Metody Marnowania Czasu: Patchwork [recenzja]

niedziela, 11 grudnia 2016

Patchwork [recenzja]

PORA NA PRZYGODĘ 

Przeglądam planszówki, które posiadam i przypominam sobie te, z którymi miałem do czynienia ostatnio. W co mogę zagrać, w kogo mogę się wcielić, jaki świat odwiedzić? Jest w czym wybierać: Wampiry. Hakerzy. Postapokalipsa. Obce planety. Bezludne wyspy. Mitologiczna Grecja. Bohaterowie komiksów. Zombiaki. Wypełnione potworami lochy. Wikingowie. Średniowieczna Japonia. Wilkołaki. Cthulhu. Mars. Pustynie. Pozaziemskie wirusy. Labirynty...

A, no i jest jeszcze Patchwork, gra, w której każdy z dwóch graczy układa swoją kołderkę. 

Zaraz, że co? 

SPRÓBUJMY TROCHĘ OCHŁONĄĆ

Dzięki planszówkom, które mam u siebie, mogę zostać praktycznie kim zechcę, a to przecież i tak jedynie mała część tego, w co można pograć. Czemu w takim razie miałbym chcieć bawić się w jakieś układanie kołderki? 

Teraz nadejdzie czas na to, czego zwykle nie lubię w recenzjach gier bez prądu: na streszczenie instrukcji. Spokojnie, to nie tani chwyt recenzenta, który nie ma nic do powiedzenia (nawet, jeśli rzeczywiście nie ma); Patchwork to dwie zasady na krzyż (no dobrze, nie do końca, jednak jest ich naprawdę niewiele), a zaprezentowanie ich powinno pozwolić mi pokazać piękno prostoty tego tytułu. 

Każdy z graczy dostaje swoją planszę kołdry, którą będzie starał się zapełnić. Jest jeszcze między innymi plansza czasu (o której trochę później), wokół której układamy, za każdym razem inaczej, dostępne kawałki materiału, oraz żetony guzików, będące walutą pozwalającą nam na dokonywanie zakupów oraz punktami zwiększającymi nasze szanse na zwycięstwo. 

W czasie swojej tury gracz może zrobić jedną z dwóch rzeczy: przesunąć swój żeton na planszy czasu tak, by znalazł się tuż przed żetonem przeciwnika (i otrzymać tyle guzików, ile pól przeszedł w ten sposób), lub kupić jeden z dostępnych kawałków materiału. O tym, co możemy dostać, decyduje specjalny neutralny żeton – do wyboru mamy tylko trzy leżące przed nim kawałki, zaś po wzięciu kawałka materiału, przesuwamy w jego miejsce neutralny żeton. Dzięki temu za każdym razem zestaw kawałków będzie inny.

Zanim umieścimy kawałek materiału na planszy, musimy jeszcze opłacić jego ewentualny koszt. Płacimy guzikami lub/i czasem, przesuwając swój żeton na planszy czasu o określoną na kawałku ilość pól. Warto też zaznaczyć, że jeżeli po takim przesunięciu nasz żeton wciąż będzie znajdował się za żetonem przeciwnika, kolejny ruch również będzie należał do nas, co będzie miało miejsce, dopóki go nie miniemy. 

Kupiony w ten sposób kawałek umieszczamy następnie na swojej planszy kołdry. Po co to wszystko? Jak się już zapewne domyśliliście, dla punktów. Pod koniec gry (kiedy żetony obu graczy dotrą na ostatnie pole planszy czasu) każdy liczy swoje guziki, a od otrzymanego wyniku odejmuje dwa punkty za każde pole swojej planszy, którego nie udało się zapełnić kawałkami materiału. 

Poza ceną oraz ilością czasu, jaki tracimy za zakup danego kawałka, na materiale są wydrukowane jeszcze różne ilości guzików – za każdym razem, kiedy miniemy któreś ze specjalnych pól punktacji na planszy czasu, dostajemy tyle guzików, ile ich symboli znajduje się na naszej planszy kołdry. 

Jeśli brzmi to skomplikowanie, to tylko dlatego, że być może nie umiem pisać. W rzeczywistości opanowanie zasad gry Patchwork jest banalnie proste. 

I CO W TYM FAJNEGO? 

Poza sporym zaskoczeniem, że może podobać mi się gra o takiej tematyce (która jest oczywiście zupełnie pretekstowa), urzeka mnie to, jak wiele kryje się w tych kilku prostych zasadach. Niby tylko idziemy do przodu na planszy czasu i zgarniamy guziki albo kupujemy materiał, ale ile jest w tym głębi. Bardzo interesujące jest już samo decydowanie, co kupić – kawałki materiału mają różną ilość wydrukowanych na nich guzików i różną wielkość, część pozwoli nam na wykonanie kilku ruchów z rzędu, część wręcz przeciwnie: przesunie nas na planszy czasu o bardzo wiele pól. Trzeba też uważać, do jakich trzech kolejnych kawałków umożliwimy dostęp naszemu przeciwnikowi. Jest jeszcze kilka małych szczegółów, o których na wspomniałem, a całość składa się na niezwykle przyjemne i satysfakcjonujące kombinowanie, które do tego ładnie wygląda (nie wierzę, że to napisałem). Niektórzy pewnie chcieliby, żeby w pudełku zamiast żetonów znalazły się prawdziwe guziki – rozumiem, sam chciałbym, żeby na przykład w Small World były prawdziwe złote monety, ale nie można mieć wszystkiego.

Owszem, Patchwork może nie oferuje kosmicznej ilości decyzji do podjęcia, natomiast nie da się ukryć, że przy całej prostocie gry, mnogość możliwości pozytywnie zaskakuje. Granie w tę planszówkę to rywalizacja, jednak jest ona raczej spokojna i niezobowiązująca, kojarząca się bardziej z relaksem niż z walką na noże. Wszystko jest tu idealnie wyważone, bo z drugiej strony nie mógłbym powiedzieć, że taka forma rozgrywki nudzi.

To jedna z ciekawszych znanych mi małych planszówek dla dwóch graczy. Dla mnie spora niespodzianka pod każdym względem. Dynamiczna, wciągająca rozgrywka, w piękny sposób pokazująca siłę minimalizmu. Ilość decyzji do podjęcia sprawi, że może to być tytuł, który spodoba się bardziej doświadczonym graczom (chyba, że ktoś naprawdę potrzebuje obcych cywilizacji albo hord orków, by choć spojrzeć na pudełko z grą), a jednocześnie może posłużyć jako przykład, że gry bez prądu wcale nie są takie groźne. Bo o ile rozumiem, że ktoś może przestraszyć się smoków czy statków kosmicznych i skomplikowanych zasad, raczej nikt nie będzie bał się kolorowej kołderki...

...chociaż nie wiem, czy lubiąc Patchwork, nie powinienem bać się samego siebie. Co będzie następne? Planszówka o szydełkowaniu? Szydełkowanie w prawdziwym życiu? Czuję się trochę nieswojo, niemniej grę polecam.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u