia miały miejsce zwłaszcza podczas przygody z komiksem Flex Mentallo). Gość bywa bardzo nieprzystępny i trudny w odbiorze, niemniej jednak wysiłek włożony w czytanie jego opowieści (o których postaram się tu sukcesywnie pisać) często jest wynagradzany. Jeśli jeszcze nie znasz twórczości Granta, polecam jednak zapomnieć o tym, co stwierdziłem przed chwilą i sięgnąć po All-Star Superman, przy którym zamiast zastanawiać się, o co tu chodzi, można powrócić do dzieciństwa i bezpretensjonalnego akceptowania perypetii pań i panów w zabawnych kostiumach.

Może porównanie nie jest zbyt trafne, ale czytając All-Star Superman, myślałem to samo, co przy oglądaniu niektórych skeczy Monty Pythona: "Gdybym ja na to wpadł, uznałbym to za kiepski i nieciekawy pomysł". A jednak śmiałem się z takich odpałów jak samoobrona przed owocami i podobnie było podczas lektury dzieła Morrisona. Co prawda nie śmiałem się, ale byłem bardzo zadowolony. Ilość pomysłów, jakie autor zmieścił w tych dwunastu zeszytach naprawdę powala, a większość z nich jest tak chora i wykręcona, że przedstawienie ich w sposób sprawiający czytelnikowi przyjemność zakrawa na prawdziwy wyczyn. Zdaje się, że Grant postanowił wpakować do swojej historii dosłownie wszystko, co przyjdzie mu do głowy, choćby nie wiem jak niedorzecznego (na przykład zagrożenie ze strony kwadratowej Ziemi) i zaprezentowanie tego tak, że wkręcamy się w wir wydarzeń zamiast myśleć, że tak właściwie to wszystko nie ma sensu. Wyszło znakomicie. Jestem pewny, że nie tylko ja bawiłem się jak dziecko. Morrison w pełni wykorzystał potencjał "All-Starów", czyli pełną dowolność w interpretacji znanych już losów dawno przestarzałych lub dawno uformowanych bohaterów. Frank Miller nie podołał, za to szalony Szkot nie tylko pokazał pazury, ale wręcz nie zawahał się ich użyć.
Na tylnej okładce pierwszego z dwóch TPB można przeczytać, że All-Star Superman zabiera Człowieka ze Stali jednocześnie z powrotem do korzeni i w przyszłość. Chyba nie można ująć tego w lepszy sposób.

Jakby mało było genialnego scenariusza, warstwa wizualna w pełni mu dorównuje. Frank Quitely pokazał, na co go stać - ilustracje są proste i przystępne, zupełnie jak fabuła (łatwa w odbiorze mimo popieprzonych pomysłów). Nie ma tu fajerwerków, które byłyby zupełnie nie na miejscu. Jest czytelnie i bardzo kolorowo, przez co pozostajemy w przekonaniu, że wróciliśmy do dzieciństwa. Do czasów, kiedy komiksy superbohaterskie wcale nie wydawały się głupie i prostackie... z tą różnicą, że All-Star Superman rzeczywiście taki nie jest. Jest wszystkim tym, czym powinny być opowieści obrazkowe z tamtego okresu. To najlepsza jak dotąd historia z udziałem Supermana, jaką czytałem - przekonująca mnie do sięgnięcia po kolejne.
A zaczyna się od tego, że w wyniku intrygi Lexa Luthora nasz bohater staje się silniejszy niż kiedykolwiek, ale jednocześnie jego organizm nie może poradzić sobie z nadmiarem energii, w związku z czym... Superman umiera. Musi więc przygotować bliskich oraz resztę świata na swoje odejście. Gwarantuję, że będziesz się świetnie bawił sprawdzając, co zrobi.

Subskrybuj:
Posty (Atom)