Czytelnicy znający Goliata Toma Gaulda lub komiksowe paski tego autora doskonale wiedzą, że brytyjski twórca jest wirtuozem minimalizmu – zarówno jeśli chodzi o kreskę, jak i formę jego opowieści. Wspomniane dzieło można przeczytać w kilka minut, za to treścią, a także przemyśleniami oraz smutkiem, które pozostały w odbiorcy po lekturze, dałoby się obdzielić kilka o wiele dłuższych albumów.
Mooncop jest historią stworzoną na podobnej zasadzie, choć absolutnie niebędącą powtórką z poprzedniego utworu Gaulda. Protagonistą komiksu jest policjant broniący porządku i bezpieczeństwa księżycowej kolonii. Lubiany przez wszystkich, przemieszcza się swoim pojazdem i rozwiązuje ludzkie problemy ze wskaźnikiem skuteczności wynoszącym 100%. Brzmi to jak praca idealna, tyle że gdzieś pod warstwą pozornej sielanki czai się poczucie, że jednak nie wszystko jest takie, jak należy.
Pisanie, o czym są komiksy Gaulda, jest o tyle problematyczne, o ile ich fabuły można streścić w dosłownie kilku zdaniach. Tego typu zabieg mógłby jednak sprawić, że wyglądałyby one na zbyt proste, a może nawet prostackie, podczas gdy w najmniejszym stopniu takie nie są. Podobnie ma się rzecz z nieskomplikowanymi ilustracjami: postacie, futurystyczne urządzenia czy krajobrazy składają się zazwyczaj z zaledwie kilku kresek, jednakże Brytyjczyk doskonale odnajduje się w podobnej poetyce. Widać, że taka kompozycja kadrów jest świadomym wyborem dopasowanym do koncepcji scenariusza. Styl Gaulda rozpoznamy natychmiast: twórca Goliata to mistrz tworzenia wspaniałych opowieści z zaledwie kilku rekwizytów. Zapewne z łatwością mógłby rozbudowywać fabuły swoich komiksów, dodawać kolejne wątki, idzie jednak trudniejszą drogą.
„Przygody” księżycowego policjanta mają wspaniały, niepowtarzalny rytm, dopracowany w każdym szczególe. Według mnie jednak, Goliat był albumem lepszym niż Mooncop – schemat jest w obu dziełach podobny, ale opowieść o filistyńskim urzędniku zostawia czytelnika przepełnionego zaskakującym, a zarazem pięknym smutkiem, podczas gdy historia pozaziemskiego funkcjonariusza – z uśmiechem i zadumą. Osobiście wolę smutek, niech jednak nikogo to nie zmyli: oba wydane w Polsce albumy Toma Gaulda są zdecydowanie warte uwagi. Czekam na kolejne.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPAPIERU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz