Pomijając Fistaszki, z wielu powodów lekturę obowiązkową dla każdego czytelnika opowieści obrazkowych, nigdy nie miałem większej styczności z paskami komiksowymi. Tak jakoś wyszło. Śledzenie tego typu serii na bieżąco w prasie nie wydaje mi się możliwe, a jeśli chodzi o paski publikowane w Internecie, mam awersję do czytania z ekranu monitora; wolę przeczytać 500 stron wydrukowanych na papierze niż 20 w sieci. Pozostają drukowane wydania zbiorcze, ale te jakoś nigdy nie były moim priorytetem. PvP kupiłem bardziej z głupoty, niż z entuzjazmu. Niby rozmiar się nie liczy, ale kiedy zobaczyłem tę cegłę, pomyślałem, że muszę to mieć. Wiem, niepoważne podejście. Oczywiście wcześniej sprawdziłem, czym jest seria Scotta Kurtza, trochę poczytałem o nagrodach, jakie dostała (między innymi Eisner za najlepszy komiks cyfrowy w 2006 roku) i rzeszy fanów, ale koniec końców tak naprawdę liczyło się przede wszystkim to, że PvP Awesomology, antologia wydana z okazji dziesięciolecia publikowania komiksu, liczy sobie 600 stron i, z dodatkowym pudełkiem, zajmuje na półce prawie tyle samo miejsca, co Absolute Watchmen. Co za przekonujący argument... najważniejsze jest jednak to, że po przeczytaniu całości (dawkowanej stopniowo, po mniej więcej 10 stron dziennie, moim zdaniem nie ma sensu wchłaniać tego w inny sposób) nie ma czego żałować. Mimo wielu wad, Player versus Player to świetna rzecz, nie tylko dla maniaków gier komputerowych, do których zresztą wcale się nie zaliczam.
PvP jest nazwą magazynu o grach, którego redakcja to główni bohaterowie serii. Kurtz oparł humor swojego komiksu na powtarzalności żartów (co, patrząc choćby na wspomniane już Fistaszki, może sprawdzać się bardzo długo i bardzo dobrze), tym zabawniejszych, im bardziej znamy występujące w PvP postacie, a także na robieniu sobie jaj z całej popkultury, nie tylko gier komputerowych, ale na przykład filmów, grania w RPG, oczywiście komiksów i ogólnie wszystkiego, co mogłoby interesować człowieka opisywanego jako nerd lub geek. Autor trochę to wyśmiewa, jednocześnie wcale nie kryjąc tego, że sam jest częścią wyśmiewanego przez siebie zjawiska. Osobiście nią nie jestem, więc cieszę się, że do zrozumienia jego dowcipów nie jest potrzebna tajemna wiedza Mistrzów Gry czy znajomość wszystkich części Gwiezdnych Wojen albo masy gier komputerowych.
Kurtz i tak co chwilę odbiega od głównego tematu, skupiając się bardziej na relacjach pomiędzy bohaterami niż na popkulturze, od czasu do czasu dorzucając wątki autobiograficzne (głównie jego rozmowy z krytykującym go z wielu powodów ojcem). I nawet jeśli czasami robi się z tego telenowela, jeśli 90% kadrów to rozmawiające ze sobą, w kółko te same postacie, zaś autorowi często zdarza się publikować żarty niskich lotów, i tak przez większą część tych 600 stron jest bardzo zabawnie. Na tyle, żeby nie żałować zakupu komiksu, który co prawda wygląda imponująco, ale to jego jedyna zaleta. Polecam zapoznanie się z tą serią, jeśli nie z wersją drukowaną, to z tą publikowaną w sieci (obecnie prezentująca się całkiem inaczej niż to, co pokazano w zbierającej starsze paski Awesomology). Sam pewnie będę zbyt leniwy, żeby czytać to dalej na ekranie, ale przypuszczam, że wiele osób ma do tego zupełnie inne podejście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz