Metody Marnowania Czasu: The Filth [Grant Morrison & Chris Weston]

wtorek, 8 sierpnia 2017

The Filth [Grant Morrison & Chris Weston]


Może zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę nie obejrzałem w swoim życiu wielu filmów. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ wśród tych, które miałem okazję zobaczyć i które lubię najbardziej, znajdują się 12 Małp oraz Drabina Jakubowa (oba na podium). Co łączy je z komiksem The Filth autorstwa Granta Morrisona i Chrisa Westona? We wszystkich trzech przypadkach główni bohaterowie nie wiedzą, czy to, co dzieje się wokół nich, jest prawdą, czy tylko iluzją. Nie mają pojęcia, czy zwariowali, czy może są jednymi z nielicznych, którzy widzą całą prawdę. Taka tematyka zawsze mnie interesowała, dlatego - choć nie bez obaw - sięgnąłem po kolejną miniserię wydaną przez Vertigo.

Tak właściwie to sięgnąłem po nią już dawno, przebrnąłem przez pierwszy zeszyt i stwierdziłem, że chwilowo nie mam ochoty na coś aż tak zwariowanego. Potrzebowałem odpowiedniego nastroju, który w końcu nadszedł i dopiero wtedy pozwoliłem, by szalone wizje Morrisona zmiotły mnie z powierzchni ziemi. Wcześniej dotarły do mnie wszelkie możliwe komentarze, od entuzjazmu i zachwytów, przez narzekania na niestrawny bełkot, po zniesmaczenie chorymi pomysłami. Słyszałem, że komiks jest wtórny względem The Invisibles, ale póki co i tak znam jedynie TPB Say You Want a Revolution, więc nie było to dla mnie żadną przeszkodą. Najwyżej ponarzekam w przyszłości, że Niewidzialni strasznie przypominają The Filth. A co do opinii czytelników, którzy poznali tę opowieść przede mną, mogę zgodzić się z każdą z nich - jestem zachwycony, jestem zdezorientowany (choć nie mogę z czystym sumieniem pisać o bełkocie i bezsensownym scenariuszu) i jestem zniesmaczony. To nie jest łatwa i przyjemna historyjka w sam raz na niedzielne popołudnie. Nie tylko dlatego, że czytelnik znajdzie tu masę wulgaryzmów, wszechobecną pornografię, faceta strzelających czarną spermą czy latające plemniki wielkości ludzkiej głowy - tak naprawdę to tylko czubek góry lodowej. Grant Morrison dodał do tych pomysłów tuziny jeszcze bardziej chorych (choć pozbawionych wulgarności) wątków, przyprawił całość paranoją i schizofrenią, a potem wrzucił do miksera. Parafrazując pewną reklamę: i tak powstał The Filth, koktajl, który wielu zwymiotuje już po pierwszym łyku. Ja wypiłem całość i chciałem jeszcze.


Pisząc o All-Star Superman zachwycałem się liczbą pomysłów, jakie autor scenariusza zmieścił na pozornie niewielkiej przestrzeni pomiędzy przednią i tylną okładką. Tutaj jest mniej strawnie, ale dla mnie o wiele ciekawiej. Wszystko kręci się wokół żałosnego gościa imieniem Greeg Feely, który przegrał swoje życie i prawdopodobnie jest mniej charyzmatyczny od kosza na śmieci. Istnieją tylko dwie trzymające go przy życiu rzeczy: pornografia oraz kot (na szczęście nie miesza ze sobą tych dwóch zainteresowań). Aż pewnego dnia Greg dowiaduje się, że tak naprawdę jest członkiem tajnej organizacji o nazwie The Filth... i tu zaczyna się koktajl. Poprawnie narysowany i genialnie opowiedziany. Sposób, w jaki Morrison najpierw wplątuje głównego bohatera w kompletnie niedorzeczne przygody, a później coraz bardziej miesza mu w głowie, raz przekonując, że to wszystko jest prawdą, by po chwili doprowadzić go do wniosku, że oszalał, zasługuje na moje głośne oklaski. A po drodze czytelnik zbiera kolejne elementy układanki wraz z Gregiem, mając mglistą świadomość, że na końcu może czekać na niego jedynie kupa gówna. W pewnym sensie tak właśnie się stanie, ale polecam zobaczyć to samemu.

Na osobną pochwałę zasługuje sposób, w jaki wydano The Filth - jakbyśmy trzymali w rękach nie komiks, a jakieś lekarstwo. W środku są nawet informacje dotyczące sposobu zażywania podczas ciąży, przeciwwskazań, dawkowania i skutków ubocznych. Robi wrażenie, a te ostatnie mogą być naprawdę groźne.

Jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.

tekst: Michał Misztal, recenzja napisana w lipcu 2010 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u