Metody Marnowania Czasu: jamie delano
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jamie delano. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jamie delano. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 maja 2012

Hellblazer: Rare Cuts [Jamie Delano, Grant Morrison, Garth Ennis, David Lloyd, Sean Phillips, Richard Piers Rayner & Mark Buckingham] [recenzja]

Brak komentarzy:
Zgodnie z informacją zamieszczoną na okładce, Rare Cuts to sześć niepublikowanych wcześniej w zbiorczych wydaniach epizodów z przygodami Johna Constantine'a, do scenariuszy Delano, Morrisona i Ennisa. Jeśli tak, to zakładam, że tom drugi, The Devil You Know, został złożony później, bo historia Newcastle: A Taste of Things to Come znajduje się zarówno tam, jak i w Rare Cuts. W każdym razie dla kogoś takiego jak ja, w ślimaczym tempie zapoznającego się z serią Hellblazer zgodnie z chronologią (nie licząc Dangerous Habits Ennisa, zbioru przeczytanego lata temu), ten tom to możliwość zobaczenia trochę innej wersji tego komiksu niż ta, do jakiej zdążył przyzwyczaić mnie Jamie Delano. Co nie zmienia faktu, że jego scenariusze i tak są tu najlepsze, zwłaszcza Dead-Boy's Heart. W In Another Part of Hell trochę przeszkadzał mi momentami głupkowaty i groteskowy humor. Morrison się nie popisał, jego dwa zeszyty o szale ogarniającym niewielkie miasto są średniakami. Jeśli chodzi o Ennisa, w This is Diary of Danny Drake pokazał dobrą historię, nie odbiegając od poziomu Delano. Teraz kolej na niego, już od następnego tomu autor Kaznodziei przejmie w Hellblazerze rolę stałego scenarzysty. Jeśli chodzi o ilustracje, wszyscy rysownicy pojawiali się w serii już wcześniej, więc dotychczasowi czytelnicy powinni wiedzieć, czego się spodziewać.

Rare Cuts to krótkie wydanie zbiorcze, do szybkiego przeczytania, zawierające historie przejściowe, co niekoniecznie oznacza, że słabe. Stały poziom i atmosfera serii zostały zachowane. Żegnamy Delano, przechodzimy przez średnią opowieść Morrisona, witamy Ennisa i przygotowujemy się na jego dłuższy pobyt na stronach tego komiksu. Jedno z pierwszych zdań na tylnej okładce Dangerous Habits, kolejnej części, brzmi: John Constantine is dying.

piątek, 8 października 2010

Hellblazer: The Family Man [Jamie Delano i inni] [recenzja]

5 komentarzy:
Co tym razem, w czwartym TPB jednej z ciekawszych serii ze stajni Vertigo, prezentującej przygody cynicznego maga Johna Constantine'a? Naprawdę sporo dobrego. Delano wciąż przykuwa uwagę dobrymi pomysłami oraz nastrojową narracją, co nie powinno dziwić żadnego czytelnika poprzednich tomów. W The Family Man główny bohater stara się ująć tytułowego seryjnego mordercę, który morduje całe rodziny (czasem zostawia przy życiu któregoś z rodziców, ale nigdy dzieci), a lista ofiar jest coraz dłuższa i nikt nie potrafi temu zaradzić. John ściga go wyłącznie z osobistych pobudek, ponieważ przypadkowo wskazał mu kolejną szczęśliwą rodzinę, co dla zabójcy oznacza tylko jedno: idealnych kandydatów do pójścia pod nóż. A potem sprawa robi się jeszcze bardziej osobista i skomplikowana - morderca postanawia dopaść kogoś z rodziny Constantine'a...

Historia Family Mana jest najlepszą rzeczą, jaka znalazła się w tym tomie, ale nie zajmuje całości, a jedynie pięć z ośmiu zeszytów. Szkoda, że kończy się tak szybko. Reszta to pojedyncze opowieści - szósta wynikająca bezpośrednio z głównego wątku, siódma, nieco słabsza, z gościnnym udziałem innego scenarzysty (Dick Foreman) i moim zdaniem przekombinowana, oraz finałowa, czyli powrót Delano i znakomitej narracji, choć tym razem bez horroru, a "tylko" z ciekawymi przemyśleniami Constantine'a na temat otaczającego go świata.

Najgorzej ma się warstwa graficzna komiksu - czasem jest całkiem niezła, jednak momentami (na przykład w Sundays Are Different, ostatnim zeszycie, rysowanym przez Deana Mottera i Marka Penningtona) woła o pomstę do nieba. Jeszcze innym razem (Mourning of the Magician, ilustracje Seana Phillipsa) obrazki są dziwne, mogą się podobać, ale zdecydowanie nie pasują do reszty, co z kolei może być niemałą wadą dla czytelników lubiących spójność. Nie da się ukryć, że biorąc pod uwagę jedynie doznania wizualne, Hellblazer przegrywa. Na szczęście mimo tego jest wart przeczytania i sięgnięcia po kolejne Trade'y, co, mam nadzieję, zrobię jak najszybciej.

sobota, 3 lipca 2010

Hellblazer: The Fear Machine [Jamie Delano i inni] [recenzja]

Brak komentarzy:
Trzeci TPB serii Hellblazer zawiera zeszyty od #14 do #22 i dostarcza kolejnej dawki emocji podobnych do tych, które towarzyszyły mi podczas lektury poprzednich części. Tym razem John Constantine (wciąż bezczelny i wciąż pakujący się w najgorsze możliwe kłopoty) ucieka przed organami ścigania, a na swej drodze spotyka grupę ludzi, którzy są bardzo związani z naturą (tak jest, jak zwykle w grę wchodzi magia) oraz prowadzą koczowniczy tryb życia. Główny bohater postanawia zamelinować się wśród nowych przyjaciół. Na początku wszystko przebiega zgodnie z jego planem, wkrótce jednak (jakżeby inaczej) sytuacja wymyka się spod kontroli. Jedna z dziewczynek z otoczenia Johna zostaje porwana, okazuje się bowiem, że posiada pewne specjalne zdolności, które będą bardzo przydatne ludziom związanym z tytułową The Fear Machine; pewnie domyślacie się, kto wyrusza w drogę, by jej pomóc?

Zarówno scenariuszowo jak i graficznie ciężko napisać o tym komiksie coś, o czym nie wspomniałem w tekście o TPB The Devil You Know. Rysunkowo jest znośnie - znany z Fables Buckingham to jeszcze nie ten Buckingham, który ilustruje przygody mieszkańców Baśniogrodu, reszta też nie powala, jednak i tak jest o niebo lepiej, niż w Original Sins. Jeśli chodzi o działkę Delano, nadal mamy do czynienia z nastrojowym horrorem, w którym akcja jest raczej na drugim miejscu, ustępując narracji. Oczywiście nie znaczy to, że w Hellblazerze niewiele się dzieje, wręcz przeciwnie - dzieje się dużo i momentami bardzo krwawo. Jeśli ktoś lubi klimat serii, nie powinien być zawiedziony.

The Fear Machine
nie jest żadnym mistrzostwem świata, zresztą tak samo jak dwa poprzednie Trade'y, ale zdecydowanie daje radę. Opowieść ma w sobie coś takiego, że choć nie można nazwać jej arcydziełem, nie jest też zwykłym czytadłem. Jedyna rzecz, która nie pasuje mi w tym tomie, to zbyt dużo zbiegów okoliczności - kilkukrotnie ktoś "przypadkiem" trafia na osobę, której akurat szukał lub bardzo potrzebował, nawet jeśli szansa na takie spotkanie była naprawdę znikoma. Mało prawdopodobna opcja, nieco drażniąca, ale w sumie niezbyt istotna; trochę mnie zirytowała, jednak nie zepsuła dobrego wrażenia.

środa, 23 września 2009

Hellblazer: The Devil You Know [Jamie Delano i inni] [recenzja]

Brak komentarzy:

Mojej przygody z Hellblazerem ciąg dalszy. Wygląda na to, że zostanę z tą serią na dłużej - drugi TPB podoba mi się bardziej niż Original Sins, głównie za sprawą pewnej historii, która nie znalazła się w regularnych zeszytach.

The Devil You Know został prawie w całości napisany przez Jamiego Delano, za to rysowników występuje dużo więcej niż ostatnio. Nie wymieniałem twórców w tytule, wszyscy znajdują się w etykietach. Do najciekawszych ilustratorów należą Mark Buckingham, obecnie rządzący w Fables, Bryan Talbot oraz znany chociażby z V for Vendetta David Lloyd. W stosunku do poprzedniego wydania zbiorczego nastąpiła znacząca poprawa warstwy wizualnej komiksu - wreszcie jest nie tylko co czytać, ale i co oglądać.


Oprócz historii z comiesięcznych wydań Hellblazera (w The Devil You Know są to numery #10-#13) znalazły się tutaj Hellblazer Annual #1 oraz The Horrorist #1 i #2. Zeszyty zamykają kilka wątków zaczętych w poprzednich dziewięciu odcinkach i są dobre, chociaż drażni mnie pojawiający się w numerze #13, z dzisiejszej perspektywy całkowicie wyświechtany patent "Niech bohaterowi przytrafi się wszystko, co najgorsze, a na ostatniej stronie okaże się, że to tylko zły sen". Mimo tego drobnego zgrzytu całość odbieram bardzo pozytywnie.

Narysowana przez Talbota historia The Bloody Saints również trzyma poziom, ale głównym punktem programu jest jednak Antarctica z The Horrorist. Lloyd świetnie zilustrował klimatyczny horror, straszący atmosferą ciągłego niepokoju bardziej niż przemocą, której wcale nie zabrakło. Rysunki są tu o wiele mniej ponure i według mnie lepsze niż w V for Vendetta, idealnie zgrywają się ze scenariuszem Jamiego Delano, co sprawia, że ostatnie 100 stron tego TPB (mniej więcej tyle zajmuje Antarctica) stanowi najlepszy kąsek. Podsumowując, The Devil You Know to godne polecenia wydanie zbiorcze, stanowiące kilka bardzo dobrych historii spuentowanych czymś jeszcze lepszym. To i tak o wiele więcej, niż zakładałem przed lekturą. Gdyby nie zabrzmiało to śmiesznie (biorąc pod uwagę datę powstania komiksów wchodzących w skład tego tomu oraz ilość jeszcze nieprzeczytanych przeze mnie Trade'ów), napisałbym, że Hellblazer cały czas się rozwija. Chciałbym już być na bieżąco...

poniedziałek, 14 września 2009

Hellblazer: Original Sins [Jamie Delano & John Ridgway] [recenzja]

Brak komentarzy:

Nigdy nie zgrywałem jakiegoś eksperta od komiksów, wręcz odwrotnie - przyznaję się bez bicia, że jak na lata, które spędziłem z tym genialnym medium, wiem zdecydowanie za mało. Moje braki uwzględniają między innymi serię Hellblazer. Słyszałem o niej już bardzo, bardzo dawno temu, a gdzieś w moich zbiorach znajdował się jeden zeszyt ze scenariuszem Gartha Ennisa, ale nic poza tym. Impulsem do zmiany tego stanu rzeczy było wydanie w naszym kraju Trade'a Dangerous Habits. Nabyłem go, tyle że w wersji oryginalnej - nie dlatego, że moim marzeniem jest obalenie polskiego rynku komiksowego, po prostu opowieści obrazkowe z logiem Vertigo zdecydowanie należą do najlepszych jakie czytałem i mam pod ich względem pewne zboczenie - kupuję tylko oryginały. Potem zobaczyłem, że przed runem Ennisa było jedynie pięc wydań zbiorczych, więc czemu nie miałbym zacząć od początku i powoli, mozolnie brnąć do przodu (szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać runu Milligana)? Nie było żadnych przeszkód... i tak oto stałem się szczęśliwym posiadaczem tomu o nazwie Original Sins, zbierającego pierwsze dziewięć zeszytów Hellblazera.

Jasne jest, że nie mogę pisać o tym komiksie tak jakbym czytał go w latach, kiedy został wydany. Poznałem tę historię dopiero teraz i dla mnie istnieje tylko z takiej perspektywy. Tak więc czy Original Sins to godna polecenia historia, która sprawdza się w roku 2009? Moim zdaniem tak - i nie piszę tego dlatego, że niby wypada pochwalić początki Hellblazera. Czyta się to naprawdę dobrze. Główną zaletą jest nastrojowa narracja oraz osobowość głównego bohatera, Johna Constantine'a - z jednej strony człowieka cynicznego i aroganckiego, z drugiej dręczonego wyrzutami sumienia zbyt często jak na pełnego beztroski twardziela, za którego chciałby uchodzić. Pod tym względem komiks naprawdę daje radę i ma bardzo fajną atmosferę. Może kiedy już zapoznam się z dalszymi Trade'ami, stwierdzę z perspektywy czasu, że nie było warto zaczynać od samego początku, ale póki co jestem usatysfakcjonowany. Delano stworzył dobry horror okraszony humorem, objawiającym się głównie w postawie Constantine'a wobec świata ludzi i demonów - facet nie ma szacunku ani dla jednych, ani dla drugich. A scena, w której "radzi sobie" z bestią stworzoną z czterech niezbyt grzecznych chłopaków, jest jedną z najlepszych w całym tomie. Ale tylko jedną, bo ciekawych wątków jest tu dużo więcej.

Jeśli chodzi o rysunki... cóż, te zestarzały się najbardziej. W przeciwieństwie do scenariusza, ilustracje nie mogły uchronić się przed upływem czasu i zdaję sobie sprawę, że samo oglądanie Original Sins nie należy do wyjątkowo przyjemnych doświadczeń. Do takiego stanu rzeczy Vertigo zdążyło już jednak, no, może nie przyzwyczaić, ale na pewno dało do zrozumienia, że u nich ważniejsza jest fabuła. A ta w pełni rekompensuje ilustracje, które może kiedyś nie raziły, a nawet były niezłe, ale ten okres już dawno minął. Obecnie warto zapoznać się z początkami serii Hellblazer dla scenariusza - na tyle ciekawego, że nikt powinien narzekać na zmarnowany czas i pieniądze.

stat4u