Zanim jeszcze wiedziałem, że będę miał okazję zagrać w Terraformację Marsa, naczytałem się dziesiątek (setek?) postów na temat tej planszówki, które mogę sprowadzić do jednego hasła: zbiorowy orgazm. Jeśli ktoś w ogóle narzekał, to na wygląd gry, cała reszta to chór pochwał i przekonywania się nawzajem, że to pierwsza dziesiątka, no, najdalej dwudziestka pewnego rankingu. I nic w tym złego, tyle że po lekturze tylu zachwytów nowi gracze mają prawo nastawić się co najmniej na planszówkowe objawienie. I niektórzy pewnie nawet je dostaną. Ale nie wszyscy.
Po kilku rozgrywkach Terraformacja Marsa okazała się dla mnie bardzo... solidnym tytułem. Porządnym. Wszystko działa i to właściwie najlepsze, co jak na razie mogę napisać o tej grze. Tak jakbym obejrzał film, w którym aktorstwo i fabuła były na zadowalającym poziomie; zadowalającym i to wszystko. Piszę też o filmie, w którym drzewa zostały zrobione ze styropianu, bo ekipie nie chciało się jechać z kamerami do prawdziwego lasu. Zmierzam do tego, że gra Jacoba Fryxeliusa wygląda obrzydliwie i chociaż tutaj też znajdą się (nie tak liczni, ale jednak) zachwyceni gracze... nie. Po prostu nie. Nawet, jeśli rzeczywiście tak miało być, nikt mnie nie przekona, że połączenie kiepskich rysunków, grafik i zdjęć siedzącego na trawie psa, dżdżownicy czy krzaków sprawia, że gra wygląda świetnie i ma klimat starego science fiction. Powtórzę: nie. Klimat starego science fiction ma Race for the Galaxy, Terraformacja Marsa ma klimat psa siedzącego na trawie. A nawet jeszcze nie wspomniałem o kiczowatych, poobijanych znacznikach kojarzących mi się z koralikami z odpustu.
Grałem trzy razy (wariant dla początkujących, ten z użyciem wszystkich kart, kupowaniem projektów od samego początku i wyborem korporacji oraz dla jednego gracza). To naprawdę całkiem przyjemna gra, przez cały rozgłos wokół niej oczekiwałem jednak o wiele więcej. Dostałem ciekawy, choć ostatnio trochę za bardzo widoczny w grach temat, całkiem interesujące wspólne podnoszenie parametrów Marsa, żeby dało się na nim żyć i układanie kart przed sobą, od czasu do czasu patrząc, jakie kartoniki rozkłada u siebie przeciwnik i może nawet coś mu niszcząc. Jak już napisałem, wszystko działa, jak należy, ale jestem daleki od zbierania szczęki z podłogi. Na pewno jeszcze zagram i może w końcu dotrze do mnie, czemu Terraformacja jest taka cudowna, chociaż jeśli tak się nie stanie, to nie przepraszam. Nie wszystkie rewelacyjne planszówki muszą być planszówkami dla mnie.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz