Metody Marnowania Czasu: Hellblazer: Original Sins [Jamie Delano & John Ridgway] [recenzja]

poniedziałek, 14 września 2009

Hellblazer: Original Sins [Jamie Delano & John Ridgway] [recenzja]


Nigdy nie zgrywałem jakiegoś eksperta od komiksów, wręcz odwrotnie - przyznaję się bez bicia, że jak na lata, które spędziłem z tym genialnym medium, wiem zdecydowanie za mało. Moje braki uwzględniają między innymi serię Hellblazer. Słyszałem o niej już bardzo, bardzo dawno temu, a gdzieś w moich zbiorach znajdował się jeden zeszyt ze scenariuszem Gartha Ennisa, ale nic poza tym. Impulsem do zmiany tego stanu rzeczy było wydanie w naszym kraju Trade'a Dangerous Habits. Nabyłem go, tyle że w wersji oryginalnej - nie dlatego, że moim marzeniem jest obalenie polskiego rynku komiksowego, po prostu opowieści obrazkowe z logiem Vertigo zdecydowanie należą do najlepszych jakie czytałem i mam pod ich względem pewne zboczenie - kupuję tylko oryginały. Potem zobaczyłem, że przed runem Ennisa było jedynie pięc wydań zbiorczych, więc czemu nie miałbym zacząć od początku i powoli, mozolnie brnąć do przodu (szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać runu Milligana)? Nie było żadnych przeszkód... i tak oto stałem się szczęśliwym posiadaczem tomu o nazwie Original Sins, zbierającego pierwsze dziewięć zeszytów Hellblazera.

Jasne jest, że nie mogę pisać o tym komiksie tak jakbym czytał go w latach, kiedy został wydany. Poznałem tę historię dopiero teraz i dla mnie istnieje tylko z takiej perspektywy. Tak więc czy Original Sins to godna polecenia historia, która sprawdza się w roku 2009? Moim zdaniem tak - i nie piszę tego dlatego, że niby wypada pochwalić początki Hellblazera. Czyta się to naprawdę dobrze. Główną zaletą jest nastrojowa narracja oraz osobowość głównego bohatera, Johna Constantine'a - z jednej strony człowieka cynicznego i aroganckiego, z drugiej dręczonego wyrzutami sumienia zbyt często jak na pełnego beztroski twardziela, za którego chciałby uchodzić. Pod tym względem komiks naprawdę daje radę i ma bardzo fajną atmosferę. Może kiedy już zapoznam się z dalszymi Trade'ami, stwierdzę z perspektywy czasu, że nie było warto zaczynać od samego początku, ale póki co jestem usatysfakcjonowany. Delano stworzył dobry horror okraszony humorem, objawiającym się głównie w postawie Constantine'a wobec świata ludzi i demonów - facet nie ma szacunku ani dla jednych, ani dla drugich. A scena, w której "radzi sobie" z bestią stworzoną z czterech niezbyt grzecznych chłopaków, jest jedną z najlepszych w całym tomie. Ale tylko jedną, bo ciekawych wątków jest tu dużo więcej.

Jeśli chodzi o rysunki... cóż, te zestarzały się najbardziej. W przeciwieństwie do scenariusza, ilustracje nie mogły uchronić się przed upływem czasu i zdaję sobie sprawę, że samo oglądanie Original Sins nie należy do wyjątkowo przyjemnych doświadczeń. Do takiego stanu rzeczy Vertigo zdążyło już jednak, no, może nie przyzwyczaić, ale na pewno dało do zrozumienia, że u nich ważniejsza jest fabuła. A ta w pełni rekompensuje ilustracje, które może kiedyś nie raziły, a nawet były niezłe, ale ten okres już dawno minął. Obecnie warto zapoznać się z początkami serii Hellblazer dla scenariusza - na tyle ciekawego, że nikt powinien narzekać na zmarnowany czas i pieniądze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u