Będzie to tekst dość nietypowy, zwykle bowiem piszę o grach, które posiadam, do których czytałem instrukcję i których zasady to ja wyjaśniam innym, w przypadku gry karcianej Horror w Arkham wygląda to jednak inaczej. Grę zaprezentował mi Łukasz, z którym dość często testuję różne tytuły. Póki co przeszliśmy wspólnie kampanię (pierwszy scenariusz dwa razy), stąd na razie tylko moje pierwsze wrażenia, nie zaś recenzja – na tę przyjdzie czas później.
O mitologii Cthulhu wiem niewiele, choć może trochę więcej niż przeciętny zjadacz chleba. Czytałem trochę Lovecrafta (i doczytać do końca nie mogłem), Neonomicon i początek Providence Alana Moore'a (oraz Ligę Niezwykłych Dżentelmentów, nie wierzę, że nie ma tam nic o Cthulhu), opowiadanie Studium w Szmaragdzie, wiem o grze fabularnej, widziałem dziesiątki popkulturowych nawiązań do sympatycznego Przedwiecznego z mackami. O ile prozy Howarda Phillipsa strawić nie dałem rady, uważam, że stworzył niesamowity, niezwykle interesujący świat i chwała mu za to.
Niewiele wiem też o kooperacyjnych karciankach LCG. We Władcę Pierścieni nie grałem, jest to więc model dla mnie zupełnie obcy. I żeby było jasne, nie grałem również w planszowy Arkham Horror ani w Eldritch Horror.
Co mi się podobało? Przede wszystkim sama forma rozgrywki; kampania złożona z pojedynczych scenariuszy, gdzie wielokrotnie jedno wynika z drugiego, a nasze wybory wracają po czasie, by wynagradzać lub srogo mścić się na graczach. Podoba mi się poruszanie się z miejsca na miejsce i mechanika upływu czasu, który jest jednym z naszych najgroźnieszych przeciwników – bez niego każdy raczej spokojnie zdążyłby przygotować się na najgorsze. Ciągnięte co turę karty spotkań też dają radę, urozmaicając rozgrywkę, ale jest z nimi podobny problem, co z kartami zagrożeń w Martwej Zimie. Tam właściwie zawsze trzeba było zbierać przedmioty danego typu, w Arkham Horror najczęściej wyskakuje kolejny przeciwnik do ubicia lub test do wykonania, co w końcu staje się monotonne. Sam pomysł niezły (trochę brakowało mi czegoś takiego w T.I.M.E Stories, gdzie paradoksalnie takie rozwiązanie byłoby nielogiczne), wymaga tylko dopracowania. Przyjemność jak zawsze sprawia też składanie talii, szczególnie takim graczom jak ja, którzy lubią... składanie talii.
Gra jest też niesamowicie frustrująca i na swój sposób jest to jej największa wada i jednocześnie zaleta. Jako badacze nie jesteśmy uzbrojonymi po zęby, gotowymi na wszystko herosami – wręcz przeciwnie. Domyślnie każdy badacz zadaje przeciwnikowi jedno obrażenie i nawet kiedy wyskakuje na nas jakiś frajer z dwoma punktami życia, jeśli akurat nie mamy broni (a nawet z nią czasem trzeba nieźle się napocić w czasie walki), musimy poświęcić dwie (oczywiście o ile będą udane) z naszych trzech akcji, by go pokonać. I nikt nie zagwarantuje nam, że w kolejnej turze nie pojawi się kolejny „frajer”. To zresztą tylko jeden z przykładów tego, jak trudna jest gra. Bywa to zniechęcające, jednak uważam, że tak powinno być: jesteśmy przeciętnymi ludźmi wplątanymi w nadnaturalne wydarzenia, których sami do końca nie rozumiemy, a śmierć czai się za każdym rogiem. Nawet przy dobrze złożonej, wyspecjalizowanej talii.
Mam obawy, jak będzie wyglądała tak zwana regrywalność Horroru w Arkham. Przy drugim podejściu do scenariusza wprowadzającego przyznaję, że trochę się wynudziłem. Zawsze można jednak spróbować przejść kampanię inną postacią, a poza tym to przecież gra LCG – znając ten format i podejście Fantasy Flight Games, nowych kart badaczy i nowych scenariuszy nie zabraknie. Pytanie tylko, czy sprawdzi się takie czekanie przez około miesiąc na paczkę z kolejnym elementem dłuższej kampanii. Zobaczymy. W razie czego już są dostępne scenariusze przygotowane przez graczy... karciany Arkham Horror nie zginie. Pytanie tylko, co z dalszym rozwojem tego tytułu.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz