tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
Stało się – Guild Ballowi (recenzja: klik) stuknęło 100 rozgrywek z moim udziałem. Przeliczmy: gram w ten tytuł jakoś od lutego 2017 roku, o 50 rozgrywkach pisałem w grudniu. Czyli jakieś 10 miesięcy od 0 do 50, a teraz mniej więcej 8 miesięcy od 50 do 100, czyli przyspieszamy. I bardzo dobrze, choć nie wiem, czy uda mi się utrzymać to bardzo wysokie – jak na mnie – tempo.
Od zaliczenia pięćdziesiątki trochę się zmieniło, na przykład przestałem dostawać aż tak srogie baty na turniejach – na przedostatnim byłem 5 (na 16 graczy, wygrałem 3 z 4 meczów), z kolei ostatnio nie było aż takiego szału, bo co prawda skończyłem na dość wysokim, 6 miejscu, ale na zaledwie 12 graczy (wygrałem 2 z 3 meczów). Mimo to i tak jestem zadowolony z siebie, a jednocześnie wiem, ile jeszcze nauki przede mną. Przypuszczam zresztą, że przy całej złożoności Guild Balla (czającej się za w miarę nieskomplikowanymi zasadami) będą pisał to samo nawet po 300 rozgrywkach.
Poza tym: turnieje turniejami, ale całe to kopanie piłki oraz głów przeciwników to dla mnie wciąż przede wszystkim świetna zabawa. Przy stuprocentowo kompetytywnej grze, czyli dla mnie połączenie idealne.
Co jeszcze uległo zmianie? Przede wszystkim gildia, którą gram. Ostatnio pisałem o tym, że z Alchemików przesiądę się na Rybaków lub Unię – pograłem jednym i drugim składem, po czym dość szybko doszedłem do wniosku, że żaden z nich nie jest dla mnie. A potem przeczytałem karty Piwowarów, tyle że tym razem dokładniej. Tych samych Piwowarów, których część miałem od samego początku, czyli od zakupu zestawu startowego Kick Off! – i ani razu nie chciało mi się nimi zagrać. Po kolejnym sprawdzeniu tego, co potrafią, doszedłem do wniosku, że hej! Przecież ci goście, nawet pomimo licznych problemów, z jakimi muszą radzić sobie na boisku (choćby z tym, że są bardzo powolni albo prawie nie mają dostępu do uników), są fenomenalni! Jak mogłem nie zauważyć tego wcześniej?
Jeśli gracie w Guild Ball, pewnie myślicie teraz coś w rodzaju ”Po wyjściu Veteran Decimate nic dziwnego, że zachciało ci się grać tą gildią”. Tyle że zachciało mi się ich wypróbować dosłownie kilka dni przed opublikowaniem jej karty… a Decimate i tak wkrótce dostanie po dupie, nie oszukujmy się.
Czyli gram bandą naprutych gości w pokrytych łatami ciuchach, a część z nich jest tak pijania, że nie czuje części otrzymywanych obrażeń. Jak się nimi bawię? Znakomicie! Czy potrafię tym grać? Absolutnie nie! Przede wszystkim nadal zapominam o mnóstwie rzeczy i zależności pomiędzy poszczególnymi modelami, bo Brewer’s Guild ma ich znacznie więcej od Alchemików. Z drugiej strony, wreszcie gram czymś, co może porządnie łamać kości oraz wybijać zęby, bo bardzo brakowało mi tego w drużynach Smoke i Midasa. Jeszcze raz: wciąż niewiele umiem, cały czas bawię się jak przy prawie żadnej innej grze.
Nawiązując do zakończenia tekstu o ścieraniu się z przeciwnikami na boisku 50 razy: 100 meczów za mną, teraz trzeba tylko nauczyć się grać!
Może kiedyś w końcu to zrobię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz