Metody Marnowania Czasu: Invincible: Family Matters [Robert Kirkman & Cory Walker] [recenzja]

niedziela, 13 września 2009

Invincible: Family Matters [Robert Kirkman & Cory Walker] [recenzja]


Postanowiłem poznać nieco inną stronę scenariuszy Roberta Kirkmana, autora The Walking Dead, a wszystko wskazywało na to, że seria Invincible będzie zupełnym przeciwieństwem ciężkiej i brutalnej historii Ricka i jego towarzyszy. Jest to komiks z gatunku supahiroł, czyli latający panowie w pelerynach oraz ich strzelający laserami z oczu przeciwnicy, a więc temat, przy którym bardzo łatwo wtopić i napisać stereotypową, kiczowatą opowieść dla nastolatków lubujących się w bezmyślnych nawalankach. Dzięki Bogu Kirkman podszedł do swoich postaci z humorem, co zresztą widać po okładkach wydań zeszytowych wchodzących w skład TBP Family Matters - napis nad tytułem serii głosi "Dziewczyny, trądzik, prace domowe, super-złoczyńcy. Kiedy jesteś nastolatkiem, pomaga bycie Niezwyciężonym". Czyli mamy tu zachęcający mnie zdrowy dystans oraz dobrego scenarzystę, chociaż z drugiej strony, jeśli sprawdza się w opowieściach o zombie, nie znaczy to wcale, że podoła przy luźnym komiksie superbohaterskim. Na szczęście nie ma się czego obawiać, bo Invincible daje radę.

Głównym bohaterem komiksu jest Markus Grayson, nastoletni syn superbohatera Omni-Mana. Kiedy go poznajemy, chłopak zaczyna właśnie przejmować umiejętności swojego ojca - na początku jest to nadludzka siła oraz zdolność latania. Już podczas jednego z pierwszych przelotów nad miastem natyka się na przestępców i daje im niezły wycisk, a potem do samego końca doświadczamy bardzo udanej Kirkmanowskiej zabawy konwencją. Autor na bank jest świadomy istnienia stereotypów komiksu trykociarskiego, ale zdaje się nic sobie z tego nie robić i z uśmiechem na ustach brnie w pozorną pułapkę. A najlepsze jest to, że wychodzi z tego z twarzą. Dalsza część opowieści zawiera między innymi scenę projektowania kostiumu bohatera, bójkę w szkole (podczas której Mark oczywiście wykorzystuje swoje zdolności), naparzanie łotrów i superłotrów, współpracę z Teen Team, grupą nastoletnich bohaterów, walkę z obcymi... czyli celowe żonglowanie prostymi pomysłami i schematem. Dzięki odczuwalnemu dystansowi scenarzysty jest to jednak jadalne, a nawet więcej - bardzo dobrze smakuje.

Oprawa graficzna komiksu jest taka, jak scenariusz - prosta, przystępna, nie mająca na celu zadziwiać. Rysunki i kolory same w sobie nie są może genialne, ale w połączeniu z historią Kirkmana tworzą spójną i bardzo porządną całość. Nie potrafię sobie wyobrazić rodzaju ilustracji, który pasowałby bardziej do tej opowieści.

I taki właśnie jest Invincible - spójny, doskonale wyważony i przemyślany. Nie ma tutaj napięcia i mroku towarzyszącego lekturze The Walking Dead, pozostała za to zdolność Kirkmana do tworzenia płynnej opowieści, którą czyta się jednym tchem. I to z uśmiechem na twarzy. Nie jest to genialny i poważny komiks, który odmienił moje życie. Jest to celowo luźna rzecz, która zamieniła poświęcone jej chwile w bardzo dobrą zabawę. Tak miało być i w tym przypadku tyle mi wystarczy, z chęcią pozostanę przy tej serii na dłużej.

2 komentarze:

  1. Pozostań, pozostań, w kolejnym TP dzieje się mnóstwo dobrego :) Cory Walker o którym wspominasz ustąpił koło 10 numeru miejsca Ryanowi Ottley'owi, który ciągnie tę serię do dziś i o ile na początku różnie bywało z jego rysunkami, o tyle teraz nie wyobrażam sobie lepszego artysty na tym miejscu.

    A tak poza tym to po prostu świetna seria i zabawa superbohaterskimi schematami na całego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dziewiczy komentarz - przy "Invincible" zostanę na pewno, pewnie już wkrótce napiszę coś o drugim TPB.

    OdpowiedzUsuń

stat4u