Metody Marnowania Czasu: Nightfall [recenzja/powrót po latach]

niedziela, 10 lipca 2016

Nightfall [recenzja/powrót po latach]

Od czasu do czasu lubię pograć w jakąś karciankę, chociaż omijam te kolekcjonerskie, w które wypadałoby inwestować wszystkie swoje pieniądze, a przyjemność wynikająca z rozgrywki może zmienić się w gromadzenie kolorowych kartoników. Ja wysiadam. Alternatywą są takie gry jak choćby Nightfall. Kupuje się zestaw startowy i to wszystko, można ewentualnie uzupełnić grę o dodatki, ale nie trzeba zbierać coraz większej ilości nowych kart, żeby mieć szansę na wygraną z przeciwnikami. Dla mnie rozwiązanie idealne, tym bardziej, że Nightfall to naprawdę dobra rzecz. Chociaż na pudełku z grą napisano, że jest to deck building game, nie oczekujcie spokojnego budowania talii przypominającego stawianie pasjansa i zakończonego podliczeniem punktów. Nightfall jest oparty na ciągłych atakach i negatywnej interakcji pomiędzy graczami, którzy bez przerwy próbują udaremnić plany przeciwnika. Jeśli komuś to nie odpowiada i oczekuje relaksującej rozgrywki, może od razu wybrać inną karciankę, ta na pewno nie przypadnie mu do gustu. W tej grze po prostu trzeba ze sobą walczyć, nawet jeśli ktoś nie chce, musi atakować innych. Wynika to z samych zasad. I sprawia, że Nightfall cały czas trzyma w napięciu, a o to przecież chodzi. 

O fabule nie ma co się rozpisywać, jest wyłącznie pretekstowa. Na świecie zapanowała wieczna noc, a ludzie, wampiry i wilkołaki walczą ze sobą o przetrwanie. Nic wyjątkowego. W czasie gry dowodzimy własną armią, na początku małą, potem coraz większą, i mamy za zadanie pokonanie całej reszty. Można grać od dwóch do pięciu graczy. Nightfall sprawdza się najlepiej, kiedy w grze biorą udział trzy lub cztery osoby. Nigdy nie wiemy, kto stanie się celem ataku, dochodzą do tego negocjacje i tymczasowe rozejmy. Gdy walczymy tylko z jednym przeciwnikiem, też jest nieźle, ale odpada element zaskoczenia. Z góry wiadomo, że my tłuczemy gracza siedzącego naprzeciwko, a on będzie tłukł nas. Po czasie robi się to trochę nudne, także polecam grę w większym gronie, na pewno będzie dobrze. 

Na czym to mniej więcej polega? Mamy dwa rodzaje kart: akcje i sługusów. Akcja pozwala nam zrobić jednorazowo jakąś rzecz, przeszkadzającą innym graczom lub wspomagającą nas w czasie rozgrywki, natomiast sługusi należą do budowanej przez nas armii. Na początku swojej tury trzeba zaatakować przeciwników każdym sługusem, jakiego mamy grze. Po walce rozpoczyna się faza łańcucha, czyli to, co sprawia, że mechanika Nightfall jest tak wyjątkowa i ciekawa. Swoje karty zagrywamy wyłącznie w łańcuchu (przynajmniej na razie, nadchodzący, trzeci dodatek ma to zmienić), posługując się prostym, ale dającym ogromne możliwości kombinowania systemem łączenia ze sobą kart. Kiedy skończymy, inni gracze mają możliwość doczepienia się do łańcucha, dodając tam odpowiednie karty, a następnie akcje i sługusi wchodzą do gry, ale łańcuch rozpatrywany jest od tyłu. Oznacza to, że gracz, który ostatni dodał karty do łańcucha, skorzysta z nich jako pierwszy. Choć całość jest prosta, wymaga opanowania kilku zasad i myślenia. Trzeba przewidywać ruchy innych graczy, planować, układać karty tak, by łączyły się jak najlepiej - poza standardowymi efektami z łańcucha, są jeszcze tak zwane dopalacze, działające wtedy, gdy połączymy karty w odpowiedni sposób. Nightfall pozwala na tworzenie skomplikowanych kombinacji, przeszkadzanie przeciwnikowi nawet w jego własnej turze, a negatywna interakcja daje naprawdę sporo frajdy... chyba, że ktoś woli spokojne stawianie pasjansa, wtedy rozgrywka będzie bardziej frustrująca niż ciekawa. Wygrywa osoba, która pod koniec gry otrzymała najmniej ran. 

Gra wygląda dobrze, jest ciągle rozbudowywana (dodatki wprowadzają sporo interesujących zmian i nowych zasad, nie polegają tylko na wrzuceniu do pudełka paru kart) i od niedawna dostępna także w polskiej wersji. Która jest lepsza? Jeśli nie znacie angielskiego, wiadomo, co wybierzecie. W innym wypadku wygląda to tak, że angielski Nightfall prezentuje się ciekawiej, ma większe i bardziej wytrzymałe opakowanie, w środku jest miejsce na karty z dodatków, są gąbki podtrzymujące talię, same karty też wyglądają na lepiej wykonane (przynajmniej w podstawce, bo angielska wersja dodatku Martial Law też nie jest pozbawiona wad, o czym pewnie napiszę za jakiś czas). Z drugiej strony, w polskim wydaniu bez problemu można dostać karty promocyjne, są od razu dodawane do zestawu. Wasz wybór. Mam nadzieję, że kolejne dodatki też będą tłumaczone na polski, ale niezależnie od wybranej wersji językowej, w Nightfall trzeba i naprawdę warto zagrać, jeśli ktoś lubi karcianki. Zwłaszcza oparte na konfrontacji.

POWRÓT PO LATACH

Powyższa recenzja została napisana w styczniu 2012 roku. Co zmieniło się od tamtego czasu? Na przykład to, że moją ulubioną grą jest Vampire: The Eternal Struggle, czyli karcianka kolekcjonerska - coś, co tak bardzo krytykowałem cztery i pół roku temu. 

Nightfall to nadal jedna z ciekawszych rzeczy, w jakie miałem okazję grać, chociaż, jak wspominałem tutaj, z powodu bardzo wysokiego progu wejścia jest to tytuł, który prawie nie ląduje na stole. Mam dwa dodatki - Martial Law oraz Blood Country, ale z wyżej wymienionych powodów nie mam o nich niczego ciekawego do napisania. Musiałbym pograć więcej, ale, jak pokazują ostatnie lata(!), coś kiepsko mi to idzie. Na razie stanęło na tym, że Nightfall poszedł w odstawkę i nie zanosi się na to, że w najbliższym czasie będzie inaczej. Niestety.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u