Metody Marnowania Czasu: wildstorm
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wildstorm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wildstorm. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 lutego 2010

Planetary #27 [Warren Ellis & John Cassaday] [recenzja]

2 komentarze:











Na zły początek...

Zapowiadałem powrót i w końcu powracam z krótką recenzją ostatniego zeszytu serii Planetary. Ciekawe, czy jeszcze pamiętam, jak składa się kilka sensownych zdań? Dzięki dla wszystkich, którym chciało się tu zaglądać pod moją nieobecność i czekali na jakiś nowy tekst, może wkrótce pojawi się kolejny...

Ostatnim razem wspominałem o Planetary w sierpniu i właściwie podsumowałem już całość serii, zupełnie zapominając o tym, że Ellis i Cassaday mają sfinalizować opowieść #27 zeszytem, na który trzeba było czekać nieco dłużej niż się spodziewaliśmy. Nie chodziło tu nawet o moją sklerozę, po prostu komiks równie dobrze mógłby skończyć się na #26 odcinku i nawet bym się nie zająknął, że brakuje jakiegoś dalszego ciągu - wątek uratowania przyjaciela z grupy nie był dla mnie aż tak istotny w porównaniu z wieloma bardziej doniosłymi wydarzeniami zaprezentowanymi w Planetary i wydaje mi się, że bez problemu dałoby się go wpleść w któryś z poprzednich epizodów.

Niemniej jednak temu właśnie poświęcony jest finał - dziwnej akcji ratowniczej, do przeprowadzenia której niezbędne jest między innymi zbudowanie wehikułu czasu. Ellis kombinuje tak jak przy poprzednich epizodach i robi to wrażenie, Cassaday daje ilustracje na poziomie, do którego przyzwyczaił fanów serii, ale problem polega na tym, co napisałem już wcześniej - "komiks równie dobrze mógłby skończyć się na #26 odcinku". Tamten finał miał w sobie coś ciekawego, a tutaj brakuje mocnego zaakcentowania na ostatnich stronach (jest jakoś tak zbyt miło, przyjemnie i miętko), tak więc pod koniec ma się wrażenie, że dostajemy komiksową wisienkę na torcie - całkiem fajną, ale tak naprawdę w zasadzie zbędną. Mogłoby się obyć bez niej.

I tak nie zmienia to faktu, że Planetary to seria zdecydowanie godna polecenia, do której warto się przekonać, choć na początku może być ciężko. Bo mimo faktu, że Warren Ellis nie jest Alanem Moorem, udało mu się zaplanować wszystko tak, że w odpowiednich momentach miałem odczucie, że właśnie dla takich chwil warto było te kilkanaście lat temu zainteresować się komiksem, a nie na przykład samochodami czy astrologią.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Po łebkach [1]

Brak komentarzy:

Wprowadzam w życie nowy eksperyment, czyli dział "Po łebkach". Znajdą się w nim krótkie teksty (w żadnym wypadku recenzje) dotyczące komiksów/magazynów komiksowych, o których miałem wspomnieć dużo wcześniej (takie nadrabianie zaległości na szybko), o których ciężko zbyt wiele napisać (na przykład teksty dotyczące większości pojedynczych zeszytów) i tym podobne rzeczy. Po parę zdań na dany temat, bez udawania, że się na czymś znam. Zaczynamy.


1) Planetary [Warren Ellis & John Cassaday]


O "Planetary" wspominałem już wcześniej, twierdząc, że mi się podoba. Po skończeniu całości mogę tylko polecić tę serię - pomysły z zeszytów #19, #20 i #21 są świetne (według mnie to najlepsze odcinki), więc warto do nich dobrnąć, co zresztą wcale nie będzie jakieś nieprzyjemne - po drodze czeka nas naprawdę sporo dobrych rzeczy.

2) Tytus, Romek i A'Tomek: Księgi II-XIII


Polecę hurtowo, ale od postu dotyczącego Księgi I minęło trochę czasu. Poza tym wcale nie chodziło mi o pisanie o każdej Księdze z osobna, to mija się z celem. Dlaczego? Ponieważ potwierdza się to, co stwierdziłem w lutym - kupuję ten komiks tylko i wyłącznie z sentymentu i szczerze mówiąc od kilku Ksiąg w ogóle przestałem go czytać. Nabywam, żeby mieć klasykę w dobrym stanie, odkładam sobie na półkę i tak jest dobrze. Niektóre historie, w tym te z "Tytusa, Romka i A'Tomka" za bardzo się zestarzały, żeby jeszcze mnie bawiły; wolę zostawić sobie dobre wspomnienia z dzieciństwa i nie czytać tego od nowa. Próbowałem i nie wyszło z tego nic dobrego.

3) Star Wars 7/2009


Kolejny komiks kupowany z sentymentu, ale nie do samych "Gwiezdnych Wojen" - nigdy nie byłem ich wielkim fanem i nawet nie oglądałem nowszych części. Chodzi o sentyment do zeszytów, a że niewiele ich na naszym rynku... "Star Wars" kupuję, czytam i odkładam, zwykle zapominając, czego dotyczyła dana historia, chociaż niektóre są rzeczywiście niezłe. Prosta rozrywka. Gdybym był fanem, na pewno miałbym większą wiedzę dotyczącą "Gwiezdnych Wojen", a wtedy mógłbym docenić niuanse przedstawianych tu opowieści (których może być całkiem sporo, ale nie potrafię ich dostrzec) i automatycznie byłbym bardziej zadowolony.

4) Ziniol #3-#5


Poprzednia opinia na temat "Ziniola" podtrzymana - wciąż warto. Magazyn cały czas się rozwija, nawiązuje kontakt z kolejnymi ciekawymi postaciami świata komiksu i prezentuje bardzo wysoki poziom. Jedyne, co mi się nie podoba, to fakt, że od numeru #5 z "Ziniola" zniknęły recenzje - zostały w całości przeniesione na jego cybernetyczne uzupełnienie, ale ja wolałbym móc otworzyć sobie papierowy magazyn i sprawdzić, co ukazało się w danym okresie, zamiast ślęczeć przed monitorem. Nie lubię takiego czytania, więc siłą rzeczy strona "Ziniola" jest przeze mnie pomijana - po prostu nie potrafię przeglądać długich tekstów siedząc przed komputerem. Ponadto strona kiedyś zniknie, w przeciwieństwie do recenzji umieszczonych w magazynie.
Wkrótce numer #6, o którym postaram się napisać bardziej szczegółowo.

poniedziałek, 23 marca 2009

Planetary [Warren Ellis & John Cassaday] [recenzja]

Brak komentarzy:

Niedawno wybrałem się do kina na "Watchmen", o czym wkrótce. Niedawno skończyłem serię "Transmetropolitan", o czym też wkrótce, oczywiście w miarę skromnych możliwości czasowych. O "Ziniolu" #3 i #4 też napiszę, pewnie. Marzy mi się tylko trochę dłuższa doba. Póki co kilka zdań o innym dziecku autora przygód Spidera Jerusalema, a mianowicie o komiksie "Planetary".

Planetary to grupa archeologów badających, łagodnie mówiąc, naprawdę dziwne zjawiska. Wyobraźnia Ellisa jest w tej materii niemal nieograniczona i wymyśla on naprawdę wkręcające rzeczy - nie chcę zdradzać szczegółów, ale kilka pomysłów zdecydowanie przykuwa uwagę. A mimo to na początku byłem nastawiony do tej serii dość sceptycznie. Dlaczego? Ponieważ członkowie Planetary najczęściej obserwują zamiast działać i ma się wrażenie, że scenarzysta nie wykorzystuje potencjału drzemiącego w jego pomysłach. Przedstawia zarys sytuacji, czytamy ciekawą i bardzo dobrze narysowaną historię, ale brakuje jakiejś puenty, bohaterowie widzą jakieś dziwne zjawisko i najczęściej nic nie robią, najwyżej komentują zdarzenie. Poszczególne odcinki nie mają ze sobą nic wspólnego poza postaciami, kończymy czytać jeden zeszyt, a następny rzuca nas zupełnie gdzie indziej. To może trochę irytować, brakuje jakiegoś głównego wątku...

Do czasu. Po kilku odcinkach akcja zawiązuje się i nagle widać, że Ellis wszystko przemyślał i że o coś w tym wszystkim jednak chodzi. W każdym razie o więcej niż tylko o szybkie rzucenie bohaterów w wir akcji i równie szybkie zabranie ich do następnej przygody. Jestem w połowie "Planetary" i po wydarzeniach z #12 wciągnęło mnie na dobre. Dodatkowo całóść czyta się naprawdę płynnie i jest co oglądać, więc polecam, mimo trudnego startu.

niedziela, 5 października 2008

The Authority: Statki Albionu [Warren Ellis & Bryan Hitch] [recenzja]

Brak komentarzy:

Kolejna archiwalna recenzja napisana pod koniec zeszłego roku:

"Statki Albionu" podobały mi się bardziej niż "Krąg", ale wciąż mam mieszane uczucia. Przedstawiona tu historia (czyli atak alternatywnej wersji Wielkiej Brytanii na nasz świat) opiera się na ciekawym pomyśle i jest dobrze zrealizowana, niemniej oparta na tym samym schemacie, co część pierwsza. W skrócie: zmasowany atak (baaardzo podobny do tego z "Kręgu"), jakaś potyczka The Authority z wrogiem, rozpoznanie przeciwnika, a potem zebranie sił i pozbycie się go (bardzo szybko i z niewielkimi problemami). I koniec. Tak naprawdę nie czuje się zagrożenia, Jack Hawksmoor zabija głównego przeciwnika w momencie, a Doctor potrafi zatopić zamieszkiwany przez wrogów kontynent w ciągu jednej małej chwili. Apollo niby prawie umiera, ale za chwilę regeneruje siły i niszczy całą eskadrę alternatywnej Wielkiej Brytanii. Czekam na historię, w której grupa będzie miała prawdziwe kłopoty.

Czekam też na poświęcenie większej uwagi wzajemnym relacjom członków The Authority, bo właśnie to powinno być siłą tego komiksu - nie latanie, strzelanie i niszczenie. W "Statkach Albionu" nie położono zbyt wielkiego nacisku na ten aspekt, jedynie zaakcentowano kilka spraw. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo - powtórzę to, co pisałem przy poprzedniej części - mimo moich narzekań, historia jest naprawdę dobra, tyle, że autor skupia się na tym, czego po "The Authority" nie oczekuję. To po prostu czysta rozrywka, a ja czekam na opisy mrocznych stron bycia superbohaterem, czekam na kłótnie między bohaterami. Chcę zobaczyć, jak wynikająca z ich mocy władza uderza im do głów. Czekam na ich wątpiwości. To nie miał być "Superman", a wyjątkowy komiks zmieniający spojrzenie na ludzi w pelerynach i śmiesznych kostiumach.

Rysunki wciąż są świetne i wreszcie nie mam tego wrażenia, że wszystko jest "za kolorowe". Może ilustracje są bardziej mroczne, a może po prostu moje wrażenie było błędne? Sceny zmasowanych ataków nadal niszczą.

I jeszcze jedna denerwująca rzecz, a mianowicie cenzura. Po co wykropkowywać przekleństwa? Chyba lepszym pomysłem byłby napis "Tylko dla dorosłych" na okładce. Cenzura nie jest potrzebna, zwłaszcza, że wulgaryzmów nie ma tu wiele (aż dwa), a poza tym "Krąg" jakoś radził sobie bez niej, więc po co to zmieniać?

sobota, 4 października 2008

The Authority: Krąg [Warren Ellis & Bryan Hitch] [recenzja]

Brak komentarzy:

Archiwalna recenzja, którą napisałem 27 października 2007. Moja obecna opinia byłaby pewnie nieco inna, ale...

W końcu przeczytałem pierwszy tom "The Authority". Zachęciło mnie do tego wiele pozytywnych recenzji, opinie, że to nowe spojrzenie na superbohaterów itd. Po lekturze mogę powiedzieć, że historia ma wielki potencjał, który moim zdaniem nie został do końca wykorzystany. Przedstawienie posiadających niebezpieczne moce herosów jako zwykłych, pełnych wad ludzi z codziennymi problemami to świetny pomysł, ale chciałoby się czegoś więcej, bo z recenzji można wywnioskować, że komiks jest dużo bardziej nowatorski. Owszem, miło w końcu popatrzeć, jak bohaterowie zamiast zamykać przeciwników w więzieniu (tylko po to, żeby walczyć z nimi ponownie za kilka odcinków) po prostu ich zabijają, bo w innych tego typu komiksach brakuje zdrowego rozsądku. Ale to też nie jest odkrycie Ameryki, z wrogami tak samo postępuje wiele innych komiksowych postaci.

Tak czy inaczej, to dopiero początek, i to dużo lepszy, niż wynika z poprzedniego akapitu. Dobre dialogi, dobre rysunki (chociaż kolory jakoś nie przypadły mi do gustu, wszystko jest za... kolorowe. Wiem, głupio to brzmi, ale może niektórzy zrozumieją, co mam na myśli i podzielą moje zdanie, kiedy je zobaczą), świetne wydanie i przede wszystkim potencjał, który, jeśli zostanie wykorzystany w dalszych częściach (a ponoć zostanie), to ja z kolei zostanę fanem. Podobno ma być kontrowersyjnie, chociaż nie wiem, czy po "Kaznodziei" coś będzie w stanie mnie zaskoczyć. To, co ma zajść w kolejnych odcinkach między dwoma bohaterami płci męskiej (that's gay), było już na przykład w "Nowojorskich gliniarzach", ale czego niby w "Kaznodziei" nie było?

Tak więc muszę dorwać kolejną część, "Statki Albionu", i wtedy zobaczę, czy warto kontynuować swoją przygodę z "The Authority".
stat4u