Metody Marnowania Czasu: Gry, w które grałem najczęściej (2018)

sobota, 21 lipca 2018

Gry, w które grałem najczęściej (2018)


tekst i "zdjęcie": Michał Misztal

Kolejny rok, kolejne wydanie listy gier, w które grałem najczęściej (tutaj lista z 2016, a tutaj z 2017 roku). Kolejne filozoficzne pytania, na przykład: jakim jestem graczem (trzymającym się wiernie konkretnych gier, a może bardziej takim skaczącym z planszy na planszę)? Czy 20 rozgrywek w jeden tytuł to sporo, czy wręcz przeciwnie? Czy Magiczny Miecz będzie na pierwszym miejscu?

Nie, bo liczę rozgrywki gdzieś tak od 2013 roku. Ale gdybym liczył je od podstawówki, możliwe, że byłby w okolicach czwartego... albo tak mi się tylko wydaje.

Zaczynamy!


10: Martwa Zima, 23 rozgrywki (ostatnio 22, miejsce 8) 


To wciąż jedna z moich ulubionych gier (choć znajduje się trochę niżej niż ostatnio), tyle że – jak wspominałem już kilkukrotnie – dodatek Długa Noc z jakiegoś powodu zabił w nas chęć grania w Martwą Zimę. „Z jakiegoś powodu” w takim sensie, że sam nie potrafię do końca sprecyzować, dlaczego tak się stało. To niby wciąż to samo z kilkoma mniejszymi (rozbudowa kolonii) lub większymi (bandyci, laboratorium) zmianami, które przypadły mi do gustu, przynajmniej na papierze (bo grę razem z Długą Nocą rozłożyłem na stole zaledwie 4 razy). Zmiany nie wprowadzają nadmiernego chaosu, nie sprawiają, że Martwą Zimę rozkłada się o wiele dłużej czy że należy nauczyć się zbyt wielu nowych zasad. Nie wiem, być może po prostu cała Martwa Zimna się nam przejadła i nie jest to winą rozszerzenia. Jeśli tak, musimy po prostu odczekać albo grać rzadziej, wtedy powinno być w porządku. Co prawda nie polepszy to miejsca gry na tej liście, ale muszę przyznać, że kiedy siedliśmy do niej ostatnio (pod koniec lutego), bawiłem się bardzo dobrze. Nie ma co płakać nad odstawionym na półkę zombiakiem, zapewne zobaczymy się jeszcze nie raz.


9: Dixit, 26 rozgrywek  (ostatnio 21, miejsce 9) 

5 rozgrywek w ciągu roku to jak na Dixita dość sporo. Jak na Dixita, to znaczy: grę która jest bardzo przyjemna, szczególnie w mało albo średnio planszówkowym towarzystwie, ale która – choćby dorzucić do pudła nie wiadomo ile kart – dość szybko wyczerpuje swoją formułę, choć na początku zachwyca interesującym pomysłem na rozgrywkę. Tak czy inaczej, wciąż chętnie pogram, a moja ulubiona sceneria przy Dixicie to: posiedzenie u teściów, drinki, fajne towarzystwo i gra dla śmiechu, gdzie jakieś liczenie punktów może i występuje, ale jest zdecydowanie na dalszym planie.


8: Ultimate Werewolf, 32 rozgrywki (ostatnio 32, miejsce 6)


Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem w Wilkołaka. Z początku byłem niemal zachwycony i wciąż uważam, że tytuł ten w większym gronie umożliwia niesamowitą zabawę, ale z drugiej strony… po prostu nie chce mi się już do tego siadać. Jeśli chodzi o gry, w których trzeba dużo rozmawiać, mam takie, gdzie dyskusje do czegoś prowadzą (choćby Vampire). Tutaj, owszem, niby też tak jest, ale „pod koniec dnia” przeważa jednak wrażenie, że jest to głównie gadanie dla samego gadania. Jak z Dixitem: daje radę w nieplanszówkowym gronie, tyle że w takim towarzystwie wolę wyciągnąć na przykład właśnie Dixita lub… Super Rhino.


7: Super Rhino, 34 rozgrywki


Super Rhino ma wszystko, czego potrzeba grze, by znalazła się dość wysoko na takiej liście: jest bardzo szybka i przesympatyczna. To właściwie tyle. Nie ma co doszukiwać się tutaj drugiego dna: to tytuł dla wszystkich, a zarazem kolejna rzecz sprawdzająca mi się przede wszystkim wśród ludzi, którzy w zaawansowane planszówki raczej nie grają. Zasady można wyjaśnić w dwie minuty, a sama rozgrywka… cóż, zależy, jak szybko zawalicie budynek, co z kolei prawdopodobnie zależy od tego, ile wypiliście. Z reguły raczej nie trwa to długo, jest dość emocjonujące i zabawne… czego chcieć więcej od takiej gierki?


6: Robinson Crusoe: Adventure on the Cursed Island, 36 rozgrywek (ostatnio 36, miejsce 4) 


Bardzo lubię, ale właściwie już mi się odechciało. Mamy chyba wszystkie oficjalne scenariusze dodatkowe, część ukończyliśmy, części nie, bo kupiliśmy je w czasach, kiedy Robinson zaczął już przede wszystkim zbierać kurz na półce (jeśli zastanawiacie się, po co w takim razie je kupiliśmy, odpowiedź jest prosta: żeby mieć). Zaliczyliśmy kilka podejść do kampanii, ze dwa razy polegliśmy i może nawet żałuję, że nie chciało się nam wracać, ale sposób, w jaki rozwiązano całość (liczba dodatkowych zasad, ściana tekstu do każdego scenariusza, sposób zapisywania stanu rozgrywki pod tytułem „najlepiej zostaw to wszystko na stole/zrób zdjęcia, bo inaczej pewnie będziesz musiał zaczynać od nowa), zdecydowanie do tego nie zachęca. Rozszerzenie wygląda ładnie na półce i to wszystko.


5: Neuroshima Hex!, 37 rozgrywek (ostatnio 35, miejsce 5)


Mieliśmy z kumplem taki plan, żeby po każdym graniu we dwóch rozegrać jeszcze partyjkę albo dwie w Neuroshimę, jedną z najlepszych planszówek, w jakie grałem. Udało nam się to zrobić tylko raz. Nie pytajcie, dlaczego, bo uwielbiam ten tytuł, a przecież przygotowanie rozgrywki zajmuje jakieś 3 sekundy. I, tak, oczywiście kupiłem Death Breath oraz Iron Gang, chociaż prawie nie gram. Kupię też każdą inną dodatkową armię do Neuroshimy, jaka zostanie opublikowana. Bo uwielbiam. Choć prawie nie gram.


4: Android: Netrunner, 47 rozgrywek (ostatnio 47, miejsce 2)


Chyba mój największy powód do płaczu na tej liście. Genialna karcianka, tyle że od dłuższego czasu nie mam z kim w nią grać. Mimo to wciąż wierzyłem, że w końcu się uda i odkładałem kupowanie kolejnych paczek z kartonikami na nieokreślone „kiedyś” (dobrze wiedząc, że w międzyczasie ich liczba oraz moje potencjalne wydatki będą tylko rosnąć), nigdy nie rezygnując z tego pomysłu na dobre. Okazało się jednak, że to już koniec i więcej nie będzie, a część tego, co już wyszło, jest w tej chwili bardzo trudno dostępna. I wciąż nie mam z kim grać. Od roku ani jednej partii.


3: Legendary: A Marvel Deck Building Game, 54 rozgrywki (ostatnio 44, miejsce 3)


Wydawało mi się, że graliśmy w Legendary naprawdę sporo, tymczasem zaliczyliśmy tylko 10 rozgrywek. Tak czy inaczej, to i tak nieźle. Ostatnio mamy dłuższą przerwę, ale myślę, że nie jest to coś, co będzie trwało w nieskończoność, nawet jeżeli przed kolejną walką z Mastermindem nie kupimy żadnego nowego dodatku (a jak już pisałem, nie musimy). Z drugiej strony… wczoraj oglądałem recenzję dodatku World War Hulk iiiiii… nie powiem, kusi mnie to. Ale nie. Najpierw ograjmy trochę bardziej X-Men.


2: Guild Ball, 96 rozgrywek (ostatnio 23, miejsce 7)


Jeśli ktoś czyta regularnie moje Planszówkowe Podsumowania Miesiąca, nie powinien być zdziwiony. Fenomenalny tytuł, który na 99% za rok znajdzie się na pierwszym miejscu tej listy (a wydaje się, że zaliczyłem 50 partii tak niedawno. W tej chwili w nic nie gram bardziej regularnie, a czuję, że to dopiero ułamek zabawy, którą może zapewnić mi Guild Ball. Mógłbym zaczekać i przed publikacją tego tekstu dobić do setki, ale mówi się trudno. Za rok będzie jeszcze lepiej!


1: Vampire: The Eternal Struggle, 125 rozgrywek (ostatnio 113, miejsce 1) 


Vampire to moja ulubiona gra, więc nic dziwnego, że grałem w nią najwięcej razy i że jest tu na pierwszym miejscu… przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Dość zabawna sprawa: w ciągu ostatnich 12 miesięcy bawiłem się dzięki The Eternal Struggle 12 razy, a czuję się tak, jakbym nie grał prawie wcale. Z drugiej strony, przy takim Legendary (10 rozgrywek od poprzedniego wydania tej listy) mam wrażenie, że widziałem ten tytuł na stole bardzo często. Najwidoczniej w grę wchodzi spory niedosyt, bo kartami do Vampire’a mógłbym rzucać po stole z 6 razy w miesiącu. Niedosyt i tęsknota za czasami, kiedy rzeczywiście w ciągu jednego spotkania graliśmy co najmniej 3 razy, regularnie co 2 tygodnie. W sierpniu być może wybiorę się do Warszawy na mistrzostwa Europy, więc trochę tych rozgrywek pewnie dojdzie, ale nie oszukujmy się: wpis Gry, w które grałem najczęściej (2019) będzie należał do Guild Balla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u