Metody Marnowania Czasu: Co tam czytam? [7] (Tomie, tom 2; Fables #150; Locke & Key; The Names; Profanum #4)

sobota, 14 listopada 2015

Co tam czytam? [7] (Tomie, tom 2; Fables #150; Locke & Key; The Names; Profanum #4)

Wracamy do jednego z moich starszych pomysłów. Co tam czytam? to efekt chęci podzielenia się z Wami wrażeniami z lektury komiksów, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, czasem o jednej pozycji, czasem o kilku naraz, o serii, albumie lub o pojedynczym zeszycie. Taki jest plan.


Tomie, tom 2

Kontynuacja Tomie to nadal wysoki poziom, ale poza tym trzeba też przyznać, że nie za bardzo jest się nad czym rozwodzić, bo to po prostu więcej tego samego. I dobrze. Różnica jest taka, że tym razem nie dostajemy początków autora jako ilustratora, za to Junji Ito już od pierwszych stron rysuje tak, jak należy. Jest jak zwykle strasznie, makabrycznie i groteskowo, do czego czytelnicy horrorów dentysty-komiksiarza powinni być przyzwyczajeni. W głównej bohaterce tego albumu interesujące jest to, że choć historie o niej są w dużym stopniu powtarzalne i przewidywalne, scenariusze ani trochę nie nudzą. Mniej więcej wiadomo, co będzie się działo, ale mimo to mangową cegiełkę czyta się z nieustającym zaciekawieniem. Odnosi się też wrażenie, że ze swoją pomysłowością twórca mógłby tak bez końca. Teraz czekam na obdarzony intrygującą okładką album Souichi i jego głupie klątwy. Jak na razie rozczarowałem się tylko Reminą, więc zakładam, że Junji Ito po raz kolejny mnie nie zawiedzie.


Fables #150

O serii Fables pisałem na blogu Komiksofilia kilkukrotnie i z biegiem lat przechodziłem od niepohamowanego entuzjazmu przez spory sceptycyzm, aż do umiarkowanego zadowolenia. Niedawno przeczytałem 150, ostatni zeszyt Baśni. Cholera. Nie wiem, co napisać. Z jednej strony już od dawna nie darzyłem tego cyklu taką sympatią, jak na początku, i czytałem go właściwie tylko z przyzwyczajenia i z ciekawości, jak to wszystko się skończy. Z drugiej, tyle odcinków to również masa wspomnień, od wątków zawartych w kadrach do takich sytuacji, jak poznanie tej serii, kiedy byłem w Stanach, czy spacery po pracy w celu kupienia kolejnego tomu w nieistniejącym już sklepie komiksowym u mnie w mieście. I dziesiątki bohaterów, do których niejeden czytelnik, czy chciał, czy nie chciał, zdążył się przez te wszystkie lata przyzwyczaić. I choć finał to właściwie żadna rewelacja (może poza okładką), tak jak sporo wcześniejszych epizodów, całość będzie przeze mnie bardzo dobrze wspominana. W marcu 2009 napisałem: "Jeśli chodzi o mnie, serial Fables mógłby trwać wiecznie, o ile tylko Willinghamowi nie skończą się dobre pomysły". Teraz napiszę, że Baśnie to idealny przykład na to, że trzeba wiedzieć, kiedy skończyć. Ten komiks mógł być WIELKI, niestety moim zdaniem do autorów nie dotarło, że co za dużo, to niezdrowo. Co nie zmienia faktu, że do pewnego momentu to lektura obowiązkowa i jedna z lepszych pozycji "nowego", już-nie-tak-bardzo-kwasowego Vertigo.


Locke & Key

Z początku narzekałem, że co to za horror z tak cukierkowymi rysunkami, ale historia o kluczach, zamkach i demonach wydawała się ciekawa, zaś kreska Rodrigueza powoli przestawała przeszkadzać. Potem seria rozkręciła się na całego i pomniejsze wady zeszły na dalszy plan. Tym, dla których (tak jak dla mnie, a to z powodu braku znajomości czegokolwiek, co napisał Joe Hill) scenarzysta Locke & Key był tylko synem Stephena Kinga, cykl otwiera oczy i każe wypatrywać kolejnych komiksów i być może również książek tego autora. Świetnie skonstruowana opowieść, wiarygodni bohaterowie z umiejętnie rozbudowanymi charakterami, kilka zwrotów akcji, które naprawdę coś znaczą i nie polegają jedynie na tym, że ktoś miał być dobry, a tak naprawdę okazał się zły i jeszcze wiele innych fantastycznych rzeczy. Po czasie ilustracje już wcale nie drażniły - owszem, do samego końca miałem niewielkie obiekcje, ale generalnie trzeba Rodriguezowi przyznać, że mimo wszystko pasuje do horroru, który jest horrorem pełną gębą i trzyma w napięciu niemal do finalnego zeszytu. Teraz do przeczytania pozostały mi jedynie Guide to the Known Keys i Grindhouse. Jest mi naprawdę przykro, że lektura serii już właściwie za mną. Oby więcej takich komiksów!


Inne rzeczy, o jakich miałem napisać, tyle że odkładałem pisanie zbyt długo, by teraz chciało mi się wystukiwać na klawiaturze dłuższe teksty, ale o których z drugiej strony warto choćby wspomnieć, to The Names Petera Milligana, który chyba (obym się nie mylił) wraca do formy i Profanum (kilka miesięcy temu pojawił się czwarty tom). Obie rzeczy zdecydowanie warte uwagi. Milligan to może kwestia dyskusyjna, jednak uwielbiam tego scenarzystę i nie potrafię być obiektywny. Jak zwykle są tu problemy z tożsamością, wykręcone postacie i wiele typowych dla tego autora, jednocześnie wciąż oryginalnych pomysłów. Czytać The Names. Z kolei Profanum to magazyn, w którym nie ma tego, na co zawsze narzekam w magazynach, czyli krótkich opowieści, które chwilę po lekturze wylatują na zawsze z głowy. Każdy numer to kilka historii mogących równie dobrze być odrębnymi, pełnoprawnymi zeszytami lub nawet albumami, a to wszystko za śmieszne pieniądze. Czytać Profanum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u