Metody Marnowania Czasu: Invincible #144 [Robert Kirkman, Ryan Ottley & Cory Walker] [recenzja]

sobota, 7 lipca 2018

Invincible #144 [Robert Kirkman, Ryan Ottley & Cory Walker] [recenzja]

Długo zwlekałem z przeczytaniem ostatniego zeszytu jednej z moich ulubionych komiksowych serii, nie tylko tych superbohaterskich. Jeszcze dłużej z napisaniem tego tekstu. Cokolwiek tu nawypisuję, moje słowa nie oddadzą tego, jak bardzo jaram się Invincible. W tym miejscu powinien znaleźć się list miłosny, a nie te kilka krótkich akapitów, że no fajne i polecam. Ale do rzeczy.

Albo nie.

Dodam jeszcze, że ten tekst miał jednak być (i pewnie w jakimś stopniu będzie) miłosnym listem do Invincible. Miałem chwalić na lewo i prawo, a na końcu zapłakać (założę się, że nie po raz pierwszy), bo przecież nikt nie chce dać nam przygód Marka Graysona po polsku. Na szczęście płacz mogę sobie odpuścić, bo seria pisana przez Roberta Kirkmana trafi do naszego kraju dzięki wydawnictwu Egmont. A już myślałem, że nigdy się tego nie doczekam. 

I jak tam finałowy zeszyt? Wyszedł dobrze, zamyka wątki w dobrym stylu – nie wiem, czy wszystkie, bo przez czas, jaki upłynął od startu serii, „trochę” się ich jednak uzbierało. Komiks jest dłuższy niż zazwyczaj, rysuje Ryan Ottley, ale powrócił też (zresztą po raz któryś) Cory Walker, ilustrator, z którym Kirkman zaczął tworzyć Invincible. Mamy tu standardowy dalszy ciąg, a potem nagle dostajemy migawki z kolejnych lat, pod koniec już naprawdę odległych… i tyle. Jest to piękne pożegnanie, ale nadal trudno mi się z nim pogodzić. Kirkmanowi zdarzało się już nie wiedzieć, kiedy skończyć (choć muszę przyznać, że jakieś kilkanaście miesięcy temu Żywe Trupy wróciły do moich łask), zdarzało mu się ograniczać samego siebie własnymi pomysłami… znowu The Walking Dead: w pewnej chwili zabił tyle postaci, że śmierć kolejnych zbywało się wzruszeniem ramion. Czytając Invincible nigdy nie czułem, że formuła się wyczerpała. W świecie wypełnionym przez zombiaki Kirkmana obowiązywało trzymanie się pewnych ram, pisząc o Graysonie podobne bariery w zasadzie nie istniały.

Całe lata przed decyzją scenarzysty, że już dość, wydawało mi się, że akurat ta seria może ciągnąć się bez końca, o ile tylko autor Outcast nie straci formy – a przecież wcale się na to nie zanosiło.

Wielka szkoda.

Z drugiej strony, może lepiej, że Kirkman przerwał w odpowiedniej chwili. Chyba lepiej zejść ze sceny niepokonanym niż niepotrzebnie ciągnąć coś, co już dawno ma za sobą najlepsze momenty, jak choćby w przypadku Fables. Jasne, że – jak zawsze – bywało lepiej i gorzej, ale, uogólniając, Invincible swoje najlepsze momenty miał w tych 144 zeszytach.

To niesamowite, jak rozrosła się seria, która z początku wyglądała jak zwykła, sympatyczna zabawa konwencją superbohaterską. Potem zaczęło się na całego, zaś Kirkman zrobił z tym komiksem to, co bardzo długo tak dobrze wychodziło Larsenowi w Savage Dragonie (a potem przestało wychodzić, ale to już temat na inną dyskusję) – bo główną zaletą i znakiem rozpoznawczym Invincible są moim zdaniem niewiarygodne, a jednocześnie w pełni uzasadnione zwroty akcji, o których trochę bardziej rozpisałem się tutaj. Uwierzcie, czytając ten komiks bardzo często doświadczycie wstrząsów chwiejących całym światem pojawiających się w nim postaci. Znacie ten wyświechtany zwrot z trykociarskich opowieści obrazkowych, obiecujący że „nic już nie będzie takie samo”? Tutaj po wyczynach scenarzysty naprawdę już nie jest. A potem Kirkman robi to znowu. I znowu. 

Zakończenie serii też było swoistym zwrotem akcji, ale wyjątkowo nie takim, które przywitałem z szerokim uśmiechem. Mimo to nie potrafię wyrazić, jak bardzo cieszę się, że miałem okazję przeżyć tę wieloletnią komiksową przygodę. Teraz czuję się trochę tak, jakbym żegnał przyjaciela, jednak na szczęście wkrótce przewinę całość do tyłu i zacznę od początku, tym razem po polsku.

O ile już nie znacie, wy też zacznijcie. Serio. I, zapamiętajcie tę radę, uważajcie na latające worki ze śmieciami.

Już niedługo zrozumiecie. 

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u