Metody Marnowania Czasu: tony moore
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tony moore. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tony moore. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 października 2019

The Walking Dead [podsumowanie serii]

Brak komentarzy:

No i po Żywych Trupach, o czym wie już pewnie każda osoba zainteresowana komiksami. Piszę o tym ze sporym opóźnieniem, jednak zaraz po fakcie było to sporą niespodzianką: Image opublikowało nawet zapowiedzi kilku fikcyjnych numerów razem z ich okładkami. Co ja na to?

piątek, 16 października 2009

Battle Pope [Robert Kirkman & Tony Moore] [recenzja]

1 komentarz:

Bardzo lubię scenariusze Kirkmana, chociaż miałem do czynienia jedynie z dwoma seriami jego autorstwa - z The Walking Dead jestem na bieżąco, przeczytałem też dwa pierwsze Trade'y komiksu Invincible. Jak dotąd było świetnie, niestety po raz pierwszy trafiłem na pracę twórcy Żywych Trupów, która zupełnie mi się nie spodobała. Miniseria Battle Pope, jakkolwiek potencjalnie atrakcyjna, w moich oczach okazała się męczącym niewypałem.


Pomysł był taki: mamy mało religijnego Papieża, który traktuje swoje obowiązki niezbyt poważnie, za to lubi sobie wypić, zapalić i przede wszystkim zabawić się z kobietami (najlepiej kilkoma jednocześnie). W czasie jego pontyfikatu Bóg postanawia osobiście powiedzieć ludziom, że ich porzuca, ponieważ są źli i nie zasługują na jego wsparcie, w związku z czym Ziema zostaje zaatakowana przez demony z Piekła. Papież, którego stanowisko z wiadomych przyczyn straciło na znaczeniu, wdaje się w kilka walk, umiera, a potem zostaje wskrzeszony przez Boga i obdarzony misją do wykonania oraz nadnaturalnymi mocami. Podejmuje się ukończenia zadania, nie chcąc jednocześnie rezygnować ze swoich upodobań.

Szczerze? Wydawało mi się, że ktoś taki jak Robert Kirkman da radę zrobić z takiego tematu coś naprawdę dobrego i zabawnego. Kontrowersja + dobry scenarzysta = ciekawy komiks, tak przynajmniej zakładałem. Mam dystans do spraw poruszanych w tej historii i niespecjalnie rusza mnie pomysł na wojowniczego i sprośnego Papieża - może być kontrowersyjnie, ale jednocześnie zabawnie i z zachowaniem dobrego smaku (pomysłowe przekraczanie tej granicy również nie byłoby dla mnie oburzające). Szkoda, że punkt wyjścia do żartów (czyli pijący, palący, bijący i pieprzący Papież) jest jednocześnie miejscem, w którym Battle Pope utknął - dowcipy polegają prawie wyłącznie na tym, że główny bohater pije, pali, bije demony i pieprzy właściwie wszystko co się rusza i jest przedstawicielką płci przeciwnej, niezależnie od pochodzenia i wieku, łącznie z (uwaga spoiler) Matką Boską. Poza tym bez przerwy biega za nim Jezus, tutaj przedstawiony jako - mówiąc wprost - niedorobiony frajer w hawajskiej koszuli i cierniowej koronie. Widać, że Kirkman nie chciał pokazywać środkowego palca chrześcijanom, a jedynie głupio sobie pożartować - wszystko jest tu przedstawione w miarę luźno (na tyle, na ile da się w taki sposób przedstawić wspólne zabawy Papieża i Matki Boskiej), co nie zmienia faktu, że humor stoi na żenującym poziomie - tego typu dowcipom potrzeba czegoś dodatkowego, co uczyniłoby je naprawdę zabawnymi. Czegoś, czego w moim odczuciu tutaj nie ma. Nie ma też dobrej fabuły, jedynie picie, pieprzenie i kopanie tyłków demonom. Parę razy się uśmiechnąłem, ale ogólnie - nuuuda.


O rysunkach Tony'ego Moore'a pisałem już przy okazji tekstów o The Exterminators i The Walking Dead, tutaj dodam tylko, że w przypadku Battle Pope'a prace tego bardzo dobrego ilustratora podobają mi się nieco mniej. No, może niekoniecznie same szkice, ale całość - mam wrażenie, że wina leży bardziej po stronie kolorysty. Tak czy inaczej, warstwa graficzna bije na głowę kulejącą treść.

Zdaję sobie sprawę, że Battle Pope może się spodobać i zapewne spodoba się wielu osobom, ale dla mnie ten komiks jest głupi. Nie głupi i śmieszny, co byłoby do zaakceptowania, ale zwyczajnie głupi. Nie zachęcam do lektury.

piątek, 25 września 2009

The Exterminators: Insurgency [Simon Oliver & Tony Moore] [recenzja]

Brak komentarzy:
Na zły początek...
Ostatnio piszę tu niemal codziennie, wypada więc poinformować, że nastąpi dwudniowa przerwa - nie ma mnie w sobotę i w niedzielę. Nie będzie mnie też przez tydzień od przyszłej środy, ale o tym jeszcze przypomnę. Póki co...


Ostatni raz wspominałem o The Exterminators niemal 30 wpisów temu i, szczerze mówiąc, jestem trochę zdziwiony. Naprawdę nie wiem, jak mogłem napisać, że seria Olivera i Moore'a jest "tak samo dobra jak Y: The Last Man". Dowaliłem do pieca. Rzeczywiście, mój entuzjazm po przeczytaniu Bug Brothers był ogromny, ale z perspektywy czasu wygląda to tak, że komiks o przygodach ostatniego mężczyzny to pierwsza liga, natomiast The Exterminators jest jedynie przyzwoitą i nieźle wykręconą rozrywką. Na swój sposób także żałosną, co nie przeszkadzało mi wcześniej (wiedziałem, że przecież poniekąd o to właśnie chodzi), ale przy drugim TPB zaczęło trochę drażnić.

Niestety, poziom wykręcenia przekroczył mój poziom odporności na głupotę. Kaznodziei często zdarzało się balansować na granicy, ale przynajmniej w moim odczuciu albo jej nie przekraczał, albo robił to w akceptowalny sposób. Komiks The Exterminators wszedł na nieco inny poziom szaleństwa; czarny humor i mrok panujący w poprzednim tomie sprawiał, że mogłem znieść wiele i oglądać całość z dystansem, ale tutaj - przyznam, że nie wiem dlaczego - tego zabrakło, szczególnie od #9 zeszytu. Kiedy wyszło na jaw, że [spoiler] w grę może wchodzić reinkarnacja okrutnego i czczącego insekty władcy Egiptu, pomyślałem sobie "Hell no!". Spodziewałem się czegoś innego - takie rozwiązanie nie pasuje mi do historii, wygląda naiwnie i głupio nawet w porównaniu z resztą wątków. Na domiar złego, całość zakończyła się kąpielą głównych bohaterów w gównie oraz kilkoma bezsensownymi kwestiami.

Tak, rzeczywiście czegoś zabrakło - rysunki wciąż są świetne, scenariusze właściwie nie odbiegają poziomem od poprzednich, więc teoretycznie powinienem cieszyć się dalej, ale tak nie jest. Może to moje podejście uległo zmianie? Przekonam się po trzecim TPB. Póki co nie polecam już tak stanowczo jak ostatnio.

niedziela, 7 grudnia 2008

The Exterminators: Bug Brothers [Simon Oliver & Tony Moore] [recenzja]

Brak komentarzy:

Whoa! Jeden z lepszych komiksów, jakie ostatnio czytałem, z miejsca zostaję fanem i zbieram pieniądze na kolejne Trade'y. Po zapoznaniu się z pierwszym tomem aż nie chce mi się wierzyć, że seria została anulowana z powodu niskiej sprzedaży zarówno zeszytów, jak i wydań zbiorczych. Planowano 50 numerów, ale ostatecznie komiks dokonał żywota na "The Exterminators" #30.

O czym jest ta historia? Ze wstępu Josha Olsona dowiadujemy się, że teoretycznie jest to typowy komiks opowiadający o drużynie posiadającej specjalne umiejętności, opisujący jej walkę ze złem oraz efekty tej walki. I zgadza się, tyle że tą drużyną są tępiciele pozbywający się z mieszkań niechcianych lokatorów takich jak karaluchy czy szczury. Seria jest pokręcona jak "Kaznodzieja" (chodzi mi o poziom pokręcenia, nie o jego typ - nie spodziewajcie się seksu z mięsem i odgryzania genitaliów), strasznie zabawna, a jednocześnie mroczna i tajemnicza - cały czas czujesz, że za chwilę stanie się coś strasznego. I dzieje się - mamy do czynienia z nowym rodzajem karaluchów, z dziwnym spiskiem, tajemniczym pudełkiem. Wszystko wygląda na drobiazgowo zaplanowane, odpowiedzi dostajemy bardzo powoli, a jednocześnie pojawiają się nowe zagadki. Przygody Henry'ego Jamesa, który świeżo po wyjściu z więzienia zatrudnia się w firmie ojczyma zajmującej się wyżej wymienionymi stworzeniami powinny zadowolić wielu fanów komiksu. Bardzo chciałbym zobaczyć je na polskich półkach.

Jeśli chodzi o ilustracje, też jest świetnie - ich autorem jest znany z pierwszego tomu "Żywych Trupów" Tony Moore. Tym razem mamy okazję zobaczyć jego prace w kolorze i nie ma się do czego pryzczepić (chociaż... na niektórych kadrach Henry bardzo przypomina Shane'a z "The Walking Dead", ale może to tylko moje subiektywne odczucie). Rysunki bardzo dobrze ukazują ten jednocześnie ohydny i zabawny świat pełen niebezpiecznych robaków.

Pozostaje mi rozejrzeć się za kolejnym tomem. Może trochę przesadzę z entuzjazmem, ale dla mnie to seria tak samo dobra jak "Y: The Last Man". Zobaczymy, czy to samo stwierdzę po lekturze zakończenia.

niedziela, 26 października 2008

The Walking Dead [Robert Kirkman & Charlie Adlard] [recenzja]

Brak komentarzy:

Z początku były świetne rysunki, ale wtórny scenariusz nie pozwalał odebrać tego komiksu z entuzjazmen. Ot, świat opanowany przez Zombie, kilka osób przeżyło i próbuje utrzymać ten stan. Nie wiem jak Tobie, ale mi się to z czymś kojarzy. Poza bardzo dobrym i poruszającym zakończeniem, pierwszy Trade serii "The Walking Dead" nie zapowiadał tego, co miało nastąpić później. Obecnie "Żywe trupy" (pod tą nazwą odnajdziesz komiks w polskich księgarniach, a uwierz, że warto go pouszkać) liczą sobie 53 zeszyty, opowieść ciągle się toczy, a ja już chcę wiedzieć, co nastąpi dalej. Seria trzyma w napięciu i nie pozwala oderwać oczu od wydarzeń rozgrywających sie na mrocznych, czarno-białych rysunkach Charliego Adlarda, który po pierwszym TPB zastąpił Tony'ego Moore'a. Zdaniem niektórych zmiana ta nie wyszła "Żywym trupom" na dobre, ale nawet oni muszą przyznać, że Adlard się wyrobił i jego kreska świetnie pasuje do klimatu komiksu. Przy okazji, mała ciekawostka: polskiemu czytelnikowi rysownik znany jest z wydawanego przez TM-Semic "Z Archiwum X", chociaż gdybym o tym nie przecztał, nigdy w życiu bym się nie domyślił.


"The Walking Dead" to historia typu "kto przeżyje, kto zginie", a Kirkman potrafi sprawić, że śmierć i cierpienia bohaterów (nawet tych negatywnych, na przykład w jednej z mocniejszych scen z łyżką) nie są dla nas obojętne. Widzimy, do czego zdolni są ludzie w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, obserwujemy ich interakcje oraz to, jak sobie radzą (bądź dużo częśćiej: jak sobie nie radzą) z otaczającym ich szaleństwem. To robi wrażenie. Całość trawi się strasznie szybko, długie dialogi oraz sceny akcji, gdzie praktycznie nie ma nic do czytania, są świetnie wyważone. Wtórność z pierwszego TPB została zastąpiona świetnymi pomysłami oraz dobrze skonstruowanymi i wiarygodnymi postaciami. Nikt nie jest bezpieczny, a czytelnik jest wielokrotnie zaskakiwany, na przykład kiedy krzywda zostaje wyrządzona osobom teoretycznie nietykalnym. Robert Kirkman zgotował swoim bohaterom prawdziwe piekło i potrafi dręczyć ich bez żadnych skrupułów. A ja muszę przyznać, że patrzę na to wszystko z fascynacją i już nie mogę doczekać się reszty. Chcę zobaczyć kolejne przeszkody i to, jak wykreowani przez scenarzystę ludzie z krwi i kości (bo właśnie takie sprawiają wrażenie) poradzą sobie z tym, co ich spotka... lub nie poradzą. Wszystko jest możliwe.
stat4u