Metody Marnowania Czasu: Legendary: A Marvel Deck Building Game po 50 rozgrywkach

sobota, 16 grudnia 2017

Legendary: A Marvel Deck Building Game po 50 rozgrywkach


W planszówki gram całkiem często, ale poza kilkoma wyjątkami, raczej w sporo różnych tytułów niż w kilka konkretnych. Jak można zobaczyć tutaj, jeśli grałem w coś więcej niż 30 razy, w moim przypadku jest to już bardzo dużo. Mam w domu wiele pudeł, które lądują na stole zdecydowanie zbyt rzadko i których właściwie nie miałem jeszcze okazji poznać, choć nie znalazły się u mnie w zeszłym tygodniu. Z drugiej strony, są gry, w które gram regularnie i jakoś nie zdołały mi się jeszcze znudzić. Jedną z nich jest oczywiście moja ukochana karcianka Vampire (na chwilę obecną mam na koncie 123 partie… to znaczy od 2013 roku, kiedy zacząłem liczyć rozgrywki), a niedawno do zaszczytnego grona gier, do których siadałem ponad 50 razy, dołączyła również karcianka, jednak tym razem kooperacyjna: Legendary: A Marvel Deck Building Game.

Może kojarzycie, że na początku „trochę” narzekałem na tę grę. Nawet chciałem ją sprzedać, ale Magda powiedziała, że lubi superbohaterów, lubi ten tytuł i żebym tego nie robił. Stwierdziłem, że jeśli mamy dalej w to grać, muszę dokupić coś nowego i padło na pierwsze duże rozszerzenie – Dark City. Okazało się, że jest to strzał w dziesiątkę. Dodatek rozwiązywał dwa główne problemy podstawki: zbyt niski poziom trudności oraz monotonne ilustracje (wcześniej każdy z bohaterów miał 14 kart i pomimo tego, że ich treść niekoniecznie była taka sama, każda miała identyczny rysunek). Ponadto w pudle z Dark City znalazło się więcej kart niż w wersji podstawowej (nie licząc takich rzeczy jak talia ran czy kartoniki, z którymi rozpoczyna się rozgrywkę). Wsiąkliśmy. Wkrótce potem pojawiły się u nas dodatki Guardians of the Galaxy oraz Secret Wars Volume 1.

Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale co to za sztuka zagrać 50 razy w coś, do czego ciągle dokupujecie dodatki?”. Niby racja, choć z wieloma innymi tytułami jakoś nam się to nie udało. Poza tym: nie gram dlatego, że kupuję dodatki, a raczej kupuję dodatki, bo chcę grać dalej i jednocześnie mieć jeszcze więcej możliwości, a kolejne karty i mechaniki są naprawdę ciekawe. Nie biorę też wszystkiego jak leci, czytam, sprawdzam, selekcjonuję i co jakiś czas wrzucam do koszyka następne duże pudło albo niewielką paczkę. Ostatnio do zestawu dołączyły rozszerzenia Deadpool oraz X-Men.

Mamy za sobą 54 partie, przy czym nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli którykolwiek scenariusz więcej niż raz (oczywiście zdarzało nam się powtarzać część z nich, jeśli przegraliśmy). Po naszych niedawnych zakupach zostało nam do ukończenia 14 scenariuszy, czyli przed nami jeszcze co najmniej 14 gier (ale nie liczę na to, że będziemy odnosić same sukcesy – Legendary ze wszystkim, co posiadamy, to teraz naprawdę trudny tytuł). Do tego musimy pokonać 8 Mastermindów, przy czym prawie każdy z nich (poza Zombie Green Goblinem, który już kilka razy bezlitośnie wdeptał nas w glebę) pochodzi z dwóch zamówionych ostatnio dodatków. Plan jest taki, że będziemy to sobie powolutku przechodzić, a rozejrzymy się za czymś nowym, kiedy zostanie nam już tylko kilka scenariuszy.

Fakt, że mamy teraz naprawdę dużą liczbę kart, ale przecież właśnie o to chodziło – Legendary zapewnia nam tyle różnych możliwości oraz kombinacji (chyba nigdy nie powtórzy się wybierany losowo zestaw bohaterów i złoczyńców), tyle mechanik (przy czym w danej grze siłą rzeczy pojawi się ich jedynie kilka z całego pakietu), że nie sądzę, żeby naparzanie Mastermindów (albo dostawanie od nich po głowach) znudziło nam się w ciągu najbliższych… miesięcy? Może nawet lat. I to nawet jeśli nie chcielibyśmy kupić już ani jednego nowego dodatku.

Jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u