Choć Janusz Pawlak, swego czasu tworzący pod pseudonimem Clarence Weatherspoon, pojawiał się na łamach słynnego Produktu pośród bardzo wielu mocnych nazwisk, jestem pewny, że przez spore grono czytelników to właśnie on będzie wymieniany w czołówce związanych z magazynem autorów. I trudno byłoby znaleźć argumenty świadczące o tym, że nie zasłużył na taką pozycję. Kto pamięta Produkt, musi pamiętać też serię Josephine oraz nieodżałowane do dzisiaj 9 mm. Później były jeszcze albumy i występy w zinach, ale w końcu Clarence zniknął na długie lata, pozornie już na stałe, by powrócić z Toshiro, mechanicznym samurajem, którego przygody wydaje w Stanach Zjednoczonych Dark Horse. Czy jest to powrót w wielkim stylu?
Poza (niewątpliwie) rysowaniem, Pawlakowi zawsze doskonale wychodziło jedno: kreowanie interesujących, niecodziennych światów, do których wrzucał odbiorcę w taki sposób, że czytelnik natychmiast zaczynał traktować ten świat jak swój – nawet, jeżeli nie do końca rozumiał rządzące nim zasady. Konstrukcja historii wymagała tego, by w celu ogarnięcia tych zasad uznać to, co znajduje się w kadrach za obce, ale jednocześnie całkowicie naturalne i po prostu płynąć z prądem.
Podobnie wygląda to w Toshiro. Czego tu nie ma: wiktoriańska, choć nie do końca znana z lekcji historii Anglia, tytułowy samuraj, zombie, steampunk, macki śmiertelnie niebezpiecznych, w niewielkim stopniu zbadanych meduz... i nawet jeżeli po przeczytaniu albumu wciąż nie dostaje się odpowiedzi na wszystkie pytania, najważniejsze jest to, że u Pawlaka i pomagającego mu przy scenariuszu Jaia Nitza ta pozornie losowa papka tworzy świetnie zgraną, intrygującą całość. Po latach znowu czuć tę specyficzną atmosferę opowieści Weatherspoona.
Nie zawodzi również oprawa graficzna komiksu; kwestią indywidualnych preferencji jest to, czy ktoś będzie wolał kreskę Pawlaka w kolorze, czy w czerni i bieli. Tutaj dostaliśmy tę pierwszą wersję i trzeba przyznać, że mroczne barwy w połączeniu z wydarzeniami rozgrywającymi się bardzo często w małych, zatłoczonych pomieszczeniach, świetnie potęgują towarzyszące lekturze poczucie niepokoju i duszności.
Toshiro to czytadło. Po napisaniu tego zdania coś mnie tknęło i sprawdziłem w słowniku, co właściwie znaczy to, dość często używane przeze mnie (a może jednak bezmyślnie?) słowo. Jest to "książka, którą się łatwo, przyjemnie czyta, ale o niewielkiej wartości literackiej". Można dyskutować o tym, czym jest "wartość literacka", tylko właściwie po co? Niech każdy ukuje sobie własną definicję, ale jaka by ona nie była, z pewnością warto przeczytać album Pawlaka i Nitza. Nawet jeśli to faktycznie czytadło, Toshiro jest czytadłem z górnej półki.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz