Metody Marnowania Czasu: Hugo [Bernard Dumont] [recenzja]

wtorek, 15 sierpnia 2017

Hugo [Bernard Dumont] [recenzja]


No cześć, Hugo. Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Po raz pierwszy dowiedziałem się o tobie, kiedy byłem dzieciakiem i spędzałem wakacje u babci. Piętro niżej w jej bloku była biblioteka, z której prawie każdego dnia wynosiłem spory stos komiksów. Mnóstwo tytułów, z których część niestety zdążyłem już pewnie zapomnieć. Kajko i Kokosz, Asteriksy, całe dobro z wydawnictwa Orbita: Thorgale, Timothee Titan, Bruce J. Hawker oraz oczywiście twoje przygody. Czyli znamy się już dość długo, co? Pamiętam, że byłem zachwycony komiksem o tobie.

Wróciłem do niego ponownie kilka lat temu – gdzieś w 2013 albo 2014. Myślałem, że będzie to sentymentalna podróż, po której stwierdzę, że faktycznie, z tego Hugo to była kiedyś niezła seria, tyle że teraz wyrosłem i czytam poważniejsze rzeczy (to akurat niekoniecznie prawda, po prostu lubię sobie to wmawiać). Nic bardziej mylnego. Hugo, który około dwie dekady od naszego poznania się miał być taki dziecinny, okazał się być nadal świetnym cyklem, przepięknie narysowanym i z porywającą fabułą. Jasne, przede wszystkim dla młodszego czytelnika, jednak nie tylko. To były (i nadal są) dobre historie. Przesadziłbym, gdybym napisał, że ukształtowały mnie jako czytelnika komiksów, ale nawet jeśli, to niewiele – na pewno miały w tym spory udział. To wciąż znakomite fantasy, dobre pod niemal każdym względem. Z drugiej strony, nie jestem obiektywny, bo jak mogę podważać geniusz i piękno historii, które poznałem jako względnie bezkrytyczne dziecko po wizycie w bibliotece pod mieszkaniem babci?

No i wznowili twoje przygody. W jednym tomie, w twardej oprawie. Wiadomo, że polecam ten album, przecież nie mógłbym napisać o nim niczego innego. Jedyne moje zastrzeżenie to nowy przekład, który miejscami mniej lub bardziej drażni. Raz, że pewne zwroty czy nazwy zapamiętałem inaczej. Nie mam pojęcia, jak oceni je nowy czytelnik, nie mający styczności z poprzednią wersją. Mi kilkukrotnie coś nieuchwytnego zupełnie tu nie pasowało. Dwa: "pomysłowe" tłumaczenie choćby czarów na "Katnisseverdeenna" czy "Harro-Pottera" – zakładam, że w oryginale również mogły odnosić się do mniej lub bardziej znanych postaci popkultury, ale wolę jednak nie tak oczywistą wersję z albumu wydanego przez Orbitę, z czarami takimi jak choćby "Libeta-Lim" czy "Rigenimmortacitamen". Ale to tylko niewielka wada i być może zbędne czepianie się. 

Nie zmienia to faktu, że jesteś wspaniałym komiksem, Hugo. Dzięki, że powróciłeś.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u